Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

COOLTURA+: Rodzice dwukulturowi

Łukasz długo dojrzewał do małżeństwa i tacierzyństwa. Gdy spotkał Parul, ani się obejrzał, jak stanął na ślubnym kobiercu. Od niedawna zmienia córeczce pampersy. Sophie Harper będzie dorastać w domu pod Londynem, ale możliwe, że jej mama któregoś dnia zapragnie przeprowadzki do Polski, albo tata do Indii.

Skąd przyjechałeś do Anglii?

Pochodzę z Tarnowskich Gór, po studiach pracowałem w Zakopanem. Myślałem wtedy, że złapałem Pana Boga za nogi, bo zawsze chciałem mieszkać w górach. Do Londynu przyjechałem jedenaście lat temu.

Jak poznałeś żonę?

Pracowaliśmy w jednej firmie, ale każde na innym piętrze. Nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy, a po roku Parul odeszła. Kiedy jakiś czas później miałem trudny okres po śmierci mojej mamy, zauważyłem, że była koleżanka z pracy polubiła na Fejsbuku kilka zdjęć z mojego profilu. Zagadałem do niej. Umówiliśmy się, że wpadnie do mnie na lunch – studiowała przy Shardzie, a ja pracowałem w nowej siedzibie firmy na Southwark. Czułem wtedy, że wydarzy się coś ważnego.

I wydarzyło?

Tak. Przyznała się co prawda, że polubiła zdjęcia wszystkim jak leci, ale i tak umówiliśmy się na kolejne spotkanie. (śmiech) Poszliśmy razem na Holi – Indyjski Festiwal Kolorów. Potem dałem jej klucze od mieszkania. Pierwszą randkę mieliśmy 2 maja, w sierpniu odbył się brytyjski ślub.

Czy to znaczy, że były kolejne?

Były. Ten pierwszy to ślub cywilny, dla małego grona znajomych i rodziny. Parul miała na nim bardzo ładną sukienkę. Jesienią pojechaliśmy razem do Polski. Poszliśmy wieczorem na cmentarz, odwiedzić grób mojej mamy. Parul przeżyła to bardzo, bo w Indiach zwykle kremuje się zmarłych. Byliśmy też na ślubie mojego kuzyna. Spodobał jej się zwyczaj chleba, soli i wódki. Zapragnęła dla nas ślubu kościelnego. Trzeba wspomnieć, że chodziła w Indiach do szkoły katolickiej, ale o samej religii wiedziała niewiele.

Drugi raz pojechaliśmy do Polski na święta, które odbyły się w Kocierzy pod Żywcem. Parul zachwyciła się śniegiem i górami. Klimat przypominał jej dzieciństwo – urodziła się u podnóża Himalajów, potem dorastała w Gujarat. Jej rodzina robiła wypady do krewnych w Himalajach, ale zważywszy na ostre zimy, tylko latem.

Kiedy więc pobraliście się w Polsce?

Po trzech latach. Parul bardzo chciała, aby nasze dzieci były katolikami. Nie udało się załatwić formalności w londyńskiej parafii, więc ślub odbył się w miejscowości Orzech, u siostry. Z tym wiąże się pewna anegdota. Siostra siedziała akurat u fryzjera, kiedy usłyszała rozmowę dwóch kum. Jedna mówi: „Słyszała pani w zapowiedziach, kto się żeni? Łukasz i Paul! Dwóch chłopów!”. Druga na to: „I ksiądz na to pozwolił?”. A pierwsza odpowiada: „Widocznie pozwolił...”. (śmiech) Mieliśmy gości z całego świata. Wesele trwało całą sobotę, w niedzielę zabrałem ich do kopalni srebra oraz do restauracji Sedlaczek w Tarnowskich Górach, w której kiedyś zatrzymał się król Sobieski.

A co na to rodzina w Indiach? Czekał was jeszcze zapewne indyjski ślub.

Ojciec Parul nie żyje. Mama początkowo nie była zadowolona z naszej znajomości. Zamówiła dla mnie horoskop Janmakshar. Był w porządku. Związki mieszane to rzadkość, szczególnie Europejczyków z Hinduskami. Nie chcieliśmy mieć wielkiego hinduskiego wesela, więc mama Parul zorganizowała nabożeństwo, tzw. puja. Oznacza to m.in. siedzenie dwie godziny po turecku. Pandit odczytywał różne frazy, żona tłumaczyła mi, co każda z nich oznacza. Bardzo bolały mnie kostki, choć wszyscy podziwiali, że dałem radę. Wkrótce przekonała się też do mnie mama Parul.

Miałeś na sobie tradycyjny strój?

Tak, sprawiłem sobie aż trzy kurty. Z początku chodziłem w nich cały czas. Ale potem zrozumiałem, że to trochę tak, jakby żona przyjechała do Krakowa i chodziła bez przerwy w stroju krakowianki.

Kiedy urodziła się wam córeczka?

Niedawno. Ja długo nie widziałem siebie w roli ojca, natomiast Parul zawsze chciała mieć dziecko. Oszukiwałem się, że jeszcze nie teraz, że muszę być bardziej doświadczony, że trzeba więcej podróżować. Podróżowaliśmy – do Europy, Japonii, Tajlandii, Indonezji, Islandii. A potem przyszedł czas na dziecko.

Byłeś przy żonie w szpitalu?

Tak, podtrzymywałem na duchu lekarzy. (śmiech)

Spełniasz się w roli ojca?

Oczywiście, coś kliknęło. Mamy podział ról – ja przewijam, żona karmi. Żona orzekła, że jestem lepszym ojcem niż mężem. To najlepszy komplement, jaki mogła mi powiedzieć.

Skąd imię Sophie Harper?

Sophie znaczy mądrość. A Harper oznacza tę, która gra na harfie, kogoś utalentowanego artystycznie.

W jakiej kulturze będzie wychowywana wasza córka?

Żona powiedziała mi kiedyś, że nie zna drugiej osoby z takim głodem poznawania kultur jak ja. Mam o niej podobne zdanie. Ona stała się ambasadorką Polski. Skrzykiwaliśmy znajomych w Londynie, urządzaliśmy wspólne wypady do Warszawy albo Krakowa. Ona z kolei mówi do mnie czasem: „Nie bądź już taki Hindus”. (śmiech) Kiedy termin przylotu mojego ojca przypadł na święto Diwali, zmieniłem mu rezerwację biletu na wcześniejszą godzinę, odebraliśmy go z lotniska, a potem zapakowaliśmy trzytygodniową Sophie do auta i pojechaliśmy do świątyni. Wśród tysięcy Hindusów było tam może ze czterech odmiennych etnicznie gości. Święta Bożego Narodzenia spędzaliśmy od początku w Polsce, sylwestra w Indiach. W tym roku zostaliśmy jednak w Londynie, bo Sophie jest za malutka, żeby podróżować. Parul przygotowała więc pierwszy raz polskie potrawy wigilijne – był karp, kompot z suszu, sałatka warzywna. Tylko zamiast klusek z makiem wyszedł makowiec. Ale to moja wina, źle przetłumaczyłem tytuł przepisu. (śmiech)

Mówisz do córeczki po polsku?

Próbuję z nią oglądać „Misia Uszatka”. Patrzy dwie minuty w telewizor, potem w ścianę. (śmiech) Chcemy oczywiście, by mówiła w trzech językach – polskim, angielskim i hindi. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Jak wychowuje się dzieci w Indiach?

Dzisiejsze Indie są jak Polska z mojego dzieciństwa. Czas spędza się razem, gości zaprasza do domu, nie do pubu. Przychodzi się z wizytą bez zapowiedzi. Ludzie mają więcej czasu. Pamiętam weekendy w Polsce, kiedy mamy wychodziły przed blok, siadały na ławeczkach i rozmawiały, a ojcowie naprawiali maluchy. Tak było kiedyś w Tarnowskich Górach. Znajomy w Londynie opowiadał mi, że 20-30 lat temu hinduskie rodziny wielopokoleniowe kupowały po trzy domy, przebijały ściany, urządzały jedną wielką kuchnię i żyły razem, wielopokoleniowo. W Polsce było podobnie. Kiedy byłem dzieckiem, poznałem swoją prababcię, która miała pokój w domu babci, a na dole mieszkał wujek.

Jakim trzeba być, żeby tak żyć? Jaka jest twoja żona?

Rozsądna, odpowiedzialna, zaradna, opanowana, ciepła. Dba o drobiazgi, kupuje mi eklerki z Tesco, chociaż wie, że nie powinienem ich jeść. Rano, kiedy Sophie się obudzi, Parul bierze ją na ręce, przynosi do mojego domowego biura i mówi:„Przywitaj się z tatusiem”. Ja czasami pracuję do późna i kiedy przychodzi wiadomość od Parul: „Mógłbyś przewinąć Sophie?”, robię to z chęcią. Zresztą teraz problem się skończył, bo mała śpi całą noc. Żartujemy, że trafiła nam się wersja dziecka premium.



Zuzanna Muszyńska


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama