Zanim przejdziemy do meritum naszej rozmowy, czyli modelarstwa, należy nadmienić, że jest pan prezesem Związku Lotników Polskich. Jak do tego doszło?
Związek jest kontynuacją działalności organizacji, która wcześniej mieściła się poza Londynem. Gdy zamknięto klub lotniczy w Collingham Gardens, lotnicy – członkowie organizacji, zdecydowali, żeby kontynuować działalność jako Polish Airmen’s Association, czyli Związek Lotników Polskich w Wielkiej Brytanii. Z czasem jednak większość członków liczyła po 90 i więcej lat, więc szukano młodszych osób do jego prowadzenia. Zaproszono i mnie. Jestem synem lotnika, mama także była w lotnictwie.
Czyli kontynuuje pan tradycje rodzinne?
Tak i jestem pierwszym członkiem związku, który został prezesem nie będąc na wojnie jako lotnik. Dawno, dawno temu latałem w samolotach prywatnych, jak jeszcze miałem na to siły i czas. Teraz moim zadaniem jest upamiętnić to, co stało się podczas wojny i przekazywać innym tę historię
Do ubiegłej soboty w POSK-u była prezentowana wystawa stworzona przez Związek Lotników Polskich na 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Czego konkretnie ona dotyczyła?
Nie była to ściśle historia lotnictwa na 100-lecie odzyskania niepodległości. Warto wspomnieć, że w tym roku 100-lecie obchodzi także RAF, czyli Royal Air Force. Na wystawie chcieliśmy pokazać co się stało po wrześniu 1939 roku, kiedy to część żołnierzy przedostała się do Francji, a później do Anglii. Jeśli chodzi o polskie lotnictwo na terenie Wielkiej Brytanii, to nie był to tylko Dywizjon 303 i 302, ale dodatkowo, w czasie bitwy o Wielką Brytanię także Dywizjon 300. Ten pierwszy jest oczywiście najbardziej znany, ale trzeba pamiętać też o tym, co się stało po bitwie o Wielką Brytanię. I tego też dotyczyła wystawa. Chcieliśmy pokazać, że nasi piloci latali na Hurricane’ach później na Spitfire’ach, na Mustangach; zaprezentować jak to wyglądało, żeby zachęcić młodzież do przyjścia tam i m.in. pokazać modele samolotów w rozmaitych skalach. Są modele oryginalnie sklejone, są też nowoczesne, z metalu. To pierwsza taka wystawa, a mam nadzieję, że w następnym roku też zrobimy podobną i wówczas byłyby też modele sterowane przez radio.
Na tej wystawie prezentowane były modele, które stworzył pan własnoręcznie. Proszę powiedzieć coś o nich…
Tak, to jest zajęcie dla kogoś, kto ma dużo czasu... Kiedyś, dla przykładu, składało się takie modele nawet bez szkła powiększającego. Jeszcze jak byłem młody to malowałem detale, jak rysy twarzy, bez szkła. Obecnie można kupić nawet modele, które po złożeniu będą latały jak prawdziwe samoloty.
Skąd u pana zainteresowanie modelarstwem?
To jest tak, że albo człowiek tym się interesuje, albo nie. To było około 1960 roku jak
zacząłem. Wszystkie modele, które można było kupić, były bez jakiejkolwiek farby. Trzeba było samemu składać, samemu lepić i robić modyfikacje. Musiałem nauczyć się je malować. Za pierwszym razem oczywiście mi nie wyszło, ale z czasem pojąłem. Nie było wówczas komputerów, telewizja nie była tak interesująca, a i tak była tylko biało-czarna. Człowiek więc interesował się innymi rzeczami. A jak skończyło się składać i wyglądało to naprawdę dobrze, była satysfakcja, że samemu się to skonstruowało.
Ile lat zatem interesuje się pan modelarstwem?
Obecnie mam 64 lata, a zaczynałem jak miałem 11 lat.
Co się dzieje z pana modelami po złożeniu?
Niektóre połamały się, część miała „wypadki” lub zaginęła, a sporo zostało wyrzuconych. Jest to przykre, ale z drugiej strony nowsze modele, które można teraz kupić, mają wyższy standard, a detale są takie, że to się w głowie nie mieści!
Jakiego rodzaju modele pan składa i czy dotyczy to tylko samolotów?
Składałem takie z papieru i to było ciekawe, ale już plastikowe były dla mnie ważniejsze, ponieważ można było dodać różne rzeczy. A bardzo interesujące są modele czołgów, które można teraz kupić, w skali 1:16, ale są i większe i mniejsze. Można nimi sterować radiem, można puścić dym, włączyć silnik, jest też dźwięk z prawdziwego czołgu, a są i takie, które strzelają 6 mm kulkami. Można więc zrobić bitwę, np. w ogródku. Czołgi zazwyczaj maluję w kolorach brygady gen. Maczka.
Czyli samoloty, czołgi i co jeszcze?
Głownie to, ale mam jeszcze w życiu inne zajęcia. Np. mój brat zbierał i malował żołnierzy, z czasów Napoleona Bonaparte i innych. I podobnie do modeli samolotów – kupowało się jako sam plastik i następnie malowało.
Współpracuje pan z kimś, kto ma podobne hobby?
Niestety, nie mam na to czasu, choć chciałbym. Ostatnio pracowałem aż do piątej rano, by jeden z modeli znalazł się na wystawie w POSK-u.
Czy istnieją tu np. kluby modelarskie, w których można zainteresować się tym zajęciem?
Tak, są. Trzeba je wyszukać w internecie, choć dziś nie są już tak popularne, jak kiedyś. Teraz są komputery, rozmaite gry, można sobie Dywizjon 303 stworzyć w laptopie. Ale dla mnie to modelarstwo jest ważniejsze – trzymasz projekt w ręce i jesteś dumny, żeś ty to skonstruował.
Na wystawie w POSK-u można było podziwiać pańskie modele, a czy jeszcze gdzieś można je zobaczyć?
Na www.polishairmensassociation.org.uk, ale ja zawsze zachęcam, by pójść do sklepu, np. w Hendon, nieopodal muzeum i tam kupić modele do złożenia. Są też samoloty Spitfire w polskim kolorze, z Dywizjonu 315, 303, są polskie znaki. Kiedyś za parę funtów, teraz jest drożej. Żeby zachęcić, można najpierw kupić tańsze, zamiast tych drogich i po prostu spróbować to składać.
Zachęcałby pan do modelarstwa?
Zdecydowanie tak. Należy przy tym używać rozumu, a włączając telewizję nie trzeba. W modelarstwie myśli się cały czas o tym, co się robi, używa się rąk, maluje, bo jak coś pójdzie źle, to co z tym się zrobi, a nie zawsze coś wychodzi na 100%. To jest życie, po prostu. Przy odrobinie cierpliwości można osiągnąć sukces.
Dariusz A. Zeller
Napisz komentarz
Komentarze