O kłopotach BHS pisaliśmy pod koniec kwietnia. Już wówczas mówiono o niewypłacalności British Home Store, które zalegało z czynszami i nie płaciło na czas pensji pracownikom. Były jednak jeszcze dwie możliwości uratowania sieci - pomoc ze strony państwa i sprzedaż innemu podmiotowi.
Niestety, pomysł, żeby państwo dotowało niedochodowy biznes, upadł już wcześniej, a w czwartek popołudniu spółka, która administrowała siecią sklepów poinformowała, że próba sprzedaży zakończyła się fiaskiem.
Potencjalnych kupców było kilku, w tym Sports Direct, okazało się jednak, że ich propozycje były "nierealistyczne", a żadne z podmiotów nie chciało zapewnić 100 milionów funtów na dokapitalizowanie spółki.
W ten sposób spółka kupiona za 200 milionów funtów na początku tysiąclecia, kończy swoją niemal 90-letnią historię. Przez lata była jedną z najbardziej popularnych sieci handlowych w całym kraju, jednak ostatnie lata były dla niej fatalne. Klienci przenieśli się do bardziej dostosowujących się do nowoczesnych realiów sieci, a jedynym wskaźnikiem, który rósł w BHS były długi - obecnie szacowane na ponad miliard funtów.
Pracę straci 8000 pracowników firmy zatrudnionych w 168 sklepach i kolejne 3000 pracowników, którzy są zatrudnieni przez powiązane spółki.
Okazuje się jednak, że w ciągu ostatnich lat nie wszyscy przez BHS stracili. Nie może tego powiedzieć na przykład właściciel Sir Philipp Green. W ostatnich latach wypłacił sobie i swojej rodzinie 400 milionów funtów dywidendy. "Złote spadochrony" zapewnił również kadrze kierowniczej. Jego działaniami ma zająć się parlamentarna komisja.
Napisz komentarz
Komentarze