Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Powinniśmy mieć te same prawa i możliwości bez względu na płeć

Dla Kamili J. Gruss fotografia jest sposobem na utrzymanie się na powierzchni, jak sama mówi „to tu oddycha najgłębiej”. Zdjęcia zaczęła robić około 5 lat temu, kiedy urodziło się jej drugie dziecko. Dzisiaj jej prace zdobywają prestiżowe nagrody m.in. dwukrotnie została laureatką Sony World Photography Awards. W tym roku artystkę nagrodzono za pracę „The Moon Girl or the dark side of social media”. Kamila J. Gruss nie pozostaje obojętna na bieżące sprawy, trawiące współczesną Polskę, takie jak mowa nienawiści wobec osób LGBT+ czy ograniczanie praw kobiet.
Autoportret

Autor: Kamila J. Gruss

Jak zaczęła się twoja przygoda z fotografią?

Na początku chciałam po prostu pięknie fotografować swoje dzieci. Zaczęłam się więc uczyć. Miałam duże szczęście, że trafiłam w sieci na grupę mam, podobnych do mnie. Mam, nie bardzo wiedzących, jak obsługiwać aparat, jednakże czujących ten sam głód wiedzy. Dziś fotografia jest moją pasją, obsesją, sposobem na zaczerpnięcie oddechu. Jest to część mnie, w której uwielbiam się zagubić; gdy mnie pochłania, tworzę własne wersje rzeczywistości.

Skąd ta mroczność przeplatająca się z pięknem w twoich pracach?

Malowanie mrokiem i światłem jest dla mnie terapią oraz pewnego rodzaju oczyszczeniem, pozbyciem się złogów, które zalegają w mym umyśle od dawna. Bohaterowie, których tworzę, pełni są skrajności i jak każde stworzenie ludzkie czy nieludzkie, potrafią być piękni lub odpychający, radośni i przepełnieni cierpieniem, prości, a przy tym skomplikowani. W moim umyśle, a zarazem na fotografii, bywają często niby omam wzrokowy, ukazujący dokładnie to, co akurat drzemie w duszy patrzącego. Koszmary z dzieciństwa, fantasmagorie i eony marzeń, które do dziś pozostają w podświadomości każdego z nas, dorosłego czy dziecka, łączą się na obrazie niczym zaklęty mariaż, tworzący odbicie tego, kim tak naprawdę jestem, kim są oni i kim być może jesteście WY.

Czy twoje fotografie są komentarzem do otaczającego cię świata, czy raczej odbiciem tego, co siedzi głęboko w tobie?

Jestem marzycielem, od zawsze zanurzonym w świecie, który tworzę z wyobraźni. Stąd też moje ogromne zamiłowanie do literatury. Należę do osób nadwrażliwych i jest to zarówno dar, jak i przekleństwo. Niczym sejsmograf odbieram bodźce ze świata zewnętrznego – drgania, które powodują, często nie dają mi spać w nocy. Mimo tego, że mój mechanizm obronny ciągnie mnie w kierunku fikcji, nieuniknionym wydaje się, że musiałam w końcu dotrzeć do momentu, w którym stwierdzę, iż nie mogę ciągle chować się za beletrystyką i że istnieje literatura faktów, o których nie tylko można, ale wręcz trzeba krzyczeć głośno. Tematem mojej pracy magisterskiej było Shoah. Wspomnienia Anity Lasker-Wallfisch, z którą mogłam przeprowadzić wywiad oraz Ruth Klüger zmieniły mój sposób postrzegania świata na zawsze.

Zdjęcie pt. „I´ve seen too much” jest zaledwie próbą przepracowania tego koszmaru, a wiersz K. K . Baczyńskiego wydawał mi się idealnym opisem:

Niebo złote ci otworzę...

(…)Jeno wyjmij mi z tych oczu

szkło bolesne — obraz dni,

które czaszki białe toczy

przez płonące łąki krwi.

Jeno odmień czas kaleki,

zakryj groby płaszczem rzeki,

zetrzyj z włosów pył bitewny,

tych lat gniewnych

czarny pył.

Prawdziwe przerażenie pojawiło się jednak nie wtedy, gdy czytałam o historii i funkcjonowaniu obozów śmierci, lecz o wiele później, gdy pojawiły się moje dzieci. To był moment, gdy dotarło do mnie tak naprawdę, że wszystko co było, wciąż się zdarza na całym świecie, że zdarzyć się może i na progu naszego domu. Pewnej nocy, karmiąc moją pierworodną, przeglądałam zdjęcia w sieci. Trafiłam wtedy na to jedno Kevina Cartera, przedstawiające wycieńczoną z głodu sudańską dziewczynkę oraz sępa czekającego na jej śmierć. Moja Nell układała się do snu w ten sam sposób, jak to dziecko ułożyło się w kolebce śmierci. W ciszy wyłam z bólu i rozpaczy nad światem, który widzi takie rzeczy i nic z nimi nie robi.

W swoich pracach odnosisz się do aktualnej sytuacji politycznej w Polsce. Opowiedz, proszę, więcej o pracy ,,Ophelia 2020” i dyptyku ,,Komitet Opieki Okołoporodowej”?

„Ophelia 2020” ukazuje portret dziewczynki zanurzonej w bodźcach świata zewnętrznego. Sięgają one niczym macki w głąb jej duszy i umysłu, ciągnąc ją w otchłań. Zdjęciem tym chciałam pokazać osobę piękną i delikatną, czystą w swojej istocie, niewinną, wierną naturze. Jest to obraz każdego dziecka, wspaniałego takim jakim jest. Niestety jest to również opowieść o młodzieży LGBT + w Polsce. W kraju, w którym zdaniem prezydenta Dudy osoby LGBT + to nie ludzie, ale ideologia, w kraju, w którym powstają strefy wolne od LGBT. W mojej pięknej Polsce nienawiść podsycana przez Kościół katolicki i rząd PIS wlewa się w życie tych dzieciaków, a one w niej toną. „Ophelia 2020” jest hołdem dla Michała, Kacpra, Wiktora, Zuzi, Milo, dzieci, które popełniły samobójstwo, ale też wszystkich tych, niezrozumianych i piętnowanych w imię jakiegoś chorego wyobrażenia o normalności, narzuconego nam z góry przez ludzi, którym wydaje się, że mają prawo decydować o życiu innych.

Dwa kolejne zdjęcia „Foto Fraszka” (Komitet Opieki Okołoporodowej I) i „Saturn" (Komitet Opieki Okołoporodowej II) dotyczą sytuacji w polskiej służbie zdrowia i wprowadzonego pomimo protestów większości społeczeństwa, a w atmosferze fundamentalizmu religijnego, zakazu aborcji. Ciężko mi ubrać w słowa rozgoryczenie i wściekłość z faktu, że robi się z naszego kraju cyrk, a z lekarzy klaunów. Saturn na obrazie Goi pożera własne dzieci, natomiast mój Saturn jest alegorią Polski, która już wkrótce będzie mieć na rękach krew swoich córek.

Patrząc na twój autoportret nasuwa się skojarzenie z postacią Jokera. Dlaczego zdecydowałaś się na taką kreację i czy spotkałaś się z osobami, które czują się podobnie?

Od kilku lat walczę z depresją, więc Joker wydawał mi się idealnym tematem na autoportret. W sieci zrobił spore wrażenie i myślę, że nie tylko poprzez walory estetyczne, ale głównie dlatego, że w obecnym czasie mnóstwo osób się z nim utożsamia. „Joker”w reżyserii  Todda Phillipsa to opowieść o wewnętrznym dramacie człowieka, którego społeczeństwo po prostu zawiodło. Chyba każdy z nas miał taki moment w życiu, w którym czuł się jak tytułowy bohater, na zewnątrz uśmiechnięty, a przepełniony pustką w środku. Dobrze, jeśli trwa to tylko chwilę, gorzej, jeśli moment zamienia się w tydzień, miesiąc, rok. Do dziś w mojej głowie odbija się echem sentencja z filmu: „The worst part of having a mental illness is people expect you to behave as if you don’t". Ludzie ogólnie oczekują od nas, myślę, że od kobiet w o wiele większym stopniu niż od mężczyzn, byśmy zachowywały się „normalnie”, były piękne, uśmiechnięte, zawsze szczęśliwe. Z tego powodu często mamy problem z samoakceptacją i staramy się stworzyć wizerunek na pokaz. O ten temat zahacza również księżycowa dziewczynka, której pełny tytuł brzmi „The Moon Girl or the dark side of social media”.  Jak to pięknie ujął Aleksander Radomski „w portrecie tym buduję analogię między niedostrzegalną, zacienioną stroną księżyca, a rzeczywistością, którą ukrywamy i odrzucamy w social mediach. W zamian wybieramy pozorny blask, który jest jedynie światłem odbitym, a nie tym prawdziwym, bo własnym”.  Strasznym wydaje się fakt, że często przeżywamy życie, skupiając się na oczekiwaniach innych i zapominając o tym, kim tak naprawdę jesteśmy. Świat byłby o wiele piękniejszym miejscem, gdyby ludzie mniej wtrącali się w to, co robią bliźni, a bardziej zwracali uwagę na to, dokąd prowadzi ich własne serce.

W jakim stopniu bycie kobietą wpływa na prace, które tworzysz?

Przygodę z fotografią zaczęłam jako świeżo upieczona mama i to miłość sprawiła, że chciałam zachować chwile dorastania moich dzieci w kadrach. Rozwój ma jednak różne etapy i ten zostawiłam trochę za sobą. Nie oznacza to, że przestałam fotografować swoje pociechy, jednak doszłam do momentu, w którym za pomocą obrazów pragnę dać upust temu, co czuję i myślę. Nie jestem fotografem reportażowym, nie wyrażam się na fotografii w sposób bezpośredni. Staram się raczej zwizualizować emocje, które targają mną w obecnej chwili. A że sytuację w kraju mamy co raz gorszą, strach przed wizją Polski niczym z „Opowieści podręcznej”  Margaret Atwood przenika mnie do szpiku i wylewa się również na obrazy, które tworzę.

Sporo mówi się o tym, że w przestrzeni publicznej, w wielu dziedzinach, również w sztuce, powinna być większa reprezentacja kobiet. Jak myślisz, dlaczego jest to tak ważne?

Na uczelniach artystycznych mamy przewagę płci pięknej, jednakże po urodzeniu dzieci, kobiety te tracą impet i zamiast na rozwoju osobistym, skupiają się na rodzinie. Oczywiście jest to w porządku, jeśli wybór podejmuje sama kobieta, a nie zostaje jej on narzucony. W moim przypadku było trochę inaczej i to pojawienie się na świecie dzieci, sprawiło, że zajęłam się fotografią, a w konsekwencji wyrażaniem siebie poprzez zdjęcia. Jestem jednak zadziorna z natury a normy społeczne nie bardzo mnie interesują. Zwykle jest jednak tak, że to mężczyzna staje się artystą, natomiast kobieta często bywa jego wsparciem. Od mężczyzn nie wymaga się, by zostawali w domu z dziećmi w zamian za porzucenie rozwoju osobistego. Gdyby jednak sytuację odwrócić, społeczeństwo wyrazi swoją opinie słowami typu „w głowie jej się poprzewracało” bądź podobnymi. Za czasów Picassa, który był okropnym ojcem, ale przecież wspaniałym malarzem podobne zachowanie u matki wywołałoby oburzenie i brak zrozumienia. Od tamtej pory trochę się na szczęście zmieniło, jednakże mężczyznom wybacza się o wiele więcej niż kobietom. Jeśli chcemy zmieniać świat, nie możemy pozwolić na hamowanie własnego rozwoju poprzez utarte normy społeczne i powinnyśmy wspólnie walczyć o to, by było nas coraz więcej. Ja miałam to szczęście, że wsparcie otrzymałam nie tylko w domu od mojej ukochanej rodziny, ale też w sieci, od poznanych tam mam. Wzajemnie motywowałyśmy się do dalszego rozwoju, więc wiem jak ważnym jest pozytywny „feedback” od innych kobiet. To jest też coś, czego przede wszystkim chcę nauczyć moje dzieci; wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi, powinniśmy mieć więc te same prawa i możliwości bez względu na płeć.

Czy są jakieś postaci kobiet, których prace cię inspirują?

Oczywiście! Jednak zanim o nich wspomnę, musze powiedzieć, że największą inspiracją jest i zawsze będzie moja mama. Nie znam kobiety silniejszej, mądrzejszej i bardziej upartej. To dzięki niej jestem taka, a nie inna, ona nauczyła mnie jak patrzeć i widzieć świat, jak czerpać z niego pełnymi garściami i przede wszystkim pokazała, że nie można się wstydzić siebie, a dobro, które ofiarujemy innym, zawsze do nas wraca w taki czy inny sposób.

Wracając do kobiet w sztuce, nie muszę szukać daleko, gdyż tu na własnym podwórku mamy ich mnóstwo! Jedną z nich jest Ania Wibig z obiektywnienajpiekniejsze.pl. Ania jest prekursorką fotografii porodowej w Polsce. Pokazuje Polkom, że poród może być pięknym wydarzeniem. Odczarowuje go, zatrzymując w kadrach to coś, czego nie da się opisać słowami. Czasem mam wrażenie, że widać na nich pierwszy zaczerpnięty oddech dziecka, taki, który łączy się z przepełnionym szczęściem oddechem ulgi matki. Pomimo tego, że idea reportaży z narodzin w Polsce wciąż wzbudza kontrowersje, jestem pewna, że dzięki Ani i nasze mamy mogą pochwalić się zdjęciami z narodzin na poziomie światowym.

Kolejna cudowna polska fotografka to Ewa Ćwikła. Jest jedyną osobą, u której byłam na warsztatach. Jej pełne barokowego przepychu portrety, są przesiąknięte blaskiem i mrokiem jednocześnie. Nie da się przejść obok nich obojętnie, każdego zatrzymają na dłużej i zmuszą do refleksji. Uwielbiam w Ewie to, że widać, iż kocha świat, kocha się śmiać, a przede wszystkim kocha być sobą. Jej wewnętrzny żar oraz nieokiełznana wyobraźnia są nieskończonym źródłem inspiracji.

Muszę jeszcze wspomnieć o Aglayi Veteranyi. Była pisarką, rumuńskiego pochodzenia, cierpiała na depresje, która niestety doprowadziła ją do samobójstwa. Mimo tego, że nigdy nie będę mogła jej poznać, czuję, iż pokochałabym ją najszczerszą z miłości. To, jak Aglaya ubierała życie w słowa, jest dla mnie przeogromną inspiracją. Chciałabym fotografować tak, jak ona pisała, bez pardonu, zaskakująco, z poczuciem humoru, przepełniona wrażliwością i zdumieniem nad światem. Veteranyi ceniła „radykalizm" krótkiej formy, uwielbiała opowiadać historie oparte na obserwacjach życia czy snach. Jej niepowtarzalny i charakterystyczny język, zredukowany do minimum, pozbawiony ozdobników, nazywając rzeczy po imieniu, przetwarzał je w najczystszą poezję.

Opowiedz, proszę, trochę więcej o samym procesie powstawania twoich prac.

Czasami fotografuję pomysł, o którym myślę od dawna. Dojrzewa on we mnie, a ja buduję w wyobraźni każdy jego szczegół. Podczas sesji robię wszystko, by końcowy kadr wyglądał tak, jak w mojej głowie. Stroje są przyszykowane, model ma już z góry ustaloną pozę. Zdarza się też, że daje osobie fotografowanej wolną rękę. Proszę ją, by ofiarowała mi kawałek siebie, działamy wtedy w symbiozie. Ja reaguję na każdy jej ruch, a ona na każde moje słowo.  Fotografia, którą potem otwieram w Photoshopie w pewnym sensie mnie zaskakuje, patrzę na zdjęcie i nagle przychodzi olśnienie, dzieje się magia i takie chwile kocham najbardziej, gdyż wydaje mi  się wtedy, że przechodzę samą siebie. To jest tak, jakby opowieść pisała się sama, niezależnie ode mojej osoby. Czuję, że wpadam w trans i budzę się po kilku godzinach pracy. Ciężko mi wtedy zasnąć, tak bardzo przepełniają mnie emocje, które uwalniają się w trakcie tworzenia.

Skąd wiesz, kiedy praca jest skończona?

Zdjęcie uważam za gotowe, gdy już nie mogę na nie patrzeć. (śmiech) A tak serio, to przychodzi taki moment, że po prostu wiem, iż na tym etapie nie jestem w stanie nic zrobić lepiej. Nie mówię tu o braku umiejętności, gdyż jeśli czegoś nie potrafię, nie odpuszczę póki się tego nie nauczę, raczej o chwili, gdy po prostu nie widzę niczego, co mogłabym jeszcze poprawić. Zdarza się naturalnie, że zobaczę taki czy inny szczegół po dniu lub tygodniu, gdy moje oczy odpoczną i wtedy wracam do tej fotografii. Myśl, że coś w niej nie gra, jest wręcz obsesyjna. Może dlatego, że podczas pracy staram się dopracowywać każdy, choćby najmniejszy szczegół i po prostu nie uznaję półśrodków. Tego nauczył mnie tata, mama pokazała jak improwizować.

Na pytanie ,,czego szukasz w świecie?”, odpowiedziałaś kiedyś, że ,,ścieżek, które prowadzą nas do świata czarów”. Co miałaś na myśli?

Pablo Picasso stwierdził kiedyś: ,,Każde dziecko jest artystą. Wyzwaniem jest pozostać artystą, kiedy się dorośnie.” Myślę, że tak naprawdę nigdy nie dorosłam, zostałam dzieckiem, gdyż tak pewnego dnia zadecydowałam. W fotografii, którą uprawiam jest to bardzo przydatne, gdyż pozwala mi przeobrażać rzeczywistość w sposób, jak to czynią dzieci. Widzę rzeczy, których tak naprawdę nie ma, wyobrażam je sobie i tworzę w swojej głowie. Światło traktuję niczym kurtynę, za którą  znajduje się świat stworów zbudowanych z cieni. Cienie te żyją własnym życiem, opowiadają swoje historie, ale tylko wtajemniczonym dane jest je zobaczyć i obserwować.  Zamiłowanie do literatury i sztuki zawsze miało ogromny wpływ na rozmiar mojej wyobraźni, która wydaje się być nieskończona. Z każdą przeczytaną książką czuję, że przeżyłam nowe życie. Przede wszystkim kocham jednak słowa, które składają się w opowieści i gdy autor wyraża się pięknie, sprawia mi to wręcz fizyczną radość. Ten dysonans między światem magicznym a rzeczywistością sprawił, że zachorowałam na depresję. Tuż po śmierci mojego taty, świat jakby się rozwarstwił i wszystko co piękne odeszło wraz z nim. Gdy pojawiły się dzieci, zaczęłam na nowo odbudowywać magię naszych dni i wraz z nimi szukam tych zaczarowanych ścieżek, które każdy z nas nosi w sobie.

 

Odwiedźcie stronę artystki:

www.kamilajgruss.pl



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Ska.il 08.03.2021 12:26
Wow.. Rozpiera mnie DUMA...zawsze wiedziałam, że mój kamyczek ma piekną duszę i wrażliwy umysł...anioły są szczęśliwe ..ronìą łzy zachwytu..❤ KOCHAM!!!!!

Reklama