Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

WSPOMNIENIA: Podtrzymujemy tradycje świąteczne

Urodziłam się we Włoszech w 1946 roku w wojsku Andersa. Przyjechałam do Anglii z rodzicami i wojskiem mając 3 miesiące. To był początek grudnia 1946. Więc moje pierwsze święta Bożego Narodzenia spędziłam w barakach w polskim obozie wojskowym w Rivenhall Essex. Zima była śnieżna i długa. Dochodziło do -20ºC.

Mamusia opowiadała mi o tych pierwszych świętach. Te pierwsze święta obchodziło się wspólnie z kolegami w obozie. A ponieważ Tatuś był porucznikiem, Wigilię spędziło się w świetlicy dla oficerów i żon. Jak zwykle Tatuś był proszony ażeby ozdobić świetlicę i choinkę, bo miał do tego wyjątkowe zdolności.

Wigilia przy wspólnym stole była trochę smutna, bo przecież nie w Polsce pomimo „skończonej wojny”. Była pełna nostalgii. Śpiewało się kolędy. Kilka osób zaczęło grać na „jakoś zdobytych” instrumentach. Nawet tańczono. Później wszyscy na pasterkę, którą odprawił wojskowy ksiądz.

Spędziliśmy jeszcze jedne święta w tym obozie, już po demobilizacji. Urodziła się moja młodsza siostra.

1948-49 rok spędziliśmy święta razem z rodziną siostry mojego Tatusia. Ona z mężem kupili mały dom w północnym Londynie. Zamieszkaliśmy u nich parę lat. Urodziła się moja najmłodsza siostra. Jedzenie było na kartkach, ograniczone, więc święta były skromne, ale rodzinne i na wesoło, bo czworo kuzynów ze mną i dwoma siostrami.

Tatuś i wujek pracowali jako malarze i dekoratorzy. Mamusia i ciocia szyły zarobkowo.

1951 rok. Rodzice kupili dom z lokatorami, ale był nasz własny! Mieliśmy pierwszą Wigilię rodzinną we własnym domu.

Co roku przed świętami rodzice wysyłali paczki do rodziny w Polsce – jedzenie i ubrania. A to pomimo, że było u nas też krucho. Trwało to około 20-30 lat.

Obchodziliśmy świętego Mikołaja, który był ubrany w przedwojennym stylu jako biskup. W domu pod poduszką znalazło się orzeszki, mandarynkę i czekoladkę. Polska szkoła sobotnia organizowała małe jasełka, kolędy i spotkanie z św. Mikołajem.

Pamiętam podróż autobusem na rynek na Harrow Road z Tatusiem, żeby kupić choinkę, a potem powrót z choinką pieszo do domu, około 1 godziny. Pierwszy raz miałam chyba 6 lat.

Rokrocznie Tatuś upiększał kształt choinki, obcinając niektóre gałęzie i ewentualnie sztukując je gdzie indziej. Zbędne gałązki dekorowały nasze ściany.

Choinkę się zawsze ubierało w samą Wigilię lub dzień wcześniej. Tydzień wcześniej Tatuś zaczął tworzyć dekoracje świąteczne. Nauczył swoje trzy córeczki robić łańcuszki z bibuły i słomek, podobnie jak robiono pająki łowickie. Robił bombki z dmuchanych jajek, gwiazdy z fałdowanego papieru jak wachlarze. Do dziś dnia każda córka zawiesza te gwiazdy na swoich choinkach i nawet każda podzieliła się nimi ze swoimi dziećmi. Na choince były prawdziwe świeczki i czasami anielskie włosy, a na szczycie zawsze była piękna gwiazda. Pod choinką stała szopka ze świętą rodziną, góralami i zwierzętami wyrzeźbionymi przez miłego kolegę Tatusia, który przez kilka lat mieszkał u nas jako lokator. Ja jeszcze stawiam tę szopkę na półce przy choince co roku, chociaż już bardzo zmizerniała.

Pamiętam ryby w wannie przed świętami. Tatuś się zajmował czyszczeniem ryb, a Mamusia przetwarzaniem ryb, gotowaniem i pieczeniem. Mamusia zaczynała gotować kilka dni przed świętami.

Pamiętam zapachy, przede wszystkim drożdżowego ciasta. Kiedy się zdążyła Mamusia nauczyć tak pysznie piec i gotować?! Przecież wywieziono ją do Kazachstanu, gdy miała 15 lat, a potem w wojsku nie gotowała...

W Wigilię głodowaliśmy aż do wieczerza. Pozwolono nam tylko zjeść kromkę czy dwie chleba z masłem. Jak się pojawiła pierwsza gwiazdka usiedliśmy do stołu, nieraz z gośćmi jak rodzice chrzestni czy dobrzy, samotni przyjaciele rodziców. Stół pięknie nakryty, pod obrusem siano.

Potem pacierz, opłatek, śledzie z chlebem, grzybki marynowane, ryba w galarecie (dla Tatusia), barszcz z uszkami, grzybowa zupa na głowie ryby (też dla Tatusia), karp panierowany z ziemniakami, grzybami i kapustą, gołąbki bezmięsne, pierogi ruskie, pierogi z kapustą i grzybami, suszone owoce w kompocie, makowiec, orzechowiec, sernik i herbatka. Raz nawet była kutia. Trzeba było prawie wszystko przynajmniej skosztować. Jedzenia wystarczało chyba na cały tydzień i dla gości. Najbardziej nam smakowały pierogi i ciasta. Prezenty pod choinką zjawiały się po kolacji.

Prezenty były praktyczne, skromne jak np. rękawiczki, kolorowanki, kredki czy farby, skakanka, układanka. Ale wszystkie 3 siostry też otrzymały lalki, ale już nie pamiętam kiedy. Długo nie mieliśmy telewizji. Nie bombardowano nas reklamami o najnowszych zabawkach.

Po prezentach kolędowaliśmy. Później wyszliśmy na polską pasterkę.

Czas robi swoje... Przeprowadziliśmy się do południowego Londynu i większego domu. Rodzice kupili auto. Choinkę można było już przewieźć samochodem. Była już dodatkowo przystrojona pięknymi, szklanymi bombkami z Polski. Nasza rodzina przy wigilijnym stole urosła i się rozmnożyła.

Teraz rodzice nasi już nie żyją. Ale my podtrzymujemy tradycje świąteczne. Mamy własne dzieci i wnuki – już trzecie pokolenie. Nie wszyscy mówią po polsku, ale lubią typową polską wigilię i kolędować po polsku. Nawet małżonkowie – Anglicy - znają kilka ważnych wyrazów. Wszyscy obchodzimy Wigilię po polsku, ale już (przepraszam Tatusiu) bez ryby w galarecie i grzybowo-rybnej zupy.

 

BASIA KLIMAS

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama