Głos – na łamach „Daily Mail” - zabrał między innymi właściciel fabryki mebli, o którym Rudd wspomniała w swoim wystąpieniu, krytykując go za to, że zatrudnia „niemal wyłącznie pracowników z Rumunii oraz Polski”. Chodziło o fabrykę Collins and Hayes w Hastings.
- Niedawno odwiedziłam tę fabrykę, która zatrudnia niemal wyłącznie pracowników z Rumunii oraz Polski, gdzie mają dużo ludzi posiadających doświadczenie w zakładach produkujących sofy. Zakład nawet nie pomyśleli o tym, by szkolić miejscowych. Mają tam koledż, z którym mogliby współpracować, ale wolą pracowników z zagranicy – mówiła pani minister.
Właściciel fabryki odpowiada dziś Rudd tłumacząc się, że 75 proc. kadry jego zakładu to Brytyjczycy. Jednocześnie mówił, że kiedy zakład rejestruje wzrost popytu, musi zatrudniać wyszkolonych pracowników. A tych, w domyśle, nie sposób znaleźć wśród miejscowych Brytyjczyków.
Bardziej zdecydowanie zareagowali przedstawiciele grup zrzeszających brytyjskie przedsiębiorstwa. - Wiele biznesów będzie zasmuconych, jeżeli poczują, że posiadanie pracowników z różnych krajów jest w jakiś sposób powodem do wstydu. Firmy robią dużo, by szkolić pracowników w Wielkiej Brytanii i oczywiście najpierw szukają ich tutaj, a dopiero później za granicą. Nie uważam więc, że powinno się je karać za to, że robią to kiedy potrzebują konkretnych umiejętności – mówił Adam Marschall, szef British Chamber of Commerce.
Suchej nitki na pomyśle nie zostawia z kolei Andy Burnham, szef Home Office w gabinecie cieni, Mówił: „Pomysł, by brytyjskie firmy tworzyły listy cudzoziemców jest przeciwny wszystkiemu, co ten kraj kiedykolwiek reprezentował. To będzie dzielące, dyskryminujące i powodujące ryzyko stworzenia realnej wrogości w miejscach pracy i społecznościach.”
Dodał też, że ton, którego używają konserwatyści staje się coraz bardziej ksenofobiczny.
Napisz komentarz
Komentarze