Chodzi o regulacje, które zostały wprowadzone po kryzysie 2007 roku. Wówczas Unia Europejska zdecydowała, że instytucje, które zajmują się spekulacjami i ryzykownymi inwestycjami, powinni zostać poddani większej kontroli. Normy narzucone przez Brukselę są wyjątkowo nie na rękę finansistom z City, a fundusze tracą na tym około 250 milionów rocznie.
To dlatego nie mają oni problemu, żeby miliony funtów zostały przekazane dla organizacji, które informują Brytyjczyków o korzyściach wyjścia z Unii. Traktują to jako dobrą inwestycję.
O wielkości wpłat świadczy choćby 47,8 miliona funtów od Crispina Odeya, założyciela Odey Asset Management. Za te pieniądze powstałą grupa lobbująca za "zakończeniem zwierzchnictwa europejskiego prawa". "Weszliśmy do unii gospodarczej, a nie politycznej. Wyborcy powinni sami decydować. To nie ma nic wspólnego z ograniczaniem wolności funduszy inwestycyjnych. Mój negatywny stosunek do UE jest starszy niż prawo, które ogranicza mnie w pracy" uważa Odey.
"To bardzo egoistyczne ze strony funduszy, bo oni mówią tak: 'Do diabła z ojczyzną. Chcemy zarabiać pieniądze, a w ten sposób uda nam się uniknąć nieprzyjaznych rozwiązań'. Cześć tych funduszy nie myśli o Wielkiej Brytanii, jako o swoim państwie, bo pod względem udziałów są one mocno powiązane ze Stanami Zjednoczonymi" uważa komisarz unijny, zajmujący się tym sektorem.
Napisz komentarz
Komentarze