Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Sztuka latania wg. Dawida Kubackiego

Pamiętam, że pasja do latania była tak wielka, że w pewnym momencie zbudowaliśmy z kartonów skrzydła i próbowaliśmy frunąć. Jak się człowiek rozpędził i z takiej górki zeskoczył, to nawet można było sobie wmówić, że jednak coś na tych skrzydłach udało się przelecieć. Później, kiedy już miałem swoje pierwsze pieniądze w wieku trzynastu, czternastu lat, zacząłem się bawić w modelarstwo, pojawiły się pierwsze modele zdalnie sterowane – mówi Dawid Kubacki, reprezentant Polski, indywidualny oraz drużynowy mistrz świata oraz wielokrotny medalista w skokach narciarskich.
Sztuka latania wg. Dawida Kubackiego

Autor: Fot. Arch. Dawid Kubacki

Opowiedz o swojej pasji związanej z lataniem...
Do latania ciągnęło mnie od dziecka. Wydaje mi się, że każdy z nas za dzieciaka miał takie marzenie, żeby się nauczyć latać. Stąd też pewnie wzięły się te skoki narciarskie. Było to połączenie dwóch pasji: do latania i do nart. Kiedy miałem 5-6 lat zacząłem bawić się modelami. Siedziało się nad nimi przez kilka czy kilkanaście wieczorów, żeby te listeweczki balsowe posklejać, podocinać, później okleić papierem japońskim, naciągnąć następnie nitrocellonem, żeby nie przepuszczał powietrza. Guma oczywiście do tego, śmigiełko nakręcane palcem, żeby model mógł latać. W tamtym czasie nikt mnie tego modelarstwa nie uczył. Razem z kolegą sami na osiedlu się w to bawiliśmy. Nawet budowaliśmy takie skrzydła z kartonów i próbowaliśmy, czy sami będziemy w stanie latać. One raczej nam w tym locie nie pomagały. Ale jak się człowiek rozpędził z tej górki, zeskoczył, to był taki moment tego „lotu”, że można było sobie wmówić, że jednak coś tam na tych skrzydłach się udało polecieć.

Modele sterowane, kiedy to się zaczęło?
Kiedy już miałem swoje pierwsze pieniądze w wieku 13-14 lat to zacząłem bawić się w modelarstwo troszeczkę z innej strony. Pojawiły się pierwsze modele zdalnie sterowane. Pieniądze uzbierane z kieszonkowego przez cały rok, pozwalały w końcu kupić jakąś prostą aparaturę i taki najprostszy model do latania. Mój pierwszy model nie był taki do końca sterowalny, bo coś z aparaturą, którą kupiłem, było nie tak. Ponieważ większość lotów kończyła się kraksą, po prostu po chwili lotu się wyłączała, traciła sygnał, model się rozbijał, trzeba było to pozbierać, wziąć do domu, naprawiać i znowu spróbować. Sukcesywnie kupowałem lepszą aparaturę, lepsze modele. Były to proste płatowce żeby po prostu nauczyć się latać. Liczne próby zaowocowały już mniejszą liczbą rozbitych modeli. W pewnym momencie przesiadłem się na śmigłowce zdalnie sterowane. To już wyższa szkoła jazdy. Helikoptery zostały ze mną do dzisiaj, chociaż cały czas się uczę, bo do światowego poziomu to jest jeszcze bardzo daleko. Wystartowałem kilka razy w zawodach śmigłowcowych. Były one organizowane w Rudzie Śląskiej i udało mi się tam wygrać dwa razy. Modelarstwo traktuję jako przyjemność.

Czemu szybownictwo?
Szybownictwo to bardzo piękny sport. Zawsze mnie do tego ciągnęło, tak naprawdę od dziecka o tym myślałem. Tylko cały czas było albo mało czasu albo mało finansów na to, żeby rozpocząć latanie. Kręciłem się po modelarskiem lotnisku przy aeroklubie w Nowym Targu. Tak naprawdę sytuacja się zmieniła kiedy wygrałem mistrzostwa świata w skokach narciarskich. Wtedy od urzędu miasta w Nowym Targu dostałem voucher na szkolenie szybowcowe. Urzędnicy wiedzieli, że zawsze mnie to fascynowało i nigdy jakoś nie było do tego sposobności, żeby zacząć. Dostałem voucher i to był właśnie impuls, żeby zacząć i rozpocząłem to szkolenie szybowcowe właśnie w Nowym Targu w aeroklubie. To, co mnie powstrzymywało przed rozpoczęciem przygody z szybownictwem, to to, że kursy były organizowane w konkretnych datach i przeważnie w weekendy i na koniec zimy. Dla mnie to był sezon w skokach i nie byłem w stanie zjawić się na tych szkoleniach, ale tutaj, taką malutką dwu osobową grupą, udało nam się umówić z instruktorem w tygodniu. Zdaliśmy kurs teoretyczny, a kurs praktyczny to już była sama przyjemność, bo to już latanie. Można było wreszcie wsiąść do maszyny z instruktorem i poczuć na własnej skórze, jak to jest, i „z czym to się je”. Proces szkolenia trwał dość długo w moim przypadku, praktycznie całe lato. Szkolenie podstawowe robiłem z dodatkowymi elementami, takimi jak: drugi rodzaj startu i lądowania w terenie przygodnym. Czas szkolenia zależy od tego, jak szybko człowiek przyswaja wiedzę. Nie tylko w szybownictwie, ale w ogóle w lotnictwie.  Jest taka zasada, że człowiek nie ma „odbębnić” godzin nauki, tylko ma się nauczyć. Jeżeli instruktor widzi, że „ktoś to łapie”, to idzie to błyskawicznie. Sam znam osoby, że kurs podstawowy, który się kończy oczywiście pięcioma lotami samodzielnymi na zakończenie, kończą w tydzień. W moim przypadku to było troszeczkę dłużej, miałem większe przerwy między kolejnymi etapami szkolenia. Musiałem pogodzić szkolenie z zawodami, treningami i obozami reprezentacji. Kolejne, co mnie czeka, to wykonanie zadań do tego, żebym mógł przystąpić do licencji państwowej. Tak naprawdę dopiero posiadając tę licencję, mogę myśleć o jakimś większym lataniu, albo o jakichkolwiek zawodach szybowcowych. Na razie szybowcem kręciłem się „wkoło komina”, w okolicach Nowego Targu. Razem z instruktorem udało mi się wybrać na loty po Tatrach. Jest to tak naprawdę jedyny sposób na zwiedzanie Tatr z powietrza. Jest to park narodowy i nie można latać sprzętami, które napędzane są silnikiem, mają określoną wysokość przelotową nad parkiem, bodajże 1000 m, nie niżej. Szybowcem można schodzić zdecydowanie niżej i widoki są przepiękne.

Dawid, jak to jest zwyciężyć w Turnieju Czterech Skoczni i jak się cieszysz? Przyznam, że odbieram cię jako spokojną i wyważoną osobę.
Tak to czasami może wyglądać. Wydaje mi się, że wynika to z tego, że nie jestem bardzo wylewny emocjonalnie. Nie potrafię się uzewnętrznić z emocjami podczas konkursu. To nie znaczy, że nie jest to dla mnie ogromna duma i radość. I oczywiście z każdego takiego sukcesu się cieszę. Ale czasami temperuję sam siebie, bo to, że osiągnąłem sukces nie oznacza, że to jest koniec. Podczas wygranej na Turnieju Czterech Skoczni  spełniło się moje marzenie, zrealizowałem swój cel. Za kilka dni był kolejny konkurs, do którego znowu trzeba było się przygotować i cały czas być skupionym i gotowym do dalszych startów. To, że wygrałem dane zawody czy dany turniej, w niczym mi nie pomoże podczas kolejnego. Wiadomo, trochę ta pewność siebie zawsze rośnie, kiedy się wygrywa, jednak koncentracja musi być cały czas i musi pozostawać na bardzo wysokim poziomie. Koncentracja jest potrzebna na treningach, jest potrzebna oczywiście na zawodach, a zwłaszcza wtedy, kiedy jesteśmy na skoczni.

Co robisz, jak się kończą zawody?
Jak kończą się zawody, które trwają też dwie, trzy godziny, wracamy do hotelu. Wiadomo, można się rozluźnić i można trochę tam głowę wyczyścić. Z modelarstwem nieraz zdarzało się, że na obozy, czy na zawody, brałem modele, żeby w wolnym czasie pobawić się troszeczkę. Gram też na symulatorze lotniczym. Czasem szukam Pokemonów, mam 40 poziom, ale już nie gram tak zawzięcie, jak wcześniej.

Jak się czujesz jako świeżo upieczony tata?
Czuję się bardzo dobrze w tej roli. Sam początek był dziwny. Córka urodziła się w momencie, kiedy byłem na zawodach. Skakaliśmy już w Oberstdorfie na turnieju i do domu wróciłem dopiero po 15 i 16 dniach od kiedy się urodziła. To był dla mnie ciężki okres, bo wiedziałem, że jest już na świecie, że żona sama się nią zajmuje i nie miałem możliwości jej pomóc. Miała pomoc od strony rodziny i przyjaciół, ale jednak to było dla mnie trochę smutne. Wiedziałem, że moje dziecko jest tam, a ja jeszcze chwilę go nie zobaczę. Teraz już tak naprawdę „tatusiuję” na trochę większy etat, bo zakończył się nasz sezon i jestem dłużej w domu. Mamy treningi cały czas, ale to są treningi, które trwają dwie, trzy godziny. Tyle, mniej więcej, nie ma mnie w domu, resztę dnia znowu jestem i wtedy mogę trochę więcej czasu spędzić z córką, pobawić się z nią, zmieniać pieluchy, czyli same przyjemności.

Dawidzie, chciałem ci bardzo podziękować za możliwość rozmowy o twojej pasji do latania i zamiłowaniu do modelarstwa.
Ja też bardzo dziękuję za rozmowę. Bardzo miło było mi porozmawiać już po sezonie, ale nie o tych rzeczach, które są w sezonie, tylko o tym, co to robię gdzieś tam z boku. To jest temat, który bardzo lubię, ale podczas wywiadów rzadko takie tematy są poruszane. Zwykle skoki są na pierwszym miejscu, dlatego bardzo jest mi miło, że mogłem o takich rzeczach porozmawiać. Bardzo jest mi też miło, że takie tematy w ogóle są poruszane. Sport szybowcowy, czy ogólnie – szybownictwo, nie jest wielce promowane w świecie. Mam nadzieję, że kilka osób tym tematem zaciekawiliśmy. Może czasami zerkną w niebo i zobaczą, że jednak coś tam leci bez silnika i zachęci to do tego, żeby czasami może nawet pojechać na lotnisko, zobaczyć jak to wygląda z bliska. Jest to bardzo miła forma spędzania czasu.
 

Rozmawiał: Artur Zalewski



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama