O czym jest twój film i kto jest jego bohaterem?
Teoretycznie bohaterem jest kapeluszniczka, wszędzie biegnąca, współczesna „Alicja w Krainie Czarów”. Film miał być o kapeluszach. Robiliśmy go jednak, aby pokazać chęć i możliwość spełniania marzeń, nawet tych najbardziej szalonych. Film pokazuje, że Londyn jest miejscem, które pozwala szukać samego siebie od początku. Jego bohaterką jest wspaniała i bardzo utalentowana nasza rodaczka Agnieszka Stańczyk-Soroczyńska, której pasją od wielu lat są kapelusze, będące świetną metaforą spełniania marzeń.
Bohaterka twojego filmu uczyła się robienia kapeluszy u samej Rose Cory, która była modystką Królowej Matki.
Tak. Rose Cory była modystką Elżbiety Bowes-Lyon, matki królowej Elżbiety II, przez ponad ćwierć wieku. Szyła dla niej również kapelusze. Miała wspaniałych nauczycieli. Prowadziła swój warsztat w Londynie przez wiele lat, gdzie trafiła Agnieszka Stańczyk-Soroczyńska, która chciała poszerzyć swoją wiedzę w tej dziedzinie i spojrzeć na sztukę robienia kapeluszy z szerszej perspektywy, również brytyjskiej. Agnieszka zajmowała się tym również w Polsce. Jednak w pewnym momencie odstawiła swoje marzenia i pasje na bok. Trafiając na warsztaty do Rose, złapała drugi wiatr w żagle.
Jak doszło do skrzyżowania twojej drogi z polską kapeluszniczką?
To jest długa historia. Fajna, ale jednocześnie bardzo smutna. Agnieszka pochodzi z okolic Łodzi. Za młodych lat studiowała z moim kolegą ze szkoły filmowej – Rafałem Piserą, który wpadł na pomysł zrobienia filmu przez pryzmat kapeluszniczki. Miałem mu w tym pomagać, on z kolei mi w fabularnym. Niestety pod koniec zdjęć Rafał zmarł. Dedykujemy mu ten film.
Jak wyglądało ukończenie go?
Nie przewidziałem, że zostanę z tym sam. W wyniku zaistniałej sytuacji film miał w ogóle nie powstać. Wszystko stanęło pod znakiem zapytania. Ale postanowiłem sobie, że ku pamięci Rafała chciałbym dokończyć produkcję. Tak też ustaliłem z Agnieszką i Zosią, córką Rafała. Zebrałem więc ekipę ludzi, których ta historia poruszyła i udało się.
Chcieliście, żeby film był bardziej o spełnianiu marzeń, czy o życiu na emigracji?
To jedno z drugim się łączy. Z jakiegoś powodu ludzie wyjeżdżają ze swojego kraju. Często są to powody finansowe, może być też to chęć sprawdzenia się za granicą, próba zrealizowania swoich marzeń, które często w naszym własnym domu są nierozumiane. Kto by pomyślał, że można zajmować się profesjonalnie szyciem kapeluszy w XXI wieku w Polsce. W Wielkiej Brytanii kultura kapeluszników jest cały czas żywa. Weźmy pod uwagę choćby zawody konne w Ascot, które co roku przyciągają tysiące ludzi w kapeluszach.
Zawody konne w Ascot to chyba dość elitarna impreza?
I tak, i nie. Faktycznie, aby móc wejść na tę najbardziej elitarną części imprezy – Royal Enclosure, wymagane jest zaproszenie, muszą poświadczyć za ciebie dwie osoby. Samo Ascot jest wydarzeniem, na które spokojnie można kupić bilety w cenie ok. 30 funtów. Nam udało się nawiązać współpracę z Ascot Racecourse i dostaliśmy zdjęcia z zamkniętej części tej imprezy. Sami pojechaliśmy na część nieelitarną i tam robiliśmy zdjęcia, które można zobaczyć w filmie.
Jak w ogóle wyglądało kręcenie filmu?
Najpierw do Londynu przyjechał Rafał, który robił do niego dokumentację, czyli wybierał miejsca, które chciał sfilmować. Chodziło o miejsca nieoczywiste, np. Obserwatorium Astronomiczne w Greenwich, gdzie kończy się akcja produkcji. Jest to miejsce symboliczne z widokiem na cały Londyn, punkt zero wszystkich wypraw. Potem przyszła pora na 9 dni zdjęciowych. Nie jeździliśmy taksówkami. W każde możliwe miejsce trzeba było dostać się komunikacją miejską. To dało nam pogląd na to, jak się poruszać po tym mieście, gdzie bije jego serce, gdzie rozchodzą się wszystkie żyły razem z metrem. Tak też chcieliśmy przedstawić Londyn – od miejsc do których zwykle turyści nie jeżdżą, przez miejsca turystyczne, po zwykłe miejsca życia emigranta.
Wszystko stanęło jednak pod wielkim znakiem zapytania.
Kiedy dowiedziałem się, że Rafał zmarł, zaczęła się dalsza część historii. Przebywałem wtedy w Stanach Zjednoczonych. Spakowałem swoje małe marzenia o fabule do plecaka, wróciłem i zająłem się dokończeniem filmu Rafała. Okazało się, że faza produkcyjna jest w takim stanie, że trzeba zacząć wszystko od początku. Brakowało tzw. układek montażowych, dużo rzeczy poginęło, miałem surowe zdjęcia i ostatni szkic scenariusza, który Rafał zrobił jeszcze przed zdjęciami. Udałem się do kilku miejsc z prośbą o pomoc. Wszyscy mi odmówili. Powiedzieli, że historia jest smutna, ale powinienem zostawić ten film i zająć się czymś innym. Stwierdziłem jednak, że nie może tak być. Obiecałem Rafałowi, że pomogę mu go zrobić i co by się nie działo – dokończę go.
Czegoś cię to wszystko nauczyło?
Mam wrażenie, że historia Agnieszki opowiada też o tym, jak się w ogóle robi filmy. Bo marzenia zawsze spotykają się z różnymi przeszkodami. Wiele dołków trzeba przeskoczyć, a niektóre nawet ominąć. Tak samo jest z kapeluszami, filmami czy radiem. Każdy z nas jest kapelusznikiem, bo każdy z nas ma marzenia, o tym właśnie chciałem opowiedzieć.
Doświadczyłeś również tzw. życia emigranta. Jakie masz na ten temat przemyślenia?
Jeśli ktoś jedzie do innego kraju turystycznie lub popracować na miesiąc, to nie do końca może doświadczyć takiego pełnego życia za granicą. Po kilku miesiącach dopiero zaczynamy tęsknić i myśleć o domu. Będąc w Stanach Zjednoczonych czy spędzając ostatni rok w Azji, myślałem o polskim świeżym chlebie. W Anglii jest trochę łatwiej, bo są polskie sklepy, w innych częściach świata ich nie ma. Każdy, kto wyjeżdża za granicę aby tam żyć, musi spotkać się z samotnością. Taki też był roboczy tytuł tego filmu: „Samotność kapeluszniczki”. Jest to samotność zupełnie innego rodzaju – samotność imigranta.
Wyjeżdżając, na nowo musimy budować wszystkie swoje relacje, szukać znajomych, przyjaciół. Zostajemy daleko od rodziny, musimy poznać wszystkie niuanse – jak posłać dzieci do szkoły, jak pójść do pracy, gdzie należy zrobić zakupy, gdzie się zarejestrować w urzędzie. W Polsce jest to już wystarczająco zagmatwane, a za granicą jest to po prostu bardzo trudne. Często jest tak, że poziom angielskiego, mimo że wydaje nam się dobry, jest po prostu niewystarczający. Szczególnie w Wielkiej Brytanii, gdzie dialektów i regionalizmów jest multum.
Ukończenie filmu o kapeluszniczce było wyzwaniem, ale zdałeś ten egzamin na piątkę, bo tak właśnie Warszawska Szkoła Filmowa go oceniłą. Film jest jednocześnie twoją pracą dyplomową. Chciałabym podpytać jak wygląda życie młodego filmowca.
Z życiem młodego filmowca jest tak, jak z życiem młodego aktora czy innego artysty – nie każdy od razu jedzie do Hollywood. Pracuje się jako np. kelner i stara się radzić sobie jak tylko można, by przetrwać. Wbrew pozorom jest to ciężka praca i długa droga do sukcesu. Wsparcie merytoryczne od ludzi, którzy filmy już zrobili, jest bardzo cenne. W Polsce środowisko filmowe jest jednak bardzo zamknięte. Ja miałem książki, filmy i to szczęście, że mogłem wszystkiego doświadczyć za Atlantykiem. Tak jak powiedziałem wcześniej, trzeba być „kapelusznikiem" żeby wierzyć, że się uda. Myślę, że każdy w swoim życiu był nim choć raz.
Niektórzy twierdzą, że dzisiaj łatwiej jest zrobić film, bo można go nakręcić nawet telefonem. Tak faktycznie jest, czy to jest ułuda?
Tak, film można zrobić telefonem, co robił m.in. Steven Soderbergh. Czasy się zmieniły. Kiedyś kręciło się na tzw. szesnastkach, taśmach filmowych, gdzie metr kosztował gigantyczne pieniądze. Trzeba było liczyć się z tym, że nie można zrobić dubla. Obecnie ogólny dostęp do technologii filmowej sprawia, że konkurencja jest niewyobrażalna. Każdy może robić filmy na portale typu YouTube. Wydaje mi się, że szacunek do sztuki filmowej i jej języka trochę zmalał. Zaczęło się pojawiać wiele produkcji, które zrobiono szybko, ale w których montaż nie jest dobry, kolory uciekają, są nieostre ujęcia, dziwne kadry. Oczywiście jest to również jakiś rodzaj sztuki, ale jest to sztuka nowoczesna, przede wszystkim internetowa. To się sprzedaje, biorąc pod uwagę ilość wyświetleń. Patrząc jednak na rozdane ostatnio choćby nagrody BAFTA, to jest coś zupełnie innego, czego nie można doświadczyć w internecie. Dostęp do technologii sprawił, że ludzie myślą, że filmy można robić wszystkim, zawsze i wszędzie, nawet na kalkulatorze z kamerą… I mają rację.
Czy to dobrze?
Tak, bo ludzie przyzwyczajają się do pracy z kamerą. Warto jednak w pewnym momencie, jak już się to zrobi, dowiedzieć się więcej na temat sztuki filmowej i jakości obrazu. Ludzie przez ponad sto lat się tym zajmują, to jest kawał historii.
Polskie Radio Londyn i „Cooltura+” objęły patronat nad twoim filmem, a jedna z naszych prezenterek, Beata Tomczyk, użyczyła swojego głosu w fragmencie. Jak do tego doszło?
Chciałem umieścić fragment audycji radiowej w tym filmie, żeby oglądający mogli jeszcze bardziej poczuć Londyn. Myślałem na początku o BBC1, ale Mateusz Kaczmarek, który pomagał mi w montażu filmu, a na co dzień mieszka w Buckinghamshire, powiedział, że tutaj Polacy słuchają Polskiego Radia Londyn. Napisałem więc do wydawnictwa, udało się namówić jedną z prezenterek, by nagrała fragment o zakończeniu wyścigów w Ascot. Fajnie wyszło i jestem z tego bardzo zadowolony. Beata ma piękny głos.
Jakie są twoje dalsze plany z tym filmem?
Film jest już w końcowej fazie postprodukcji. Nie mieliśmy żadnego dofinansowania, film powstawał z naszych prywatnych środków. Poprawiamy dźwięk, kolory, napisy, grafiki. Ciągle też szukamy sponsorów, którzy pomogliby nam go dokończyć. Został pokazany kilku osobom związanym z kinem, które były w stanie dać mi jakąś szerszą perspektywę na to, co trzeba zmienić, żeby był lepszy. Jesteśmy w ostatniej fazie do tzw. final cut, żeby móc zaprezentować go publicznie lub wysłać na festiwale. Chcielibyśmy celować nie tylko w wydarzenia polonijne, ale również większe festiwale zagraniczne, bo życie emigranta jest po prostu ciekawe dla osób, które żyją za granicą. Kiedy pokazuję ten film ludziom w Wielkiej Brytanii, oni się z nim utożsamiają. To jest taki mały hołd dla wszystkich, którzy wyjechali.
Czy pracujesz już nad kolejnym filmem?
Tak. Przez ostatni rok mieszkałem w Azji, w Kambodży budowaliśmy szkołę, która została nazwana na cześć Polskich Weteranów misji ONZ, która miała miejsce w tym kraju w latach 1992-1993. Tam rozegrała się też pierwsza bitwa Wojska Polskiego po II wojnie światowej, a Polacy w Kambodży traktowani są jak bohaterowie. O tym właśnie robię film dokumentalny, tym razem pełnometrażowy.
Rozmawiała Marietta Przybyłek
Napisz komentarz
Komentarze