Krajobrazy Orkad i Szetlandów bywają w słoneczne dni wyraziście dwukolorowe. Soczysta zieleń trawy kontrastuje z niebieskimi wodami Morza Północnego i Atlantyku. Pierwsi osadnicy pojawili się na wyspach wiele tysięcy lat temu. W wiosce Skara Brae na Mainland można zwiedzać neolityczne domostwa sprzed pięciu tysięcy lat. W ostatnim tysiącleciu p.n.e. przybyli na północ Piktowie – mieszkańcy domów pod ziemią. Rzymianie wznieśli Mur Hadriana, by chronić się przed „kolorowymi”. Nieposkromionych, wytatuowanych Piktów udało się nawrócić celtyckim misjonarzom z Hybrydów, a ostatecznie podbili ich ziemie wikingowie. Przez wiele stuleci Orkady i Szetlandy należały do królestwa Norwegii. Od XV wieku są częścią Szkocji.
W 2004 roku zaczęli przybywać na daleką brytyjską północ młodzi migranci z Polski. Monika przyjechała na Orkady w 2006 roku, z Gdańska. Zachwyciły ją natura, spokój oraz... piękna letnia pogoda.
– Nie było więcej niż dwadzieścia stopni – podkreśla – do tego morska bryza. Zupełnie coś innego niż duszne i bezwietrzne lato w Gdańsku.
Najpierw zakochała się w przyrodzie, dopiero później w człowieku. Billy bywał w pubie, w którym Monika dorabiała wieczorami. Przyglądał się ukradkiem ładnej, ciemnowłosej Polce, ale nie miał odwagi do niej podejść. Wszedł w zmowę z młodym chłopakiem z Kołobrzegu, który pracował nieopodal, w porcie. Ten zagadał do Moniki pierwszy, przedstawił jej Szkota.
– Masz samochód? – tak zaczął znajomość z Moniką przyszły mąż.
Nie miała i chętnie skorzystała z zaproszenia na wycieczkę. Wybrali się nazajutrz na klify, zahaczyli też o plażę. W pewnej chwili Monika poskarżyła się, że jest głodna.
– Mogę ci zrobić kanapkę – zaoferował się Billy, po czym wysiadł z auta, otworzył bagażnik i wyjął z niego torbę z supermarketu. – Lubisz pasztet?
Lubiła. Dostała pajdę chleba posmarowaną pasztetem za pomocą... karty kredytowej.
Wymienili się numerami telefonów. Poszli na kilka randek, ale Monika wróciła do Polski, na studia. W 2007 roku przyjechała do Kirkwall ponownie w czasie wakacji. Pracowała w tym samym hotelu z restauracją, szlifowała angielski; gdy czegoś nie rozumiała, pytała się koleżanek, o co chodzi, i notowała pilnie nowe słówka.
– Najgorzej było z przyjmowaniem zamówień na drinki – skarży się. – Dania z karty klient mógł przynajmniej pokazać palcem.
Wspomina chwilę, kiedy na lotnisku w Glasgow pierwszy raz usłyszała rozmowę dwóch Szkotów. Mimo że uczyła się angielskiego od dziecka na prywatnych lekcjach, nie zrozumiała ani słowa. Dziś studiuje psychologię na Open University. Billy poprawiał jej pierwsze wypracowania.
– Nie tyle gramatykę, co przedimki „the” i „a”. Długo nie miałam pewności, gdzie je wstawiać, Billy wszędzie dopisywał „the”, a ja już miałam policzone słowa w eseju – śmieje się.
Drugiego lata spotykali się dalej, ale i tym razem Monika wróciła do domu, żeby dokończyć polskie studia. Po slawistyce, kierunku „hobbistycznym”, jak go nazywa (marzyła jej się skandynawistyka, ale zabrakło punktów), nie widziała dla siebie przyszłości w Polsce. Niewiele się wahając, wsiadła trzeci raz w samolot i w 2008 roku przyjechała na Orkady na zawsze.
Billy pochodzi z Glasgow, jest od Moniki 12 lat starszy. Ma własną firmę malarsko-tapeciarską. Coraz to przynosi z pracy próbki tapet do pokazania żonie.
Duże miasto męczyło go, czasem brakowało zleceń. Kiedy zobaczył ogłoszenie o pracy w Kirkwall, przyjechał i został.
– Tutaj jest tak, że gdy wykonasz dobrą robotę, nie musisz się reklamować. Klienci polecą cię swoim znajomym – tłumaczy Monika.
Orkady to archipelag składający się z 67 wysp, zamieszkałych jest niewiele ponad 20. W łagodnym klimacie, na lekko pagórkowatych terenach hoduje się owce, bydło i drób. Ważne gałęzie lokalnej gospodarki to oczywiście rybołówstwo i turystyka.
Monika i Billy mieszkali kilka lat w Kirkwall, dziewięciotysięcznej stolicy Orkadów. Całe wyspy liczą sobie 21 tysięcy mieszkańców. Na mniejszych znajdują się niewielkie osady po kilkaset osób. Z południa Królestwa ściągają Anglicy. Za dochód ze sprzedaży nieruchomości w innych częściach kraju tutaj mogą kupić dom i żyć dostatnio, nie pracując.
Historia Moniki i Billy’ego jest wyrazista jak orkadyjski, zielono-niebieski obrazek: wzięli ślub, razem urządzili pierwsze wspólne mieszkanie.
– Nie na wszystko było nas stać, więc braliśmy używane rzeczy – mówi Monika. – Za to o malowanie ścian nie musiałam się martwić – dodaje ze śmiechem.
Osiem lat temu urodziła im się córeczka. Kiedy Monika była w ciąży z drugim dzieckiem, przeprowadzili się na wieś, do własnego domu. Nie mają daleko do miasta – od Kirkwall dzieli ich kilkanaście mil. Jazda samochodem do supermarketu trwa 10 minut.
– Wszyscy się tu znają – opowiada Monika. – I wszyscy za wszystko przepraszają. Nawet jeśli to ja wjadę w kogoś wózkiem z zakupami, i tak ta osoba pierwsza mnie przeprosi.
Bardzo spodobało jej się to, że na Orkadach jest bezpiecznie – ludzie nie zamykają na noc drzwi.
Do Polski pojechali po dwóch latach znajomości. Pierwsze wrażenie Billy’ego?
– Ludzie tam są tacy... humorzaści!
Już na lotnisku, przy kontroli paszportowej, uderzyła go inność Polaków w Polsce. Podał dokument z radosnym „hello”. Urzędniczka zareagowała na wylewne powitanie chłodno.
– Tłumaczyłam mu, że miała gorszy dzień – usprawiedliwia swoją krajankę Monika.
Czy coś zachwyciło Szkota? Oczywiście polska kuchnia. U teściowej chwalił nawet bigos, choć Monice nie pozwalał wcześniej gotować dania ze „zgniłej kapusty”. Niewiele mniej zachwycił go przelicznik funta na złotówki.
Monika wydaje się być zaskoczona pytaniem, czy myśleli kiedykolwiek o tym, jak by to było zamieszkać w Polsce. Teraz na pewno nie, bo praca, szkoła i dzieci. W przyszłości? Może tak, ale jeszcze wiele przed nimi. Na razie zastanawiają się, czy nie kupić mieszkania w Gdańsku.
Rodzice Moniki przylecieli w zeszłe święta. Bilety w tym okresie są zwykle drogie, ale znalazło się coś taniego na przylot z Polski. Wyprawa z Orkadów do ojczyzny to nie to samo co wypad tanimi liniami prosto z Londynu. Trzeba przeprawić się promem na ląd, potem dojechać do dużego miasta w Szkocji – Glasgow albo Edynburga, i dopiero wtedy można wsiadać do samolotu.
Święta spędzają zwykle sami. Brat Billy’ego mieszka pod Glasgow, rodzice zmarli kilka lat temu. Póki żyli, kontakty z nimi były bardzo dobre.
– Mieszamy tradycje – mówi Monika, smutniejąc. – Przygotowuję na święta pierogi i bigos. W ciągu roku raz mamy na obiad mielone albo schabowe, innym razem brytyjskie dania. Na święta wszyscy tutaj kupują brukselkę, chociaż jej nienawidzą.
Zamyśla się na chwilę i dodaje:
– Wolałabym pojechać na święta do Polski.
Zimy na Orkadach są bezśnieżne, za to wieje – czasem do 70-80 km/h. Latem bywa jasno niemalże do świtu – to orkadyjskie noce polarne.
Monika i Billy są domatorami. On lubi czasem wyjść do pubu, Monika towarzyszy mu rzadziej niż kiedyś, bo musi rano wstać do dzieci, a potem się uczyć. W każdą środę wychodzi na wykład literatury, a w poniedziałki jeździ na wrotkach w drużynie Orkney ViQueens. To podobno najszybciej rozwijający się sport na świecie. Billy trochę narzeka, kiedy jej nie ma.
– Proponowałam mu, żeby do nas dołączył, mamy w grupie panów po „40” – uśmiecha się. – Ale on nie chce, mówi, że nie będzie się ośmieszał.
Na wakacje jeżdżą najczęściej do Polski. W zeszłym roku zabrali rodziców Moniki do Hiszpanii. Dzieci prawie nie mówią po polsku, chociaż rozumieją język mamy – córka więcej, syn mniej.
– Po ostatnim pobycie u dziadków syn powiedział, że chciałby się uczyć więcej polskiego.
Monika żałuje, że zaniedbała polską mowę u dzieci. Na Orkadach nie ma polskiej szkoły. Jedyny kontakt z językiem to zabawy z dziećmi polskich znajomych. Monikę również cieszy fakt, że ma w okolicy polskie koleżanki.
Orphir to wioska pomiędzy Kirkwall a Stromness. Tutejsza szkoła ma 50 uczniów. Córka chodzi do trzeciej klasy, syn do drugiej, ale są w tej samej grupie.
– Nauka odbywa się praktycznie w systemie 1:1 – chwali szkołę Monika. – Jeśli dzieci mają jakiś problem, mogę być pewna, że zostanie on niemalże natychmiast rozwiązany.
Zajęcia trwają od 9:30 do 15:30. Monika wykorzystuje ten czas na własną naukę. Poszła na studia, kiedy syn trafił do przedszkola, w 2015 roku. Wybrała psychologię, ale chciałaby iść dalej – po dyplomie z Open University zaliczyć w Orkney College roczne studium nauczycielskie.
Szkoły podstawowe na Orkadach prześladuje brak uczniów.
– Moja sąsiadka przyprowadziła się z małej wyspy. Do tamtejszej szkoły chodziło... dzisięcioro dzieci.
Rada miejska na wysepce North Ronaldsay zbudowała cały kompleks mieszkań socjalnych, aby zachęcić rodziny z dziećmi do osiedlania się.
– Tylko co to da, skoro na wyspie nie ma pracy – zastanawia się Monika. – Jeden sklep z pocztą to jeden etat. Do tego rolnicy na swojej ziemi. To wszystko.
Obcokrajowcy są mile widziani. Nikt im nie zarzuca, że kradną pracę. Z Anglikami Orkadyjczycy też się dogadują, jednak bez zbędnej wylewności. Billy, spytany, czy Szkoci są chciwi, odpowiada, że nie, przecież to Anglicy tacy są! Nie lubią się. Wiadomo – sąsiedzi.
Resentymenty związane z autonomią wysp są obecne od zawsze. Co prawda w głosowaniu z 2013 roku tylko 8% Orkadyjczyków opowiedziało się za odłączeniem od Szkocji, za to teraz, w związku z brexitowym oderwaniem od Europy, aż 13 lokalnych polityków lobbuje za odłączeniem się od Anglii i Szkocji. Za brexitem głosowało 40% mieszkańców Orkadów. Rolnicy, których jest na żyznych wyspach wielu, byli za pozostaniem w Unii Europejskiej. Pracownicy branży rybołówczej przeciwnie, mając nadzieję na mniej regulacji ws. połowów.
A jednak, jak to na północ przystało, bywa na Orkadach mgliście i szaro. Monika niedługo po referendum brexitowym wypełniła aplikację o stałą rezydenturę, którą... odrzucono. Powód? Kiedy zrezygnowała z pracy, aby opiekować się dziećmi, powinna była wykupić prywatne ubezpieczenie zdrowotne na wypadek, gdyby stała się „obciążeniem dla społeczeństwa”. Żadna z pytanych osób wcześniej o tym nie słyszała. Drugi powód odrzucenia – jest żoną Szkota. Lepiej, żeby Billy był obywatelem Unii Europejskiej. Monika udała się do lokalnego MP. Napisał w jej sprawie list, odpowiedź z Home Office brzmiała identycznie jak w korespondencji z Moniką.
Dokument z instrukcjami do wypełnienia aplikacji ma 152 strony.
Monika postanowiła czekać na brexit i przyłączyć się do głównego nurtu aplikantów. Liczy na uproszczenie reguł.
Nie wyobraża sobie, że pewnego dnia mogłaby się rozstać ze swoją małą ojczyzną na Orkadach. Tutaj dorastają jej dzieci, tutaj dba o nią mąż.
– Ta kanapka – odpowiada po namyśle, zapytana o decydujący moment w związku. – To było to.
Zuzanna Muszyńska/Tygodnik Cooltura+
Napisz komentarz
Komentarze