Jeśli ktoś w Europie, jak chociażby Theresa May, miał jeszcze złudzenia co do Donalda Trumpa, to po ostatnich wizytach prezydenta USA w Brukseli, Londynie i Helsinkach chyba się ich ostatecznie pozbył.
Brytyjski rząd rozwinął przed lokatorem Białego Domu czerwony dywan – zwiedzanie Blenheim, Sandhurst, Chequers, Windsoru, wspólne śniadania i obiady szefowej rządu i prezydenta USA miały przykryć masowe protesty na ulicach. Na niewiele się to zdało. Trump zdeprecjonował Theresę May jeszcze przed opuszczeniem Stanów, wychwalał Borisa Johnsona widząc go na czele brytyjskiego rządu, a w kuriozalnym wywiadzie dla „The Sun” wyraził nienawiść do UE, wsparcie dla twardego brexitu, niechęć do zawarcia umowy handlowej z Wielką Brytanią, pogardę wobec May, wrogość do imigracji oraz stwierdził, że Europa „traci twoją kulturę”, a burmistrza Londynu Sadiqa Khana oskarżył o sprzyjanie terrorystom. Wywiad, jego treść, czas publikacji i fakt, że został udzielony flagowemu tabloidowi Murdocha, nastawionemu wrogo do Unii, był świadomym, antagonistycznym działaniem. I dyplomatycznym afrontem wobec Theresy May. Ale personalne ataki na premierkę Wielkiej Brytanii i burmistrza stolicy to nie wszystko.
O wiele bardziej istotne politycznie jest coś innego. W wywiadzie dla „The Sun” Donald Trump zadeklarował wrogość wobec Wielkiej Brytanii i Europy oraz wartości, które wyznają. Tak jak wcześniej w Brukseli, gdzie na szczycie NATO amerykański prezydent zrugał pozostałych członków Sojuszu. To nie powinno być w zasadzie wielkie zaskoczenie. Po prostu Europa po raz pierwszy z bliska miała okazję zobaczyć ilustrację strategii Trumpa.
Prezydent USA świadomie zrywa z powojenną siecią sojuszy i dążeniem do uniwersalnych standardów. To powrót do epoki, w której wielkie mocarstwa mają własne interesy, a nie sojuszników, małe kraje nie mają znaczenia, a międzynarodowe standardy są podporządkowane potędze militarnej. Najbardziej uwidoczniło to spotkanie z Władimirem Putinem. „Najłatwiejsze”, jak to ujął Donald Trump. Prezydent Stanów Zjednoczonych kilka razy podkreślił, że jego wizyta w Helsinkach to kontynuacja pięknych tradycji dwustronnego dialogu mocarstw, które nawet w czasach zimnej wojny zdolne były ze sobą rozmawiać. To chyba coś więcej niż dyplomatyczne pustosłowie.
USA wyraźnie szuka zbliżenia z Rosją. A liderów obu mocarstw łączą nie tylko interesy. Trump i Putin mają zbliżone poglądy w wielu sprawach. Interesy surowcowe (oba kraje chcą utrzymać wysokie ceny surowców – dla Rosji to kwestia budżetowego być albo nie być, a dla Amerykanów ceny ropy i gazu są decydujące ze względu na rentowność „złóż niekonwencjonalnych”, a więc główną dziś bolączkę przychylnego Trumpowi sektora wydobywczego USA) przeplatają się z podobną postawą ideologiczną. Jeszcze nie wiadomo na pewno czy w Helsinkach faktycznie narodził się nowy duch polityki międzynarodowej – tj. czy zamiatanie pod dywan kompromitujących Trumpa i Amerykę przekrętów wyborczych oraz wspólne interesy surowcowe przełożą się na rosyjsko-amerykański deal geopolityczny.
Niemniej arogancka retoryka Trumpa wobec Europy i wymierzona w UE polityka dezintegracyjna Rosji być może zmuszą wreszcie nasz kontynent do geopolitycznej konsolidacji. Także w wymiarze wojskowym. Bo ewidentnie USA przestają być „strażnikiem zachodnich wartości”, centrum demokracji i gwarantem stabilizacji. Donald Trump globalny ład demoluje. Jest twarzą i emanacją nowego porządku. Bazującego na nacjonalistycznej nostalgii, klasowych resentymentach, islamofobii i strachu przed emigrantami. Mentalnie i politycznie bliżej mu do Wschodu niż Zachodu.
Dlatego Unia musi zacząć działać. Zaciskać integrację, ożywić hasło „więcej Europy”, wzmocnić spójność krajów wspólnoty. Dla Wielkiej Brytanii to także szansa na polityczne otrzeźwienie. W postbrexitowej strategii USA miały być najważniejszym gospodarczym i politycznym partnerem Królestwa. Wizyta Trumpa w Londynie pokazała, że prezydent USA nie jest sprzymierzeńcem Wielkiej Brytanii. Sojuszników Londyn powinien szukać w Europie.
Radosław Zapałowski
Napisz komentarz
Komentarze