Muzeum znajduje się w Dorset, w odległości ok. 120 mil od Londynu. Dojazd autem powinien zająć ok. 3 godzin, jeśli nie trafimy na korki. Jest to atrakcja, którą można wpisać na swoją listę wycieczek podczas wczasów na południowym wybrzeżu Anglii lub wybrać się tam w ramach weekendowego wypadu za miasto.
Lokalizacja muzeum nie jest przypadkowa. Znajduje się ono w pobliżu Bovington Camp – bazy wojskowej i głównego poligonu czołgowego brytyjskiej armii. Garnizon składa się z dwóch kompleksów koszarowych i dwóch obszarów szkoleniowych w lasach i na wrzosowiskach, które wspierają szkolenie żołnierzy Królewskiego Korpusu Pancernego i Pułku Kawalerii Domowej, a także innych jednostek pancernych. Żołnierze przechodzą tu szkolenie z prowadzenia i utrzymania pojazdów bojowych, komunikacji oraz trening strzelecki na pobliskiej strzelnicy Lulworth Ranges.
Przejazd przez poligon wprowadza nas w odpowiedni klimat, ale prawdziwe atrakcje dopiero przed nami. W muzealnych halach znajduje się ponad 300 odrestaurowanych pojazdów pancernych z 26 państw, w tym najbardziej znaczące czołgi I i II wojny światowej. W wakacje codziennie o 13:00 można obejrzeć pojazdy wojskowe, a nawet czołg Challenger w ruchu. Na przylegającej do muzeum arenie, będącej miniaturą poligonu, odbywa się efektowny pokaz dynamiczny z komentarzem na żywo, strzałami oraz dużą ilością hałasu i kurzu.
Wielka Brytania obok Francji była pionierem budowy czołgów. Pierwsze pojazdy pancerne zaczęto projektować jeszcze w trakcie I wojny światowej, szukając sposobu na przełamanie pata w wojnie pozycyjnej.
Kolekcję statyczną otwiera wystawa pierwszych brytyjskich czołgów z serii Mark. Mark I to pierwszy użyty bojowo pojazd, który można określić jako czołg. Jego prototyp, prezentowany w muzeum pojazd o nazwie Little Willie, opracowano w 1916 roku i jeszcze w tym samym roku rozpoczęła się produkcja seryjna. W sumie wyprodukowano 150 czołgów Mark I w dwóch wersjach. Muzeum umożliwia wejście do jego wnętrza, by zobaczyć w jakich warunkach pracowała załoga. Sterowanie tym wynalazkiem wymagało dwóch kierowców, każdy operował bowiem tylko jedną gąsienicą. Mark I miał, zależnie od wersji, dwie armaty i 3 karabiny lub 5 ciężkich karabinów maszynowych, a każda z tych broni wymagała jednego strzelca. Załoga składała się nawet z 8 osób. W ciasnym, zadymionym i okropnie głośnym wnętrzu znajdował się także rozgrzany do czerwoności silnik. W środku było tak gorąco i duszno, że w czasie bitwy żołnierze rozbierali się do majtek. Bardzo często dochodziło do poparzeń. Dlatego załogi bardziej bały się własnej broni niż przeciwnika.
15 września 1916, 49 czołgów Mark I miało wspomagać atak piechoty brytyjskiej w bitwie nad Sommą. Na linię frontu dotarły jednak tylko 32 czołgi, z czego 5 ugrzęzło w podmokłym terenie, a 9 uległo awarii. Poważnym problemem okazał się ich transport. Pierwsze czołgi rozwijały prędkość ok. 5 km/h, a paliwa wystarczało im na pokonanie maksymalnie 30 km. Na pole bitwy trzeba więc było je dowieźć pociągiem. Tu jednak w praktyce wyszedł problem, o którym nie pomyśleli konstruktorzy. Czołgi Mark I były za szerokie, wystające z boków lufy dział nie mieściły się w tunelach i groziły kolizją z pociągami jadącym po sąsiednich torach. Przed załadowaniem na kolejowe lawety działa z częścią pancerza trzeba było demontować, co dodatkowo komplikowało i spowalniało transport.
Konstrukcja Mark I była udoskonalana na podstawie doświadczeń z frontu. W wersji IV produkowanej w latach 1917-18 skonstruowano już ponad 1,2 tys. egzemplarzy. Wersja ta miała już dwukrotnie większy zasięg. Użyto jej m.ni. podczas bitwy pod Ypres w 1917 roku. Stratedzy popełnili jednak błąd, który przesądził o bardzo dużych stratach. Ważące ponad 30 ton czołgi zostały wypuszczone na podmokły teren, którego nie były w stanie pokonać. Unieruchomione w grzęzawisku stały się łatwym celem dla niemieckiej artylerii. W listopadzie tego samego roku tego błędu nie popełniono już w starciu pod Cambrai. Brytyjczycy wystawili do niego 460 czołgów Mark IV i w dużej mierze przyczyniły się one do przebicia przez niemieckie umocnienia.
W kwietniu 1918 roku pod Villers-Bretonneux doszło do pierwszej w historii świata bitwy pancernej. Na przeciw brytyjskim czołgom Mark IV po raz pierwszy wyjechały niemieckie A7V.
W muzeum w Bovington możemy też zobaczyć najbardziej zaawansowaną wersję Mark V, do prowadzenia której wystarczał już jeden kierowca.
O ile w czasie I wojny światowej Wielka Brytania była światowym liderem w produkcji czołgów, o tyle w późniejszym okresie straciła ten prymat na rzecz Francji, a następnie Niemiec. Wprowadzona przez faszystów doktryna wojny błyskawicznej zmusiła konstruktorów do opracowania czołgów, które spełnią jej wymagania. Pojazdy musiały być szybsze, bardziej zwrotne i łatwe w transporcie, a jednocześnie musiały zapewniać załodze solidną osłonę i przewagę nad wrogiem w sile ognia. Tak powstała znakomita rodzina czołgów oznaczonych skrótem Pzkpfw, od Panzerkampfwagen. Ich najbardziej zaawansowaną wersją była szósta znana jako Tygrys. Niesamowicie, jak na tamte czasy, odporny pancerz, potężne działo i ogromne rozmiary uczyniły go legendą II wojny światowej. Kiedy pojawił się po raz pierwszy w 1942 r., wzbudził przerażenie w oczach alianckich czołgistów. Pancerz miał z przodu 100 mm grubości, co czyniło go niewrażliwym na pociski alianckich dział. Najpierw wkroczył do akcji na froncie wschodnim przeciwko Rosji, a następnie w Afryce Północnej i na wszystkich innych głównych europejskich frontach. Tygrys miał jednak także swoje problemy. Z powodu zaawansowanej i skomplikowanej budowy był awaryjny i łatwo się zapalał. Jego produkcja była czasochłonna i droga. Trudno, więc jednoznacznie stwierdzić, czy był to najlepszy czołg II wojny światowej, skoro radziecki T-34, choć słabiej opancerzony i uzbrojony, można było produkować szybko i tanio, a dzięki temu braki techniczne nadrobić na polu bitwy ilością.
W Bovington zobaczmy jedynego na świecie sprawnego Tygrysa I. To egzemplarz zdobyty 24 kwietnia 1943 r. na drodze między Medjez el Bab i Montarnaud w Tunezji przez 142. batalion RAC i 2. Sherwood Foresters. Dwa razy w roku Tank Museum zaprasza na Tiger Day, w którym daje nam wyjątkową okazję do obejrzenia tego pięknego czołgu w ruchu. Najbliższy Dzień Tygrysa zaplanowano na 22 kwietnia 2022 roku i można już rezerwować bilety.
Będąc w muzeum czołgów warto przyjrzeć się także pancernym ciekawostkom, a jedną z nich jest betonowy bunkier na kołach. To także rodzaj pojazdu pancernego. Jego wynalazcą był Charles Bernard Matthews, dyrektor firmy betoniarskiej Concrete Limited. Prezentowany w muzeum Thornycroft Bison był używany przez siły lotnicze RAF do ochrony polowych lotnisk.
Zwiedzanie ekspozycji w głównych halach kończy wystawa współczesnych czołgów, na której zobaczymy m.in. dobrze znany z Polski T-72, który był udanym następcą T-34, pozostającym do dzisiaj w służbie wielu państw.
Dla miłośników filmów wojennych z czołgami w tle przygotowano ekspozycję związaną z filmem „Fury”, w którym w rolę czołgisty wcielił się Brad Pitt. A jakby komuś było za mało wrażeń w wakacje i czasie ferii szkolnych są jeszcze organizowane przejażdżki amerykańskim pojazdem gąsienicowym, używanym także przez brytyjską armię – transporterem M548.
Trasa zwiedzania Tank Museum kończy się w ogromnym magazynie, w którym zgromadzono pojazdy czekające na odrestaurowanie lub konserwację. Kolekcja stale się powiększa, co może być dobrym pretekstem do ponownych odwiedzin tego wyjątkowego muzeum.
Więcej informacji:
tankmuseum.org
Napisz komentarz
Komentarze