Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Życie w pełnym kolorze

Któregoś dnia w londyńskim metrze usłyszał, że wygląda jakby wyskoczył z komiksu. Bardzo mu się to spodobało, tymczasem w jego żyłach płynie tajlandzka krew. Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jak wygląda życie w pełnym kolorze, poznajcie Manrutta Wangkeawa, artystę z Bangkoku.

Autor: fot. Archiwum Cooltura

Pochodzisz z Bangkoku. Jak to się stało, że przeprowadziłeś się do Londynu?

Przyjechałem tutaj w 2000 roku studiować, ale głęboko w środku miałem nadzieję, że się zakocham, tak jak Carrie Bradshaw, która przeprowadziła się do Nowego Jorku, w serialu „Seks w wielkim mieście”.

 

Co studiowałeś?

W Tajlandii ukończyłem Industrial Design na Chulalongkorn University. Wybrałem specjalizację związaną z tekstyliami, ponieważ kocham modę. W Londynie podjąłem dzienne studia na Central St Martins na kierunku Fashion Folio, a wieczorami chodziłem uczyć się tańca w Pineapple Dance Studios.

 

Dlaczego wybrałeś Londyn, a nie Nowy Jork, Mediolan czy Paryż?

Myślałem o Paryżu. Chciałem iść inną drogą niż moje rodzeństwo. Brat wyprowadził się do USA, a siostra mieszkała już w tym czasie w Londynie. Zdałem sobie jednak sprawę, że będę musiał nauczyć się francuskiego. Znałem już angielski, więc postanowiłem, że spróbuję moich sił w Londynie. Siostra pokazała mi okolice, nie czułem się totalnie zagubiony.

 

Czy Londyn był dla ciebie szczególnie inspirujący w tym czasie?

Byłem zaznajomiony z kulturą londyńską wcześniej, ale bycie w artystycznej szkole w Londynie i dostęp do tutejszej społeczności modowej, różnych subkultur, wiele mi dało. Po latach dostrzegam wpływ, jaki wywarł na mnie angielski punk, rock&roll, swing, lata 60. i Club Kids. Londyńska scena modowa jest jedyna w swoim rodzaju. Czuć tu nieprawdopodobną energię, nowatorskość i awangardę, mieszającą się z tradycją. Pomimo całej komercjalizacji i mainstreamu, nadal prężnie działają tu niezależne, artystyczne kolektywy i podziemie, co jest bardzo inspirujące.

 

Pamiętasz swoje pierwsze dni w Londynie?

Byłem bardzo podekscytowany, ale i zawstydzony. Pierwszej nocy moja siostra zabrała mnie na Leicester Square. Ludzie byli wszędzie... Miałem wtedy 21 lat i bardzo zależało mi na akceptacji otoczenia. Był to jeden z głównych powodów, dla których zdecydowałem się wyjechać z Tajlandii.

System tutaj jest dość trudny do zaadoptowania. Pamiętam, że poszedłem do banku, gdzie poprosili mnie o dowód tożsamości. Dałem im mój paszport, a oni po 15 minutach sprawdzania go, zapytali mnie czy mam inny dokument, bo tego nie mogą autoryzować. Powiedziałem, że gdyby ten dokument był nieważny, nie mógłbym dostać się do kraju, i że to jest najlepszy dowód poświadczający o jego ważności. Nie przekonało ich to.

 

Czy kiedy przyjechałeś do Londynu to miałeś już swój własny, określony styl?

Proces kształtowania się mojej tożsamości nadal trwał. W tamtym czasie sporo się przebierałem, kreowałem swoje alter ego. Stosowałem taktykę szoku. Był to bunt, chciałem być skandaliczny, zmusić ludzi do patrzenia na to, kim jestem. Tak zacząłem wyrażać się poprzez ubiór, później to ewoluowało. Przeszedłem długą drogę samorozwoju, uczęszczałem na terapię, dzieliłem się moją historią i doświadczeniami. Przez jakiś czas pracowałem w firmie szyjącej garnitury. W tym miejscu zmuszono mnie do noszenia uniformu w trzech kolorach: czarnym, szarym lub granatowym.

 

Jak się w tym odnajdywałeś?

Totalnie zagubiłem swoją tożsamość, nie obchodziło mnie jak wyglądam. Było to bardzo stresujące i toksyczne. Pewnego dnia stwierdziłem, że muszę coś zmienić. Zacząłem się stroić. W swoich ciuchach szedłem do pracy, po przyjściu przebierałem się w uniform, by w czasie lunchu znów być sobą. 

 

Walczyłeś z systemem?

Tak. Ludziom się to nie podobało. Pamiętam, że kiedy zacząłem nosić moje duże niebieskie kapelusze, w czasie lunchu asystent menagera wziął duży wazon, postawił go sobie na głowie i paradował wymownie po kantynie, drwiąc ze mnie. Myślę, że nie chodziło tutaj o mój styl, tylko o seksualność i chęć obnażenia mnie w oczach innych, bo nie wpisywałem się w szablon męskości. To, że kocham kolory i printy, nie oznacza iż jestem w mniejszym stopniu mężczyzną niż inni.

 

Dlatego postanowiłeś w efekcie nauczać mody?

W moim życiu było sporo cierpienia, zrozumiałem, że wiele osób może czuć się podobnie, a moja historia może być dla nich inspirująca. Po drodze dostałem wiele komplementów od innych, można powiedzieć, że zsyłane były mi anioły, które mówiły „To jest w porządku. Robisz właściwie. Nie przestawaj”. Zacząłem dzielić się moją historią podczas publicznych wystąpień, wywiadów, epizodów w dokumentach, publikacjach w magazynach.

 

Jak określiłbyś to, czym się teraz zajmujesz zawodowo w Londynie?

Po części jestem freelancerem, pracuję jako dyrektor kreatywny, stylista wizerunkowy. Wykładam też na akademii. Balansuję między trzema dziedzinami: modą, tańcem i rozwojem osobistym. Często moje prace są zaangażowane politycznie, kwestionujące, podejmujące tematy męskości, orientacji seksualnej, koloru jako wyrazu emocji czy mody jako sposobu na odnalezienie odpowiedzi na to, kim się jest. Prowadziłem również warsztaty w londyńskim więzieniu…

 

…ale w więzieniu przecież nie można mieć swoich ubrań i obowiązują ściśle określone uniformy?

Zgadza się. Nie wszyscy wiedzą, że więźniowie też świętują paradę równości. Na spotkanie przyniosłem im różne materiały, które mogły posłużyć do wyrażenia siebie i celebrowania swojej tożsamości w więzieniu. Poznałem wiele poruszających historii.

 

Powiedziałeś mi wcześniej, że mieszkasz w dzielnicy ortodoksyjnych Żydów w Londynie (Stamford Hill). Jak reaguje na ciebie ta społeczność?

Bardzo przyjaźnie. Raz miałem sytuację konfrontacji: jeden z Żydów zapytał mnie na ulicy jakie znaczenie ma mój ubiór. To był czas, kiedy nosiłem wysokie kolorowe kapelusze, które w pewien sposób mogły kojarzyć się z ich tradycyjnym strojem. Powiedziałem, że to jest mój styl, mogący być zabawą, wyrazem szczęścia lub smutku, nawiązaniem do dzieciństwa, doświadczeń. Obawiałem się, że może sobie pomyśleć iż parodiuję jego społeczność. W czasie tej rozmowy, wokół nas zebrała się grupka osób, wyglądających dokładnie tak samo jak on. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Powiedział, żebym się nie przejmował, że podoba mu się mój styl i że jego społeczność ma otwarte umysły, pełne zrozumienia dla odmienności. 

 

Czy często spotykasz się w Londynie z dyskryminacją i niezrozumieniem?

Tutaj panuje poprawność polityczna, ludzie wiedzą, że pewnych rzeczy nie mogą powiedzieć na głos, zabrania im to wręcz prawo. Mają jednak swoje uprzedzenia. Przejawia się to bardzo subtelnie, między słowami. 

 

W kwestii wolności i swobody odczuwasz dużą różnicę pomiędzy Londynem a Bangkokiem?

Myślę, że oba miasta są częścią dość konserwatywnych państw, w których jest duże zróżnicowanie i sporo akceptacji. W Tajlandii głównym wyznaniem jest buddyzm. Ludzie tam mają otwarte umysły, są wolni i akceptują się wzajemnie, dopóki nikomu nie dzieje się krzywda. Myślę, że zarówno w Bangkoku, jak i w Londynie możesz być kim chcesz, jest przestrzeń do ekspresji, ale pod kloszem konserwatyzmu. 

 

Podobno w Tajlandii źle widziane jest pokazywanie ciała w miejscach publicznych.

Tak. W miejscach formalnych, takich jak urzędy, uniwersytety czy świątynie, kobiety powinny nosić długie suknie, a mężczyźni długie spodnie, żadnych pasków, klapek czy dekoltów, wszystko musi być zakryte.

 

Jak więc funkcjonowałeś tam przez dużą część swojego życia?

Byłem rebeliantem, skazanym na siebie samego. Zdecydowałem, że skupię się na nauce. Na trzecim roku byłem pod ogromnym wrażeniem musicalu "Priscilla, queen of the desert”. Postanowiłem zorganizować drag queen show na moim uniwersytecie. Był to wielki sukces. Po występie przyszedł do mnie najbardziej homofobiczny student z roku i powiedział: „Manny to było genialne!”. Ludzie chcieli, żebym robił to show każdego roku. Niektórym studentom, a nawet wykładowcom, dało to odwagę do coming outu.

 

Czy w Bangkoku macie Paradę Równości?

Tak, ale nie jest to wielka sprawa. Nie protestujemy. Homoseksualność jest akceptowana, nie ma takiej potrzeby. W Tajlandii i w buddyzmie nie chcemy walczyć, zależy nam na harmonii. Chcemy wzrastać duchowo, zmieniać siebie i swoją postawę. Być tą zmianą. Znaleźć ludzi, którzy wyznają te same wartości, chcą zbudować społeczność na wzajemnym szacunku i zrozumieniu.

 

W internecie można zobaczyć bardzo dużo zdjęć tzw. ladyboys z Bangkoku, czyli mężczyzn, którzy przeszli transformację w kobiety. Jak odbierani są przez społeczeństwo?  

W oczach opinii społecznej ladyboys postrzegane są bardziej jako uczestniczki kabaretu, nie traktuje się ich poważnie. Myślę jednak, że chciałyby, żeby traktowano je z szacunkiem. Bezpiecznym wyjściem jest postrzeganie ich w kategorii rozrywki, wtedy mogą być bezpieczne wewnątrz tej społeczności. Patrząc wstecz, podobnie było z angielską telewizją, w której homoseksualni bohaterowie, osoby publiczne, takie jak Graham Norton czy Paul O’Grady, tworzyły rozrywkę, przecierając szlak ku większemu zrozumieniu i akceptacji.

 

Czy seksturystyka i prostytucja dalej kwitną w Tajlandii?

Nadal jest to obecne i widoczne. Jest sporo heteroseksualnych mężczyzn, którzy mają żony i dzieci, dla których prostytucja, jest sposobem na wyżywienie rodziny. 

 

Za czym z Tajlandii tęsknisz?

Brakuje mi tradycyjnego jedzenia, owoców morza, smaków i zapachów. Na całe szczęście w Londynie można znaleźć dobre tajskie restauracje, takie jak Lao Cafe, 101 Thai Kitchen czy Thai Terminal. Wszystkie niezbędne składniki można dostać w azjatyckim supermarkecie w Chinatown.

 

Jakie są twoje ulubione miejsca w Londynie?

Lubię spacerować od South Bank, przez Waterloo, aż po Tate Modern. Kocham Regent’s Park, Rose Garden, okolice Brick Lane. Szukając mody odwiedzam Oxford Street, Vintage Market, niezależne sklepy, Pop-Up Shops.

 

Co myślisz o stylu londyńczyków?

Myślę, że ludzie powoli zaczynają wyrażać siebie, ale nadal są skrępowani przez panujący konserwatyzm. Nadal istnieją określone kolory, kształty, które wybierze większość. Ludzie nie chcą wychodzić przed szereg. Jest też część kolorowych indywidualności, która się wyróżnia. Prowadzę na ten temat warsztaty, na których zastanawiamy się, jak podjąć wyzwanie konfrontacji z krytyką, co powoduje strach przed uzewnętrznieniem się, kto wtłoczył w nas pewne schematy myślenia. Fascynujące jest docieranie do granicy w ludziach, której uważają, że nie powinni już przekraczać.

Co dla ciebie jest taką granicą?

Zawsze mówię swoim studentom ,,Nigdy nie jest za wiele”. W projektowaniu nie ma właściwych lub złych wyborów. Możemy uzasadniać nasze decyzje i oceniać, czy nam się coś podoba czy nie. Poprzez swój ubiór komunikujemy się z innymi. To nigdy nie jest tylko wypowiedź na temat mnie i mojej tożsamości. Zawsze jest to pewna wymiana, dialog.

 

Czy na ulicach Londynu zdarza ci się zobaczyć jeszcze coś, co wywołuje w tobie szczególne poruszenie?

Tak, ale są to wyjątkowe sytuacje, takie jak podczas London Pride, kiedy widzę w tłumie osobę wyznania judaistycznego z tęczową jarmułką na głowie. To są piękne momenty. 

 

Jesteś szczęśliwy w Londynie?

Tak. Czuję, że moja tożsamość, wiedza i głos, pogłębiły się podczas pobytu tutaj. Bez Londynu nie byłbym tym, kim jestem teraz. Chciałbym dać temu miejscu coś od siebie. Mnóstwo artystów przeprowadza się do Berlina czy Los Angeles, ze względu na koszty życia, tracąc swoją autentyczność i tożsamość. Jeśli wszyscy opuszczą Londyn, nie przyniesie to dobrej zmiany.

 

Uważasz, że czas brexitu może być inspirujący?

Tak sądzę. Restrykcje skłaniają ludzi do myślenia, zadawania pytań. Trudny czas często zbliża ludzi, a brexit jest jedną z tych sytuacji.

 

Jakie marzenie chciałbyś, aby spełniło ci się w Londynie?

Zawsze chciałem być wolny. Marzyłem o wyzwoleniu od restrykcji, krytyki, mentalności oceniania. Jestem aktualnie mocno zainspirowany serią X-Men. Wierzę w to, że wszyscy mamy supermoce. W filmie Profesor Charles Xavier zakłada szkołę, w której mutanci uczą się wykorzystywać swoje moce dla dobra całej ludzkości – tej samej, która nie chce uznać ich prawa do życia i samostanowienia. Tę historię można odnieść do sytuacji, w jakiej znajduje się społeczność LGBT, czy dzieci potrzebujące specjalnej troski. Można ją też zaadoptować do szkoły artystycznej, co chciałbym kiedyś zrobić. Moim marzeniem jest edukowanie dzieciaków, którym wydaje się, że nigdzie nie pasują, i że nie ma dla nich miejsca. Chciałbym nauczać, jak mogą kontrolować swoje supermoce, ale i zaszczepić w nich umiejętność celebrowania tego, kim są. To jest mój cel.


Marietta Przybyłek


 

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama