Każdy, kto widział przebój kasowy „Mamma Mia”, wie, jak cudownie jest schodzić ścieżką wśród piniowych zagajników, ku przystani pełnej kolorowych łódek. Którąś z nich można podpłynąć do małej wyspy z samotnym, białym kościółkiem pośrodku. Właśnie takiej scenerii zapragnęła Magda na swoim weselu.
DAWNO, DAWNO TEMU
Pochodzi z Gdańska. Angielskiego uczyła się pod okiem mamy od siódmego roku życia. Jako trzynastolatka poinformowała rodziców, że kiedyś wyjedzie z Polski. Już wtedy tęskniła za nieznanym.
Na wymarzoną europeistykę w Poznaniu zdała za drugim razem. Z lat studenckich zachowała jak najlepsze wspomnienia – wspaniałe, otwarte na świat miasto, wielka, niestety zakończona tragicznie miłość. Z jej powodu Magda wyjechała aż do Meksyku. Następny partner pochodził z RPA, dla niego przeniosła się na kolejny kraniec świata. Robiła karierę, poznawała dziesiątki ludzi. Nie bez żalu opuściła urokliwe Cape Town i podążyła za ukochanym w głąb lądu, do nowoczesnego Johannesburga.
Do grona znajomych Magdy należało dwóch Greków – Dimitri i Perykles. W ich mieszkaniu odbywały się imprezy z pizzą serwowaną prosto z pieca i muzyką, którą Perykles dobierał do narodowości przyjaciół. Dla Magdy – Kayah. Obaj gospodarze świetnie tańczyli. Doskonały materiał na przyjaciół, czy na coś więcej? Z Dimitrem Magda poszła na trzy randki.
Potem był wyjazd świąteczno-noworoczny do Kolumbii, na który wybrali się całą grupą. Magda – do samego końca niepewna, czy to dobra decyzja – pożyczyła pieniądze na podróż od przyjaciółki. W ostatniej chwili wygrała duży kontrakt dla swojej firmy i mogła się wyluzować. Wkrótce przekonała się, że decyzja była najlepsza na świecie.
Z Peryklesem świetnie się rozmawiało, było ku temu wreszcie wiele okazji. Były urodziny Magdy, świętowane w kartagińskim barze z muzyką live. Nikt nie tańczył salsy tak jak Grek.
- W naszym tańcu była dobra energia – opowiada Magda.
Po roku znajomości zamieszkali ze sobą. Dużo czasu spędzali na wspólnym gotowaniu, przy kameralnych kolacjach z dobrym winem, którego nie brakuje w RPA. Perykles pracował w finansach, założył z kolegą własną firmę konsultacyjną. Dużo podróżował. Wcześniej trasa jego kariery zawodowej zahaczyła o Nowy Jork, Toronto, Londyn. Wszędzie był u siebie, ale nigdzie w domu. Któregoś dnia spojrzał w lustro i zadał sobie ważne pytanie: „Co dalej?”. Zrozumiał, że dobrze będzie mu tylko w Grecji. Oczywiście z Magdą u boku!
Dziadkowie Peryklesa kupili w latach 50. małą posiadłość na wyspie Egina. Zapłacili za nią 3000 drachm (dzisiaj 8 euro). Perykles spędzał tam wakacje jako dziecko. Dorastał nieopodal, w Pireusie – ateńskim porcie. Jego ojciec powtórzył krok swojego ojca i kupił parcelę w wiosce Galatas na Peloponezie, z widokiem na wyspę Poros. Zaczął budowę domu dla rodziny, ale nigdy jej nie ukończył.
- W Grecji prawie każdy pochodzi z wyspy – mówi Magda. – Jeździ się od jednej do drugiej, czasem domów w rodzinie jest kilka. Grecy nie wynajmują ich chętnie ani nie sprzedają, nawet gdy wiedzie im się nie najlepiej.
NIEDAWNO TEMU
Magda i Perykles opuścili wygodny dom w Johannesburgu dla studia w Galatas, z ciasną niszą kuchenną, słabą izolacją cieplną i psującym się bojlerem.
- Najgorszy były dni, kiedy nie mogłam po pracy wziąć prysznica – wzdycha Magda. – Nasze rzeczy długo leżały w kartonach.
Przyjechała do Grecji z dużymi wątpliwościami. Perykles – z planem, że uda mu się zamienić narzędzia finansowe na stolarskie. Budowali dom własnoręcznie, ramię w ramię z fachowcami. W wiosce liczącej dwa tysiące mieszkańców jest jeden dobry hydraulik. Koszty piętrzyły się, trzeba było wybetonować drogę dojazdową do posiadłości. Próbowali założyć ogród, ale przy sześciomiesięcznej suszy i wysokich cenach wody poprzestali na ziołach.
Magda borykała się z nieznajomością greckiego, mimo talentu do języków. Gdy Perykles wyjeżdżał służbowo, rozmowy z kontraktorami były na jej głowie. Gdy wracał, używała go jako tłumacza u fryzjera i lekarza.
Od początku ujmowała ją serdeczność Greków. Przy każdym powrocie do wioski witano młodą parę pytaniami, co słychać, jak idzie. Bez sztuczności ani drugiego dna – po dobrosąsiedzku, życzliwie. Co jeszcze? Odkryła, że ludzie wokół, miejscowi i napływowi, żyją dla pasji. Potrafią gotować od rana do wieczora, prząść na krosnach, tworzyć podwodne rzeźby. I inspirować się wzajemnie tym, co kochają, zapominając o świecie pieniądza.
Udało się - pięć mieszkań dla turystów plus jedno dla siebie, warsztat, nawet basen! Od przybycia pierwszych gości było wiadomo, że przyjeżdżając jako turyści, wyjadą jako dobrzy znajomi, zachwyceni okolicą, bliskością wyspy, ku której przez całą dobę kursują wodne taksówki, ekośniadaniami przygotowywanymi przez gospodarzy, nie wspominając o ich towarzystwie.
MAMMA MIA, DWA WESELA!
Skoro ślub, to razy dwa! Oczywiście z gośćmi z całego świata!
Polska uroczystość odbyła się w Czaplach pod Gdańskiem. Tłumacz z greckiego borykał się z zadaniem, trzeba było mu pomagać.
Greckie wesele wyglądało jak na filmie – a może i lepiej, bo wysepka, na której stoi kościół, ma kształt serca... Nie obeszło się bez flash moba z piosenkami Abby, ale Magda najchętniej opowiada o czymś innym:
- Ksiądz, który udzielał nam ślubu, miał rodzinę – wspomina. – Taki ktoś ma prawo uczyć mnie o życiu małżeńskim. Był otwarty na to, że jestem katoliczką i nią zostanę. Udzielając nauk przedmałżeńskich, brzmiał trochę jak mój tata.
Magda, wyluzowana i uśmiechnięta, opowiada o zamianie pulsującej kulturą metropolii na wiejskie życie.
- Poświęciłam się, zaryzykowałam – mówi. – Ale wiedziałam, że to ten facet.
Od razu dodaje, że jedną rzecz Perykles kocha bardziej niż żonę: swoją łódź!
DZIŚ, JUTRO
Minęło sześć lat, odkąd zatańczyli w barze. Niedawno pojechali do Kolumbii, zrobić dokładnie to samo.
Jaki jest Perykles?
- Inteligentny. Romantyczny. Zabawny. Wrażliwy. Otwarty na świat. Pracowity. – Magda poważnieje, robi pauzę po każdym słowie. – I nigdy się nie stresuje. Tylko wtedy, w pracy, nie poznawał samego siebie.
A Magda?
- Ja czasem panikuję... Dla mnie najważniejsi są ludzie!
A Grecy?
- Cieszą się życiem, prostymi rzeczami, chwilą. Muzyką!
Perykles podróżował po świecie z plecakiem i gitarą – gra i śpiewa, sam pisze teksty.
- Nieraz mnie tym zaskoczył – Magdzie aż błyszczą oczy. – Moja mama uważa, że zięć to prawdziwy człowiek renesansu.
Młode Greczynki skarżą się na matki swoich mężów. To przez nie synowie mają dwie lewe ręce do prac domowych. Perykles od 17 roku życia studiował w Londynie, wszystko potrafił zrobić sam.
Dziś kontynuuje pracę zawodową, rozwija się, robi doktorat w Hiszpanii. Magda zaliczyła kursy marketingu w Londynie.
- Nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej – mówi. – Mam nadzieję, że nie będziemy musieli się przeprowadzać.
Z Galatas do Aten płynie się promem godzinę, jedzie dwie i pół. Wioska należy administracyjnie do wyspy Poros. Stamtąd przybywa policja, gdy zdarzy się wypadek.
Na targowisku w Galatas można kupić cuda – wszystko tanie, świeże i naturalne. Magda przyznaje, że ekonomicznie jest ciężko – obcina się ludziom pensje i emerytury, nie brak zwolenników grexitu i powrotu do drachmy. Ale w przeciwieństwie do Polaków, którzy lubią swoje odcierpieć, Grekom i tak chce się żyć. Nie dbają o rzeczy materialne. Chcą po prostu być z ludźmi, których kochają.
- Wolą posiedzieć, wypić kawę i porozmawiać, niż zarobić w tym czasie kilkadziesiąt euro. Liczy się to, co ktoś ma w głowie i w sercu.
Serca Peryklesa i bliskich zabiły niepokojem, gdy u Magdy zdiagnozowano rok temu raka piersi. Szok.
- Lekarze w Atenach byli cudowni – mówi Magda i dotyka delikatnie krótkiej czupryny.
Perykles musiał dalej pracować; czasem, gdy kolejki w publicznej służbie zdrowia były zbyt długie, przydawały się pieniądze na prywatną. Na święta przyjechali rodzice. Wszystko było tak, jak chciała Magda. Perykles nie lubi bożonarodzeniowej komercji, ale pojechał do specjalnego sklepu po piękne bombki na sztuczną choinkę. Mama uszykowała tony jedzenia.
Wiele pomogli przyjaciele, tacy od serca, dzięki którym Magda czuje się na Peloponezie jak w domu.
- Jestem szczęściarą – mówi. – Jest już dobrze.
Opowiada o świętach wielkanocnych, tak ważnych dla Greków, o witaniu wraz z wiosną nowego życia, procesji ze światełkami, z którymi wędruje się z kościoła do domu. O zupie magiritsa, przyrządzanej z sałaty i jagnięcych wnętrzności, jedzonej w sobotę wielkanocną po północy. O pieczonej baraninie, tańcach i śpiewach przez całą niedzielę. O wspólnocie, radości.
- Bo to są rzeczy, które się liczą – powtarza.
Jak w refrenie u Abby: „Jakie byłoby nasze życie bez piosenki czy bez..."
Zuzanna Muszyńska
_
Napisz komentarz
Komentarze