O warunkach pracy w Sports Direct zrobiło się głośno po nagłośnieniu historii Polki, która musiała urodzić dziecko w toalecie, bo zabroniono jej wyjść z pracy. Wtedy na jaw zaczęły powoli wychodzić kolejne nieprawidłowości, takie jak: "sześć nieobecności w ciągu pół roku powoduje zwolnienie z pracy", minutowe spóźnienie oznacza ucięcie pensji godzinowej o 25 procent, czy mobbing ze strony kadry kierowniczej.
Odpowiadający przed parlamentarną komisją właściciel firmy Mike Ashley zasłaniał się niewiedzą. - Nie jestem Świętym Mikołajem i nie mówię, że uczyniłem świat wspaniałym - tłumaczył posłom. Jednak skoro nie wiedział o nieprawidłowościach, to gdy już o nich wie jest zobowiązany do ich usunięcia. I właśnie to ogłosił.
Podstawową zmianą jest wycofanie się z umów, które nie gwarantują godzin pracy, na rzecz tych, które oferują co najmniej 12 godzin tygodniowo. Płaca ma natomiast być wyższa niż ustawowa pensja minimalna. Zaznaczono jednak, że te warunki nie będą dotyczyły umów zawieranych za pośrednictwem agencji pracy, a tych w Sports Direct jest sporo.
Firma zapowiada również odejście od zasady "sześciu nieobecności skutkujących zwolnieniem", co zalecał zewnętrzny audyt.
Dużo zmieni się również w zakresie zarządzania pracownikami. Znacznie powiększy się dział HR w Shirebrook a na miejscu zatrudniona zostanie również pełnoetatowa pielęgniarka. Firmy wprowadzi też ocenę w systemie "360 stopni" oznaczającą, że nie tylko pracownicy będą oceniani przez menadżerów, ale również kadra kierownicza przez podwładnych.
Zmiany mają być wprowadzone możliwie szybko, właściciel firmy prosi jednak o wyrozumiałość i podkreśla, że nie wszystko uda się wdrożyć od razu.
Napisz komentarz
Komentarze