Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Mamą jest się bez przerwy

Polskie mamy utrzymują w ostatnich latach pozycję liderek w tabelach narodzin dzieci niebrytyjskiego pochodzenia (20 779 porodów w 2017 roku według Office for National Statistics). Małgorzata Mroczkowska, autorka książek, blogerka, wie, jak było na samym początku. Przyjechała z rodziną na Wyspy w 2004 r., z nową falą emigracji. O swoich doświadczeniach rozmawia z Zuzanną Muszyńską.
Mamą jest się bez przerwy

Jak wyglądały początki portalu mumsfromlondon.com?

Portal mumsfromlondon.com powstał kilka lat po tym, jak przyjechaliśmy do Anglii. Przybyliśmy do Londynu z największą falą Polonii, w 2004 roku. Przecieraliśmy szlaki. Nie było polskich sklepów, polskich lekarzy, natomiast Polacy byli wszędzie.

Przyjechaliście jako trzyosobowa rodzina?

Tak, przyjechaliśmy z Warszawy w trójkę, mąż, dziesięcioletnia córka Iga i ja. Przeszliśmy przez wszystkie problemy, przez które przechodzą rodziny imigrantów – szukanie odpowiedniej szkoły, koleżanek i kolegów dla dziecka, przychodni. Było ciężko. Córka nie znała języka, chociaż chodziła na lekcje angielskiego w Polsce.

A Iga skończyła w Polsce...

...trzecią klasę szkoły podstawowej. Zapisałam ją tutaj do szkoły, ale wszystko odbyło się inaczej, kazano mi czekać na list z urzędu. Minął jeden tydzień, drugi. Siedziałam z dzieckiem w domu, zamiast pracować. W trzecim tygodniu przyszedł list, a w nim kilka szkół do wyboru. Zdecydowaliśmy się na pierwszą z brzegu, tę zaraz za rogiem.

Nie sprawdziłaś, która lepsza, gorsza?

Nie wiedziałam, co to Ofsted, nie miałam o niczym pojęcia. Pierwsza lepsza szkoła na szczęście nie okazała się najgorsza. Pierwszego dnia zaprowadziłam do niej córkę. W Polsce za moich czasów i ciągle jeszcze za czasów Igi rodzic mógł wejść na teren szkoły. Tutaj jest inaczej – dzwoni dzwonek, wychodzi pani, zabiera dzieci! Idę za córką, ale pani krzyczy: „Stop!”. Wyjaśniam więc, że muszę dziecku tłumaczyć, co ktoś do niego mówi, ale ona mnie nie wpuszcza, tłumacząc, że mam zły akcent i „córka nauczy się ode mnie złego angielskiego”.

Porwali ci dziecko!

Dokładnie takie miałam wtedy uczucie. (śmiech) Tymczasem córka złapała język po trzech tygodniach. Znaleźli się koledzy i koleżanki. Skończyła podstawówkę, później szkołę średnią, również tę najbliżej nas, na tym samym osiedlu. Dostała się na architekturę, już jest po studiach. Przeszła to wszystko razem z nami.

A ty stałaś się dzięki niej kompetentną mamą.

Tak. Kiedy po czterech latach pobytu tutaj urodził się syn, wszystko zaczęło się od początku – żłobek, przedszkole, szkoła. Wtedy postanowiłam, że muszę założyć portal, zebrać i udokumentować nasze przeżycia, pomóc rodzicom, którzy są w tej samej co ja sytuacji.

Ile lat ma twój portal?

Siedem. Na początku miałam zespół redakcyjny, współpracowałam z blogerkami z różnych części Anglii, również z Polski, każda z nich opisywała swoje doświadczenia. Potem ich własne blogi rozkwitły i nie chciały już dla mnie pisać, straciłam współpracowniczki. Jedna zdobyła nawet w 2105 roku nagrodę za najlepszy blog polskojęzyczny na Wyspach – mamaw.uk.

Tymczasem ty dalej się rozwijałaś?

W 2015 roku wydałam książkę pt. „Angielskie lato”, moją pierwszą na Wyspach. W związku z tym miałam coraz mniej czasu i rozważałam zawieszenie działalności blogerskiej.

Kiedy wczoraj wieczorem chciałam sobie poczytać twoje wpisy na blogu, ale nie mogłam się dostać na mumsfromlondon.com.

Bloguję do dziś i ciągle jest duży ruch. Nie mogę przestać publikować, gdyż dostaję masę listów. „Pani Małgosiu, a czemu Pani nie napisze o tym” albo „Pani Małgosiu, to skandal, że Pani jeszcze o tym nie napisała!” (śmiech) Wychodzi na to, że nie mogę przestać. Jestem ciągle potrzebna innym mamom.

Zauważyłam, że różnicujesz wpisy, czasem jest poważniej, a czasem śmiesznie. Nie boisz się żadnych tematów.

Kilkakrotnie pisałam na tematy bardzo kontrowersyjne. Kilka lat temu zaczął się spór wokół szczepionek. Skontaktowała się ze mną lekarka, była wściekła na rodziców, którzy narażali życie swoich dzieci. Napisała bardzo emocjonalny list. Opublikowałam go bez podawania jej nazwiska. Spotkała nas obie fala hejtu. Były inne, równie nieprzyjemne historie. Dwa razy zdarzyło mi się odbyć reporterskie śledztwo, które zaowocowało wykryciem prawdy i zamknięciem polskich przychodni. W tej chwili Internet rządzi światem, opinia ludzi jest więc bardzo ważna.

Skończyłaś politologię, ale obracałaś się przez wiele lat w świecie dziennikarskim.

Zawód dziennikarza to misja społeczna. Nie wszyscy lubią prawdę, wolą lekkie informacje, plotki.

Ale te same mamy, które czytają twoje książki do poduszki, mogą w dzień zaczerpnąć informacje z portalu. Bo przecież – nie oszukujmy się – to od mam zależy bardzo wiele w sprawach dzieci.

Tak! Feministki mogą mnie za to znienawidzić, ale tak właśnie uważam. To matka wychowuje dzieci. Podam celowo przykład włoskiej matki, żeby nikt mi nie zarzucił, żę mówię o polskiej przysłowiowej matce-Polce. Włoska „mamma” przypłynęła do Anglii dawno temu, na statku. To ona robiła dzieciom domowy makaron. Ona mówiła do nich po włosku. Ona przekazywała kulturę włoską, piosenki. Ojciec pracował.

Mamy emigracyjne mają utrudnione zadanie, bo...

Uważam, że mamom wszędzie, a tutaj szczególnie należy się medal. W moich wspomnieniach z dzieciństwa mama to kobieta pracująca, inżynier, matka trzech córek – po pracy kładzie się na kanapie, pali papierosa i ogląda telewizję. Prosi, aby dać jej spokój. Wychowywała nas babcia...

...której niektórym tutejszym polskim mamom brak!

I dlatego ów medal im się należy. Ja znalazłam inne rozwiązanie – pracę na pół etatu. Dzięki temu mogłam być więcej ze swoimi dziećmi. Ale bywa i tak, że dzieci w rodzinach emigracyjnych prawie nigdy nie widują obojga rodziców razem. Współczesna kobieta ma tyle ról do wypełnienia – matki, żony, pracowniczki. Z drugiej strony ma większy wybór wszystkiego. Żyjemy w czasach, kiedy kobieta dużo może. Nawet kiedy zdarzy się dramat, poradzi sobie.

Podaj więcej przykładów trudnych spraw, o których przyszło ci pisać.

Wiele lat temu mieliśmy dwie ciekawe historie. Skontaktowała się ze mną dziewczyna z błaganiem o pomoc. Jej mąż porwał dziecko. Okazało się, że według prawa w jego kraju nie postąpił nielegalnie. Interweniowaliśmy w urzędach polskich, ale nie udało się nic zrobić. W końcu poszkodowana musiała zatrudnić prywatnego detektywa. Udało się odebrać dziecko ojcu, jednak proces sądowy trwał bardzo długo. Dziś mama i dziecko mieszkają w Anglii. Mieliśmy też czteroletniego Adasia, u którego zdiagnozowano guz mózgu. Zbieraliśmy na operację protonową w Pradze. W Polsce pogrzebano szanse dziecka, w Anglii też nikt nie chciał go operować. Udało się, Adaś żyje.

Ilu czytelników ma twój portal?

Zdarza się trzydzieści tysięcy wejść na jeden tekst.

Czy czytelnicy mają do dyspozycji forum?

Komentują na Fejsbuku, gdzie portal ma dziesięć tysięcy polubień.

A jak powstał pomysł napisania książki? Czy jest autobiograficzna?

Nie, to nie ja. Tak, to ja. (śmiech) „Dziennik przetrwania. Zapiski niedoskonałej matki” to książka o każdej matce, również o mnie. Każda z nas znajdzie tam kawałek siebie. To coś w rodzaju zapisków z życia rodzinnego.

Jak zbierałaś do niej materiały?

Materiały to moje przeżycia, również te związane z pracą na portalu. Nie ma tam konkretnych osób. Pisałam z fantazją i oczywiście z humorem. Pierwsze czytelniczki już komentują, że to „biblia dla matek”. Mówią, że uśmiały się na koniec dnia, czytając, i tego właśnie było im potrzeba.

Bywa i tak, że dzieci dają nam w kość.

Tak, matką jest się bez przerwy. Moja książka ma dawać dystans do matkowania. Gdyby ulżyła mamom chociaż w małym procencie, byłabym zadowolona. Po to powstała.

Który moment w wychowaniu dziecka jest twoim zdaniem najtrudniejszy?

Początek! Pierwsze dni, tygodnie po urodzeniu. Ten szok, kiedy moją mamą była mama, a teraz mamą jestem ja. Na szczęście cały czas się uczymy. Uczymy się być rodzicem, kiedy dzieci są małe i wszystko wydaje się trudne. A potem dorastają i jest jeszcze trudniej. A potem one mają swoje dzieci, a my musimy nauczyć się być babcią.

Jak twoje dzieci podchodzą do tego, że mama pisze... o dzieciach?

Nijak. Wiedzą, że mama coś tam sobie pisze. Nie konsultuję z nimi niczego.

Czy mamy nastolatków również się do ciebie zwracają?

Nie, i to jest ciekawe. Są mądrzejsze o lata doświadczenia, pewnie dlatego. Piszę głównie dla rodziców małych dzieci, wiedząc, że to oni są moimi czytelnikami.

Wyglądasz na osobę spełnioną, szczęśliwą.

Z wiekiem zbliżam się coraz bardziej do filozofii życiowej innej autorki, Joanny Chmielewskiej – żeby podchodzić do wszystkiego z przymrużeniem oka. Nie piszę jednak o wszystkim, co mnie dotyczy, dużo zachowuję dla siebie. Ale tak, zawsze byłam pogodną osobą.

Jak myślisz – co łączy wszystkie mamy?

Trzeba się dzielić doświadczeniami. Nie tylko tym, co dobre. Każdego coś w życiu dotyka, ma problemy. Dzielenie się pomaga.             


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama