Kinga Rossa to mama, którą śledzi ponad 30 tys. użytkowników. Mieszka w Aberdeen, ma dwójkę uroczych dzieci i męża. Jest księgową, a w dodatku prowadzi osobistego bloga o prostej nazwie: JaPiszeBloga. Codzienne fotografuje piękne, jednocześnie całkowicie naturalne momenty z życia całej rodziny. Wyprawa na targ, wizyta w lodziarni, popołudniowe zabawy z dziećmi czy zwykłe odrabiane lekcji – na zdjęciach Kingi wszystko wygląda magicznie.
Jesteś jedną z najaktywniejszych i najpopularniejszych polskich matek z Wielkiej Brytanii na Instagramie, a twój blog cieszy się sporym zainteresowaniem. Jak do tego doszło?
O założeniu bloga myślałam już od dawna. Od zawsze lubiłam przelewać myśli na papier, więc blog był tego papieru świetną alternatywą. Poza tym był okres w moim życiu, że pisałam wiersze, które raz po raz wplatam pomiędzy moje posty. Duży też wpływ na to miały moje zdjęcia, zamiłowanie do nich, jak również częste podróże. Chciałam mieć miejsce, w którym połączę swoje pasje i blog właśnie takim miejscem jest. Jeśli chodzi o Instagrama, to stosunkowo późno wpadłam w jego sidła. Jakoś pół roku po narodzinach Zosi założyłam konto na owym portalu, całkowicie przypadkowo, szukając inspiracji rodzicielskich, jednakże od razu wpadłam po uszy. Od tamtego czasu bardziej intensywnie i w miarę regularnie go używam. Daje mi to możliwość nie tylko komunikowania się z osobami, które mnie obserwują i darzą sympatią, ale przede wszystkim dzielenia się z nimi informacjami, na których mi zależy.
Jak to się stało, że trafiłaś do Wielkiej Brytanii?
To trochę zawiła historia miłosna, którą już parę lat temu opisałam na swoim blogu. Ale w skrócie, to był to rok 2005, w którym chciałam iść na wymarzone studia. Aby mieć taką możliwość, potrzebowałam funduszy. Nagrałam sobie wówczas wyjazd do Niemiec na zbiór truskawek, jednak nie było to pewne źródło. Mój obecny mąż był wówczas tylko przyjacielem, który tak się złożyło, że planował wyjazd na 2 miesiące do Aberdeen, ponieważ miał tam znajomego rodziny, u którego można było się zatrzymać. Była to lepsza opcja niż Niemcy, zatem niewiele myśląc zorganizowałam sobie 2 miesiące wolnego w ówczesnej pracy i wyjechałam razem z nim. Jak można się domyślić, z 2 miesięcy zrobiło się prawie 14 lat, a owy znajomy przekwalifikował się na męża.
Czy zawsze tak pięknie jak na zdjęciach wygląda wasza codzienność?
Należę do tych osób, które nie usiedzą w miejscu, więc mój dzień jest wypełniony po brzegi. Zawodowo zajmuję się księgowością. Już od 10 lat mam tego samego szefa i mam nadzieję, że tak zostanie. Miałam takie szczęście, że nawet podczas urlopu macierzyńskiego mogłam pracować z domu, zatem zamiast 3 miesiące mogłam być z dziećmi rok w domu. Niedawno wróciłam po macierzyńskim do biura, w którym jestem 3 dni w tygodniu. Myślę, że to taki zdrowy balans pomiędzy opieką nad dziećmi i rozwojem osobistym. Nie ma wyrzutów sumienia, że dzieci są u opiekunki, wróciłam do pracy, którą naprawdę lubię i dzięki której nie czuję się tylko kurą domową.
Zdarza się, że twój mąż jest również aktywny na profilu. Lubi cię w tym wspierać?
Owszem, ale tylko czasami. Mój mąż nie bardzo udziela się publicznie na naszych zdjęciach. Nie jest to osoba, która lubi social media, ale bardzo mi pomaga. To on robi nam 90 proc. zdjęć, więc jego pomoc tutaj jest niezastąpiona.
Co przekazujesz za pomocą mediów społecznościowych innym matkom?
Instagram to miejsce, gdzie łączę wszystkie swoje pasje, przechowuję piękne wspomnienia, gdyż jedno i drugie to takie wirtualne pamiętniki, autobiografie uaktualniane codziennie. Kieruje mną najważniejsze dla mnie przesłanie – to carpe diem, czyli chwytaj dzień. Czytający mojego bloga oraz obserwatorzy na Instagramie dobrze wiedzą, że jestem bardzo energiczną osobą oraz bardzo pozytywną. Staram się, aby każdy dzień niósł ze sobą coś pozytywnego. Dbam o dzieci, dom, rodzinę, ale w tym wszystkim próbuję nie zapomnieć o sobie samej. Tu mam na myśli przede wszystkim małe przyjemności. Ja bardzo lubię ćwiczyć i do tego też zachęcam innych. To jest mój czas. Mąż z dziećmi, a ja orzeźwiam ciało uspokajając myśli. Nie oszukujmy się, bycie mamą 2 małych szkrabów, to niezły orzech do zgryzienia. Poza tym dzielę się swoimi wzlotami i upadkami, ponieważ żadna z nas nie jest idealna i nie ma takiego życia. Tym samym zachęcam innych do opisywania swoich historii, które w zakładce Goście znajdziecie na moim blogu. Tak, jak mówiłam wcześniej, myślę, że przelewanie myśli na papier działa terapeutycznie.
Pokazujesz, że można wypośrodkować bycie mamą, swoje pasje i pracę, że istnieje także „życie po ciąży".
Jak najbardziej ono istnieje i myślę, że to od nas samych zależy, jakie ono będzie ciekawe. Nie trzeba, a nawet nie należy oddawać się w 100 prc. tylko macierzyństwu. Robiąc to wyrządzamy krzywdę sobie, dzieciom, ojcom i mężom. Dlaczego? Bo każdy potrzebuje czasu dla samego siebie. Spełniona mama to szczęśliwa mama. Taka, która potrafi to szczęście przenieść na całą rodzinę. U mnie tak właśnie to funkcjonuje. Po bardziej intensywnych chwilach w rodzicielstwie, takich jak buntująca się trzylatka Zosia, chwila przy pisaniu kolejnego posta na blogu działa jak melisa.
Sławne mamy na Instagramie wielokrotnie budzą podziw i zazdrość – są zawsze piękne, zadbane, a do tego świetnie radzą sobie z macierzyństwem. Czy zdarzył się ktoś, kto cię za to skrytykował?
Towarzystwo, w którym się obracam w social mediach, to przede wszystkim mamy lub młode dziewczyny planujące rodzinę, zatem – na szczęście – krytyka czy hejt nie jest mi jeszcze tak znana. Niestety mając taką liczbę obserwujących chcąc nie chcąc jesteśmy wystawione na różnego rodzaju przytyki. Ja miałam tylko jeden taki przypadek, gdzie podczas ciąży z Oscarem, ktoś wysyłał mi wiadomość typu: obyś nie urodziła. Żal mi takich osób, bo wydaje mi się, że mają poważny problem niekoniecznie ze mną, ale ze światem otaczającym. Co wówczas robię? Blokuję. Ale na szczęście praktycznie się to nie zdarza.
Zachwycają pięknem, mądrością i ciekawymi pomysłami. Co inspiruje cię do robienia takich zdjęć?
Do zdjęć od zawsze inspirowały mnie dzieci i podróże. To zarazem jedne z ważniejszych rzeczy w moim życiu. Bo któż nie chciałby uwieczniać wielu magicznych chwil i zachowywać go w rodzinnym albumie. Moje zdjęcia opowiadają prozę naszego życia.
W bardzo przyjemnej formie. Masz jednak całkiem niezły styl, oko do pięknych kadrów i talent do ubierania maluchów niczym topowa stylistka.
Która z nas nie lubi się fajnie ubrać? Po macierzyńskich dresach czasem fajnie założyć szpilki. Moje młodzieńcze czasy, kiedy to bawiłam się modelingiem, pozostawiły swoje piętno i zamiłowanie do mody. Uwielbiam momenty, kiedy mama i córka wyglądają jak bliźniaczki, dlatego nasze kreacje często bywają podobne. Zosia ma przy tym niezłą zabawę, do tego stopnia, że kiedy ubieram się totalnie inaczej niż ona, pyta: Mamo, a masz dla mnie sukienkę, taką jak twoja? Oczywiście wszystko z umiarem i zdrowym rozsądkiem. To ma być zabawa modą, a nie przymusowe szukanie stylizacji do zdjęcia. Spontan, to on jest w zdjęciach najważniejszy.
Ale Instagram to nie tylko błyskotki. Wraz z innymi kobietami wspieracie szczytny cel?
Nowa akcja, którą zorganizowałam, ma na celu zebranie jak największej ilości pieniędzy na rzecz potrzebujących. Codziennie niemalże otrzymuję prośbę, aby udostępnić jakąś zbiórkę. Potrzebujących jest cała masa. Nigdy nie ukrywałam, że cierpienie innych, a zwłaszcza dzieci, bardzo mi leży na sercu. Chciałam zatem wykorzystać fakt, że moje konto ma dość dużą liczbę obserwujących i pomóc nieco bardziej niż tylko prywatnie. Każde konto na Instagramie, posiadające większą niż 10 tys. liczbę obserwujących, otrzymuje wiele propozycji odpłatnej współpracy od różnych firm marketingowych. Ja sama mam ich sporo, ale 90 proc. z nich odrzucam. Nie lubię sztucznie tworzyć swojej galerii, a najczęściej tego typu współpraca, narzuca tematykę. Jeżeli zgodziłabym się na tego typu współpracę, to oczywiście taką, która idzie w parze z moją uczciwością w stosunku do osób, które mnie obserwują (mam tu na myśli unikanie ślepego polecania produktu, który myślę, że nijak ma się do tego, co producent mówi). Tak więc, pomyślałam, że jeśli zgodzę i oddam dochód z nich na jakąś wybraną fundację, a za mną pójdą inni, to będzie coś. Nie oszukujmy się, potrzebujących jest bardzo dużo i nie jesteśmy w stanie wpłacać z naszych prywatnych funduszy na ich cele codziennie, nawet małych kwot. Jednak dodatkowy dochód, to już inna sprawa. Namawiam do mojej akcji inne konta, by wzięły w niej udział i choć tylko w lutym, choć tylko jeden raz, ale przyjęły tego typu propozycję i przekazały swój dochód na pomoc innym. Nas to naprawdę mało kosztuje, a dla innych może znaczyć życie. Im większe konto, tym i kwota wynagrodzenia wzrasta. Po cichu marzę o naprawdę dużym koncie, które zechciałoby się przyłączyć. To naprawdę byłoby coś. Tak czy inaczej, ja działam i parę innych profili również. Organizujemy się pod hasłem „Luty dla influenserów. Influenserzy potrzebującym”. Niech się dzieje magia.
Napisz komentarz
Komentarze