Jak zaczęła się twoja przygoda z fotografią?
Profesjonalnie fotografuję od 10 lat. Zacząłem, gdy moja żona była po raz pierwszy w ciąży. Takie podejście do fotografii pojawiło się u mnie bardzo organicznie i było niezmiennie powiązane z tym, że bycie ojcem jest najważniejszą rolą jaka przypadła mi w życiu. Od samego początku wiedziałem, że chcę dokumentować pierwsze chwile życia swojej córki. Ale potrzebowałem sprzętu do robienia zdjęć bazowych, ponieważ chciałem zajmować się wtedy grafiką. Pierwszy aparat kupiłem w 2009 roku. Był to Canon EOS 450D. Żona była wtedy w ciąży, więc pomyślałem, że to dobry moment. Wiedziałem, że urodzi mi się córka i będę miał ją czym fotografować. Będzie fajnie! Poza tym aspirowałem wtedy do miana grafika, więc chciałem mieć możliwość robienia własnych zdjęć, zamiast wiecznie grzebać w stockach. Z czasem zaobserwowałem, że moje zainteresowanie grafiką spadło na rzecz fotografowania. Jak większość fotografów zaczynałem od uwieczniania wszystkiego. Z czasem aparat pozwalał mi stworzyć coś fajnego w dużo krótszym czasie niż komputer.
Na twoich zdjęciach widać dużą bliskość. Z czego to wynika?
Bardzo lubię być blisko sytuacji i fotografować ją „od środka” niż „z zewnątrz”. Jestem miłośnikiem szerokiego kąta. Jedyny obiektyw jaki mam to Sigma 17-50 mm f/2.8, który niestety nie sprawdza się z moim 5D Mark III, więc większość zdjęć robię 7D.
Co cenisz w fotografii najbardziej?
To, na czym najbardziej mi zależy, to dokumentowanie zwykłych, codziennych chwil. Powtarzalne, rutynowe czynności tworzą nasze życie i dzięki nim najłatwiej jest zaobserwować zmiany. Zwłaszcza jeśli mówimy o dorastaniu dzieci. To, jak szybko stają się niezależne, przygotowują pierwsze posiłki lub wychodzą z psem, pokazuje ich odpowiedzialność i dążenie do dorosłości. W fotografii kieruję się przede wszystkim miłością do swoich pociech i radością, której doświadczam jako szczęśliwy ojciec. Uwielbiam także fotografię reportażową, ale czasami przytłacza mnie wieczny obraz smutku, bólu i wojny, a tego media nam nigdy nie oszczędzają. Inspiruje mnie głównie miłość i radość. Staram się stosować to samo podejście, co inni dokumentaliści, ale szukam szczęścia, uśmiechu i beztroski.
Co cię inspiruje?
Niekiedy najważniejsze dni naszego życia. Te najbardziej magiczne i niezapomniane giną gdzieś w otchłani codziennych spraw, w monotonni i rutynie. Gdzieś w chaosie ukryta jest magia, którą ciężko dostrzec. Aby to zrobić musimy się zatrzymać i spojrzeć na otaczający nas świat z nieco innej perspektywy. Gdy to zrobimy, zobaczymy w nim coś wspaniałego. I tak dzień po dniu powstaje galeria pełna hałasu, uśmiechu i magii bycia rodzicem. Szczerze wierzę w to, że życie składa się raczej z „poniedziałkowych poranków”, niźli z wielkich wydarzeń i w to, że łatwo jest stracić z oczu to, co najważniejsze. Zazwyczaj nie przykładamy wagi do nudnych, zwykłych i szarych dni, a skupiamy się na świętach, weselach, urodzinach i innych okolicznościach. Zupełnie niepotrzebnie. Parę lat temu dogrzebałem się w moim rodzinnym domu starego do zielonego pudełka ze zdjęciami. Przeglądając je zorientowałem się, że najwięcej emocji nie wywołują u mnie te fotografie, na których wszyscy stoimy i uśmiechamy się do obiektywu, a raczej te, które zrobił mój tata starym Zenitem. Nie te „kochanie stań tutaj i popatrz na mnie…” czy zdjęcia z wakacji, ale te, na których widać nasz stary garaż, którego już teraz nie ma, to jak wyglądał mój dziecięcy pokój i te wszystkie, tak zwane normalne momenty. Babcia w kuchni czy tata u dziadków na wsi. Zwykłe prawdziwe życie. Doszedłem do wniosku, że to jest chyba jedyny akceptowalny dla mnie sposób na robienie zdjęć rodzinnych. Odszedłem więc od tradycyjnej fotografii. Czasem to nie lada sztuka uchwycić pełnię emocji dzieci, jaka widoczna jest na danej fotografii. Niezwykle sugestywne miny i gesty dzieci odzwierciedlają niejednokrotnie strach, przerażenie czy ogromne zdziwienie. Przed ich oczyma czasami rozgrywa się coś zaskakującego. W kwestii fotografów, którzy na mnie wpływają – są to: Alain Laboile, Kirsten Lewis czy też Izabela Urbaniak. Fantastyczne zdjęcia.
Opowiedz proszę więcej o projekcie, dokumentującym dorastanie twoich pociech.
Projekt fotograficzny o dorastaniu dzieci to naturalna sprawa w moim przypadku. Mam aparat, większość czasu spędzam z rodziną i fotografuje to, co widzę. Duża część projektu powstała z myślą o dziadkach moich dzieci i bliskiej rodzinie mieszkającej w Polsce, by móc pokazać im to, czego nie mogą doświadczyć na co dzień, czyli normalne życie ich wnuków i kuzynów. Dzieli nas spora odległość i naturalne, że kontakt z rodziną w Polsce jest ograniczony. Kiedy Zuza przytula laptopa podczas rozmowy na Skype, a Kostek całuje kamerę, bardzo łatwo jest poczuć, jak daleko jesteśmy od naszych krewnych. Nie nakłaniam dzieci do pozowania i nie reżyseruje specjalnego przygotowywania do sesji – skupiam się przede wszystkim na tym, aby pokazać pociechy w naturalnych sytuacjach: podczas zabawy, posiłków, snu czy spacerów. Są zdjęcia kolorowe i czarno-białe. Zuzia skacząca po łóżku, dająca buziaka bratu, bawiąca się w bezkresnym morzu. I Kostek. Na początku słodki bobas, później już mały rozrabiaka z długimi włosami. Jest lato pod namiotami czy w ogrodzie, sanki zimą, wspólne kąpiele w wannie i odrabianie prac domowych. Wszystkie fotografie łączy jedno – są magiczne. Czasem ci, którzy oglądają nasze albumy mówią, że wyglądamy jak wzorcowa rodzina. Pełno u nas szczęśliwych chwil, zawsze coś się dzieje, nie ma nudy. Tak oczywiście nie jest, ale bez zdjęć pewnie nie docenilibyśmy tego wszystkiego. Życie toczy się tu i teraz – gdy prowadzimy dzieci do szkoły i właśnie uciekł nam autobus, gdy zostawiamy ślad dłoni na świeżo umytych oknach. Kiedy właśnie dla odmiany dzieciaki kochają się przez parę minut zamiast jak zwykle kłócić o zabawkę. Fotografia pozwala mi zatrzymać te chwile. To są momenty, które chciałbym zapamiętać. Te zdjęcia są tak samo ważne teraz, jak i za 20 lat. Dużo szybciej niż nam się wydaje, nasze dzieciaki będą miały własne prawo jazdy i zaczną wypełniać aplikacje na studia. Piegi poznikają i już więcej nie zobaczymy pomazanego pastą lustra w łazience. Te wszystkie niby normalne, a jednak najważniejsze chwile staram się zatrzymać zdjęciami tak dla siebie, jak i dla moich klientów.
Co jest najtrudniejsze w tym wszystkim?
Często niełatwe jest robienie nawet jednego zdjęcia dziennie. Wymaga to sporego wysiłku i zaangażowania, a z tym zawsze miałem problem. Są momenty, kiedy jestem zbyt zmęczony lub znudzony i wmawiam sobie, że dziś nie było niczego interesującego do sfotografowania. Jest to dla mnie równoznaczne z tym, by się rozwijać. By walczyć z własnym lenistwem. Nie zawsze się jednak udaje.
Niedawno twoje zdjęcia publikowały serwisy z innych krajów, piszą o tobie w Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemczech i Słowacji.
Taki rodzaj fotografii rodzinnej jest jeszcze mało w Europie rozpowszechniony i może właśnie dlatego w zeszłym roku zainteresował się mną „Huffington Post”. Po wywiadzie zaciekawienie moimi zdjęciami wzrosło i trafiłem na łamy „Fotoblogi”, „Petapixel”, „The Journal”, „The Daily Mail” oraz sporej ilości innych portali i magazynów w kilku krajach. Jakiś czas temu miałem okazję stworzyć zdjęcia do kampanii reklamowej dla organizacji wspierającej młodych rodziców w Zurychu. Pracuję również z firmami i profesjonalistami stosując dokładnie taką samą metodę niepozowanych, szczerych, reporterskich zdjęć. Miałem zaszczyt współpracować z Google czy Irlandzką Narodową Drużyną Krykieta jak i z mniejszymi zakładami jak fryzjerzy czy mechanicy.
Rozmawiała: Karolina Wiatrowska
Napisz komentarz
Komentarze