Powiedz na początek coś miłego o Londynie.
Londyn to tygiel narodowości. W zeszłym tygodniu spędziłam pół dnia w muzeum z Koreańczykiem, którego poznałam w samolocie z Palermo. Nie mogliśmy się nagadać – twierdził, że nasze nacje reagują podobnie na różne aspekty brytyjskości. Te same rzeczy nas śmieszą lub irytują.
Podasz jakiś przykład?
Na przykład bycie miłym przez cały czas. Dla mnie, Sycylijki, to nieoczywiste. Podszkoliłam się w dyplomacji, gdy zauważyłam, że mój włoski sposób bycia okazywał się nieefektywny. Na pytanie kolegów w pracy „would you mind...” odpowiadałam często „yes, I would mind”. Wracali jeszcze pięciokrotnie i pytali dokładnie o to samo. Nie rozumiałam, po co, skoro odmówiłam za pierwszym razem. (śmiech)
Bycie dosłownym to niemal grzech w Anglii.
Czasem trzeba takim być, na przykład prosząc o awans. Wszyscy wokół mnie szli w górę, a ja czekałam i czekałam, chcąc okazać respekt. Wreszcie koleżanka (Brytyjka) podpowiedziała mi, że dopóki sama nie spytam, szefowie niczego nie zaproponują, myśląc, że nie jestem zainteresowana awansem.
Wolałabyś pracować wśród samych Brytyjczyków?
Może inaczej – spodziewałam się doświadczyć więcej brytyjskości, kiedy tu przyjechałam z Paryża. Różnica między tymi miastami jest ogromna. Tam spędzałam większość czasu z Francuzami, którzy mieli silne poczucie narodowej tożsamości. Nawiązywałam z nimi przyjaźnie, miałam szansę zrozumieć kulturę francuską, to co nas łączy i dzieli. Tutaj mamy w firmie 32 narodowości. Nasza praca ma wiele aspektów technicznych, musimy wymieniać dużo informacji. Siedzę obok Hiszpana, dwóch Francuzek, Polek, Litwinek i Szwajcarek. Mikroświat – obserwowanie go prowadzi do wniosku, że wszyscy jesteśmy tacy sami, tylko nawyki mamy różne. Kluczem jest dobra komunikacja.
A jak komunikują się Włosi?
Jesteśmy trochę dramatyczni, zachowania dla nas normalne tutaj bywają przerażające. (śmiech) Kiedy telefonuję z moją babcią, ludzie pytają, czy wszystko w porządku. Ona do mnie krzyczy, więc i ja krzyczę do niej. Wygląda, jakbyśmy się kłóciły. W Anglii stałam się dużo spokojniejsza. Czasem trzeba się cofnąć o krok, wyjść poza cliché, żeby zrozumieć ludzi.
Opowiedz, jak tutaj trafiłaś.
Moja przyjaciółka z Hiszpanii szukała zastępstwa do spektaklu na Edinburgh Festival Fringe. Pojechałam więc do Szkocji jako aktorka. Widziałam miasto przed i w trakcie festiwalu – niesamowite wrażenie, cały świat się tam zjechał. Potem trafiłam do Londynu i pracowałam jako nauczycielka francuskiego w przedszkolu, następnie jako aktorka/kelnerka w House of Peroni, potem jeszcze jako babysitterka i we włoskiej focacceria, prowadzonej przez przyjaciół. W końcu zaczęłam szukać czegoś bardziej stałego, ale w teatrze ciężko zacząć bez kontaktów, więc wykorzystałam to, że studiowałam oprócz aktorstwa modę. Całe życie robię jedno lub drugie, zależnie od okoliczności.
Można by sądzić, że masz sto lat. Nie wyglądasz na tyle!
W Londynie czas pędzi, więc kto wie... (śmiech) Wysyłałam setki CV w pięciu różnych wersjach. Skończyło się na pracy w Ralph & Russo. Gdy zadzwonili do mnie, spytałam, czy są może z restauracji i szukają kelnerki.
To ekskluzywny dom mody, jakie było twoje pierwsze wrażenie?
Pojechałam do ich ówczesnej siedziby na Victoria Square, która mieściła się na ostatnim, 22 piętrze budynku. Pierwszy raz w życiu znalazłam się tak wysoko, w dodatku cierpię na vertigo, nienawidzę wind! Wjechałam na górę, drzwi się otworzyły i zobaczyłam długi szereg okien, a przez nie panoramę Londynu. Wszystko wokół było białe, setki manekinów. Odbyłam próbny dzień, nie robiąc sobie wielkich nadziei. A oni powiedzieli, że mnie chcą. Pracuję tam od ponad trzydziestu miesięcy.
Kiedy zdecydowałaś, co będziesz robić w życiu?
Miałam osiem lat, gdy stworzyłam pierwszą kolekcję. Założyłyśmy z przyjaciółką firmę V & V. W latach 80. moda włoska była obecna wszędzie, wielkie nazwiska – Armani, Valentino, Versace. Uległam tym wpływom jako dziecko. Do tego moja babcia jest krawcową, choć nigdy nie chciała mnie uczyć swojego rzemiosła. Typowe dla sycylijskiej babci – za dużo pracy z tłumaczeniem czegoś wnuczce!
A kiedy zainteresowałaś się aktorstwem?
Jako nastolatka dołączyłam do kółka teatralnego w szkole, prowadzonego przez prawdziwą panią reżyser. To zmieniło moje życie, relację z samą sobą, z własnym ciałem jak i z innymi ludźmi. Bez tego byłabym innym człowiekiem. Mamy na Sycylii wielki teatr, w którym mieści się 8000 widzów, i mniejszy na 800 osób. Występowaliśmy w obydwu. Brakuje mi tego. Pracując nad tragedią, zajmujesz się wielkimi emocjami, manifestacją bólu, radości, złości. To akurat jest rodzime dla naszej kultury. I jest to ważna część mnie, robię to przez połowę życia.
Dlaczego więc studiowałaś modę?
Już wtedy chciałam wyjechać z Włoch, ale zatrzymała mnie praca w teatrze. Zaczęłam studia w Catanii, która nie jest może stolicą mody, niemniej robiliśmy ciekawe rzeczy, m.in. krawiectwo staromodne; kombinacja kreatywności z pracą ręczną przydaje mi się w Ralph & Russo.
Czym zajmowałaś się w kolejnych metropoliach?
W Mediolanie trafiłam do pracowni kostiumów Brancato (Brancato Costumi Teatrali – Z.M.), szyjącej na przykład dla La Scali. Bardzo mili ludzie, ale ja chciałam iść dalej. W szkole średniej uczyłam się francuskiego, niemieckiego i angielskiego, zdecydowałam się więc na Paryż, na szkołę aktorską. Nie było łatwo. Razem z kolegą z Mediolanu chodziliśmy na castingi, a zarazem szlifowaliśmy język, prosząc znajomych Francuzów o nagrania. Wsadziliśmy w to dużo pracy. Dzięki temu Francuzi biorą mnie za Francuzkę, o ile nie zdradzę, że jestem Włoszką.
A jesteś w stu procentach?
Tak, jesteśmy Sycylijczykami od pokoleń. Mam niezwykłą babkę ze strony ojca. Urodziła się na początku zeszłego stulecia, nie pochodziła z bogatej rodziny, ale studiowała – nietypowe jak na tamte czasy. Miała narzeczonego, zerwała z nim, po czym wyszła za mąż za mężczyznę młodszego o cztery lata, kiedy sama miała 40! Urodziła dwóch synów i córkę, mając lat 41, 42, 43. Pracowała w administracji. Niestety zmarła, kiedy miałam 10 lat. Wielka szkoda. Lubiła malować i wyszywać, mam ciągle pamiątki po niej, tak dziwnie pachną... Myślę, że łączy mnie z tą kobietą specjalna więź.
Ale babcię, która krzyczy, też kochasz?
Uwielbiamy się. To taka prawdziwa włoska nonna, dużo gotuje, ciągle narzeka i krzyczy. Umie czytać i pisać, choć do szkoły chodziła tylko kilka lat. W młodym wieku nauczyła się krawiectwa i robiła to przez całe życie. Rozmawia ze mną o modzie, na przykład opowiada, że oglądała festiwal filmowy w Cannes i widziała na aktorce suknię z miseczkami bez ramiączek. Wypytuje, czy takie coś trzyma się na klej. Jest słodka! (śmiech)
A rodzice i rodzeństwo?
Mama dała mi surowe wychowanie, nie dlatego, że pochodziła z tradycyjnej, chłopskiej rodziny, raczej, bo bała się o mnie, była nadopiekuńcza. Powtarzała,że nie powinnam wychodzić za mąż przed trzydziestką, by najpierw znaleźć pracę, potem męża. To nie jest typowe we Włoszech. Tata był zawsze bardziej progresywny. Musiałam uciec od rodziców, żeby zobaczyć ich jako ludzi. Mam też brata, jest artystą malarzem.
Czerpiesz z innych dziedzin sztuki, pracując w świecie teatru i mody?
Przygotowując jedno z przedstawień, trafiłam na pisarza Elio Vittoriniego, zakochałam się w jego twórczości. (autor m.in. „Sycylijskich rozmów” – Z.M.) Okazało się, że moja babka, ta ze strony ojca, znała się z jego siostrą. Mam uczucie, że jej postać towarzyszy mi w życiu tu i tam. Wracając do twojego pytania – dużo czytam, mniej oglądam. Interesuje mnie nauka, na przykład to, jak pracuje ludzki mózg.
Opowiesz o mafii?
Dla nas to wielka rana. Ludzie czerpią wiedzę z „Ojca chrzestnego” (ja go nie widziałam!), myślą, że skoro jesteś z Sycylii, masz co najmniej jednego krewnego w mafii. Teraz nie chodzi o strach, że ktoś cię zabije, gdy wyjdziesz przed swój dom. To bardziej kwestia rozwoju ekonomicznego. Ale też problem z nastawieniem, żeby niczego nie tykać, zostawić rzeczy takimi, jakie są.
Dostrzegasz nadzieję na zmiany?
Dużo się zmienia. Można o tym głośno mówić. Ludzie zgłaszają swoje problemy policji. Falcone, Borsellino i inni poświęcili życie za walkę z mafią. Rana tkwi głęboko w każdym z nas. Gdybym wróciła na Sycylię, założyła własny biznes, odniosła sukces – pewnego dnia ktoś zapukałby do moich drzwi i poprosił o pieniądze w zamian za ochronę.
A co sądzisz o brexicie i ewentualnym italexicie?
Nie chcę zostać na zawsze w Londynie, jednak chciałabym móc tu wrócić, żyć tu i tam. Unia Europejska wymaga reform, ale powinniśmy ją przede wszystkim wspierać. Pomogła uniknąć konfliktów przez 70 lat, ma wiele zalet. Dla Chin czy USA jesteśmy tylko małą, włoską wyspą. Wiadomości o poczynaniach naszego nowego rządu czyta się jak surrealistyczne kawałki, które okazują się być jak najbardziej prawdziwe. Kultura, wartości to ważne rzeczy, ale ważniejsze jest zatrzymanie inwestorów we Włoszech. Martwi mnie faszyzm 2.0, wszystko, co trzyma człowieka o krok od stania się kimś złym.
Co myślisz o Ruchu Pięciu Gwiazd?
Na nich głosowali ci, którzy byli rozczarowani lewicą. Ale problemem tego ugrupowania jest brak programu, opieranie wszystkiego na negacji rzeczywistości. Podoba mi się natomiast, że skutecznie poszerzają swoją obecność w kraju, umieją korzystać z nowoczesnych technologii, z mediów.
Beppe Grillo to twój kolega po fachu, aktor, komik.
Pomógł mu na pewno fakt, że miał już swoją publiczność. Ale tak samo było z Berlusconim. Jednak nie wystarczy założyć ruch, trzeba usiąść i zacząć rządzić. Zaryzykować.
Co zmieniłabyś w Anglii?
Angielskie społeczeństwo jest bardzo klasowe. Myślałam, że pójdę tutaj na studia magisterskie, niestety są za drogie. Nie mam kompleksów, mogę się spokojnie porównywać z absolwentami prywatnych uczelni, mając dyplom włoskiej szkoły publicznej. Czego mi brakuje, to podejścia Anglików do biznesu. We Włoszech ludzie ulegają lenistwu. Płacą wysokie podatki, więc oglądają się na rząd, oczekują od niego opieki.
Polityka wyraźnie cię kręci, może to twoja przyszłość?
Jako dziecko widziałam się w roli pani burmistrz Syrakuz. Ale miastem trzeba umieć zarządzać. We Włoszech jest wspaniale, ludzie znają się na sztuce, kulturze, jednak mając 30 lat widzę, że brak mi wiedzy z dziedziny biznesu, marketingu. Londyn nauczył mnie wartości pieniądza. Dotychczas jako katoliczka z urodzenia miałam silne przekonanie, że pieniądz jest zły.
Jesteś nomadką?
I tak, i nie. Jestem, ale lubię być w domu, na Sycylii.
Co robisz najpierw, gdy przyjeżdżasz do Syrakuz?
Dzwonię do przyjaciół. Odwiedzam miejsca, które są mi bliskie. To oczywiście plaża, ale również starożytne ruiny. Idę dotknąć kamienia, który położono w nich trzy tysiące lat temu. Poczuć, że istnieje inny wymiar, wykraczający poza moje życie.
To brzmi bardzo nielondyńsko.
Syrakuzy mają 160 tysięcy mieszkańców. W dwie i pół godziny możesz przemierzyć całe miasto. Gdy wychodzę z domu, przechodzę przez ulicę, tory kolejowe i jestem na plaży. Dorastając nad samym morzem, zawsze zadajesz sobie pytanie – co jest po drugiej stronie.
I co tam było?
Grecja! Ale nie mogłam jej zobaczyć z bliska... Odkąd uczyłam się języków obcych, rozmawiałam z obcokrajowcami na Sycylii. Pytałam, skąd przyjechali, cieszyłam się, że możemy ich gościć u siebie. Nawet pracowałam trochę w turystyce. A więc tak, tęsknię za światem, gdy tam jestem, a z drugiej strony jestem u siebie. Sycylijskie krajobrazy mają w sobie siłę, inną energię.
Ile osób z twojej generacji opuściło Sycylię?
Wielu znajomych mieszka poza Syrakuzami. Dzięki Bogu mamy imigrantów, inaczej szkoły podstawowe trzeba by zamknąć. Moja mama jest nauczycielką i zawsze to powtarza. Jedni wyjeżdżają, inni przybywają.
Czego potrzeba, żeby ściągnąć was z powrotem w rodzinne strony?
Nadziei na przyszłość. Chcę wrócić, przywieźć ze sobą moje doświadczenia. Ale muszę czuć, że jest dla mnie szansa. Bardzo ciekawe są przykłady imigracji na Sycylię. Jest w Syrakuzach polski DJ z Berlina, Marcin Öz, który otworzył własną restaurację, pracuje w winnicy. Inny przykład to Erlend Øye z norweskiej grupy Kings of Convenience. To jest świetne, emigracja z północnej Europy na południe. Ich było stać na zainwestowanie w Syrakuzach, ja nie mogę sobie na to pozwolić.
Na Sycylii sprzedaje się domy za symboliczne euro. Niestety nie włoskie rodziny osiedlają się w nich, lecz inwestorzy z zagranicy. Remontują posesje, wynajmują turystom. Nie ma tu mowy o dzieciach, które pójdą do waszych szkół.
Dlatego uważam, że nasza generacja powinna otrzymać bardziej konkretne wsparcie, zachętę do powrotu.
Pierwsze słowo, które przychodzi ci do głowy, gdy samolot zbliża się do Londynu?
W tym kraju drzwi i okna stanowią osobny temat. Wkurzają mnie toalety na lotnisku, w których musisz przeskoczyć WC, ustępując miejsca walizce, wtedy możesz się zamknąć od środka. Podróż pociągiem z Gatwick do centrum jest smutna. Domy z brązowej cegły, w kółko to samo. Na Sycylii mamy rozmaitość kolorów, chaos architektoniczny w radosnej odmianie.
A coś pozytywnego?
Tutaj, gdzie siedzimy, w Denmark Hill, jest ładnie. Chodząc po Londynie, mijasz kolejne wioski, każda ma swój charakter. Uczysz się miasta, choć jest ogromne, znajdujesz coraz to inne punkty odniesienia. To lubię. Koreańczyk, o którym wspomniałam, wybrał Londyn, żeby żyć wolniej, spokojniej. (śmiech)
Masz szczególnie ulubione miejsca?
Nie mam na nie wiele czasu, jestem zajęta pracą. Lubię koncept tutejszych muzeów, na przykład w V & A można spędzić cały dzień, nie nudząc się. Lubię londyńskie parki, szczególnie ten w Greenwich. Kocham kwiaty! Wiosną i latem widuje się tyle różnych gatunków, choćby róż! Można zrelaksować się, idąc po prostu ulicą, odpocząć w cieniu drzew. Na Sycylii brak kultury ogrodów. Jesteśmy ludźmi morza. Burboni nie zakładali parków królewskich tak jak Windsorzy. Szkoda, gdyż służy to prezerwacji terenów publicznych. Tutaj każdy dom czy blok mieszkalny ma swój ogród.
Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?
Chciałabym pracować więcej z ludźmi, mniej z maszynami. Wrócić do teatru, gdzie opowiada się historie, stymuluje nimi widzów. Wielkie włoskie marki patrzą teraz inaczej na moje CV, jestem już tą, która pracowała za granicą. Może zacznę coś własnego, musiałabym tylko zgłębić arkana biznesu. To jest stymulacja, którą dał mi Londyn. Pracuję nad tym wszystkim, ale bez dramatu. Nie ulotnię się z Londynu. Chcę wrócić do Włoch, z których kiedyś uciekłam od rodziny i miejsc. Dziś nie rozumiem wolności geograficznie. Medytować, pozbyć się od lęków i potrzeb – to jest wolność.
Rozmawiała Zuzanna Muszyńska
Napisz komentarz
Komentarze