Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

MULTICOOLTI: Londyn otworzył mnie na ludzi

Być londyńczykiem znaczy często prowadzić podwójne życie. Sarirę los przywiódł z Iranu do Londynu wiele lat temu. Miasto zmieniło ją nie do poznania. Patrzy na swój kraj oczami kobiety Zachodu. O życiu pomiędzy dwoma światami mówi, że to trochę tak, jakby być z innej planety.


Przed naszą rozmową wybrałaś się do irańskiej ambasady po nowy paszport. Czy musiałaś ukryć włosy pod hidżabem?

Miałam na sobie krótki płaszcz, a na głowie cienką chustę. Przed spotkaniem z tobą pojechałam do domu przebrać się, bo było mi za gorąco.

Od jak dawna mieszkasz w Londynie?

W 1985 roku przyjechałam tu z rodzicami i młodszą o siedem lat siostrą. Mój tata był biznesmenem, współpracował z Anglikami i Szkotami. Zrobił nam niespodziankę – przylecieliśmy całą rodziną do Europy i jeździliśmy wynajętym samochodem, dopóki nie zdecydowaliśmy, w którym kraju pozostać. Przez Francję i Niemcy przyjechaliśmy do Anglii. Do domu nie zamierzaliśmy wracać, sytuacja w Iranie stawała się coraz trudniejsza (w trwającej od pięciu lat wojnie iracko-irańskiej Saddam Hussein wznowił intensywne ataki na ludność cywilną w miastach, m.in. w Teheranie – Z.M.).

Twoim nowym domem stał się Ealing.

Przyjaciel polecił nam tę dzielnicę. Mieszkam w niej do dziś. Zachodni Londyn zawsze był ulubionym miejscem ludzi napływających z całego świata – blisko największego lotniska, niedaleko centrum.

Znałaś język angielski, kiedy tu przyjechałaś?

Trochę. Rodzice posłali mnie w Londynie do prywatnej szkoły, ale pewnego dnia poszłam sama do innej, publicznej, prosto do dyrektora. Oświadczyłam, że chciałabym się zapisać do tej właśnie szkoły. Dyrektor spytał, czy nie mam rodziców. Wytłumaczyłam, że owszem, mam, ale uważam, że wydają za dużo pieniędzy na moją edukację, a ja z tego niewiele korzystam, poza tym chcę chodzić do szkoły z normalnymi ludźmi. Dałam mu numer ojca, który natychmiast po mnie przyjechał. Ale i tak postawiłam na swoim. Przyjęto mnie, mimo że był środek roku szkolnego.

Dobrowolna zmiana szkoły prywatnej na publiczną – to nie zdarza się często.

Byłam wreszcie w normalnym towarzystwie i dużo się uczyłam. Na przykład A-Level ze sztuk pięknych zrobiłam w rok zamiast w dwa lata. Nauczycielka bardzo mnie wspierała, dostrzegła mój talent. Zaczęłam naukę w Harrow School of Art and Design. Chciałam studiować modę, ale nauczyciele odradzili mi ten pomysł, gdyż na rynku panowała wtedy spora konkurencja. Wybrałam kursy wystroju wnętrz 3D, potem kontynuowałam naukę w Chelsea School of Art and Design, gdzie zrobiłam dyplom.

Znalazłaś pracę w wyuczonym zawodzie?

Nie, zakochałam się i wyjechałam z powrotem do Iranu! Raz w roku wyjeżdżałyśmy z mamą i siostrą na krótki urlop. Najpierw zaprzyjaźniłam się z moim przyszłym mężem, pisaliśmy do siebie listy. Kiedy przyjechałam ponownie, spotkaliśmy się na uroczystości rodzinnej. Zaimponował mi znajomością muzyki europejskiej (śmiech). Razem ze mną wróciła do Iranu cała rodzina.

Byliście religijną rodziną? Sama decydowałaś o wyborze partnera?

Nie, nie jesteśmy religijni, nigdy nie byliśmy. Rodziny nie miały nic przeciwko naszemu małżeństwu. Wszystko się udało. Po pięciu latach urodził nam się syn. Kiedy skończył dwa lata, zdecydowaliśmy się na powrót do Anglii – dla dziecka, aby zagwarantować mu lepszą przyszłość.

Zaczęłaś wszystko jeszcze raz, od początku?

Tak. Założyłam konto w banku. Pomogłam mężowi zapisać się do szkoły językowej. Dziecko zapisałam do przedszkola. Wszystko załatwiłam w tydzień. Rodzina dziwiła się, czemu zostawiam w Teheranie duże mieszkanie i dobrą posadę.

Czy to był punkt zwrotny w twoim życiu?

Zgadza się. Znalazłam w Londynie pracę w 24 godziny. Przyjęli mnie w dużym sklepie z odzieżą. Byłam jednak bardzo nieśmiała, po mamie. Unikałam ludzi; kiedy dzwonił na stoisku telefon, uciekałam w najdalszy kąt. Menedżer to zauważył, spytał, czego się boję. Wydał polecenie, że odtąd właśnie ja mam odbierać wszystkie telefony.

Robisz wrażenie osoby bardzo śmiałej, zadowolonej z życia.

Wtedy przez dwa lata dokuczała mi wysypka, tak się denerwowałam. Dziś mogę żyć gdziekolwiek, przeprowadzić się, zacząć od nowa. Tyle zawdzięczam Londynowi, on mnie ukształtował. Gdybym tu nie przyjechała, byłabym kompletnie innym człowiekiem. Londyn otworzył mnie na ludzi.

A jak czuł się w Londynie twój syn?

Miał z początku problemy w przedszkolu, ale szybko minęły. Właśnie skończył studia, ma 21 lat. Szuka pracy. Mówi po persku, mimo że nie chciał chodzić do irańskiej szkoły sobotniej. Nie podobały mu się tamtejsze metody nauczania. W domu posługujemy się „Penglish” – mieszanką perskiego i angielskiego (śmiech).

Uważasz się za kobietę sukcesu?

Pracuję obecnie w świecie mody, jako konsultantka. Miałam własną firmę zajmującą się wystrojem wnętrz, niestety upadła podczas recesji. Myślę, że każdy rozumie sukces inaczej. Dla mnie to poczucie zadowolenia, umiejętność bycia szczęśliwym w każdym momencie, na przykład kiedy piję kawę z przyjaciółką. Staram się być realistką, nie za dużo marzyć, cieszyć się z tego, co mam.

Jak to osiągnąć?

Edukacja jest najważniejsza. Daje nie tylko wiedzę potrzebną w życiu, ale również poczucie pewności, gdy rozmawiamy z drugim człowiekiem. Sprawia, że znamy swoje prawa. Ludziom, którzy tutaj się wybierają, mówię: „Zbierzcie dane, dowiedzcie się, dokąd jedziecie. Poznajcie zasady, które tu panują, nie próbujcie ich obchodzić”. Rodzina i przyjaciele również grają dużą rolę w naszym sukcesie, dają wsparcie.

Czy imigranci mają takie same szanse na sukces jak miejscowi?

Myślę, że moglibyśmy dawać z siebie więcej. Wielu z nas nie jest tutaj w stu procentach. Boimy się, że nie jesteśmy dostatecznie akceptowani jako obcy. Jako imigranci godzimy się automatycznie na przynależność do niższych, słabszych warstw społecznych. Tak nie musi być. Znam Irańczyków, którzy zdziałali w Anglii bardzo wiele. I Polaków, wy jesteście do nas podobni, potraficie zrobić coś z niczego.

Masz dużo kontaktu z Irańczykami, Polakami i innymi społecznościami w Londynie zachodnim?

Irańczycy, tak jak Polacy, trzymają się razem. Myślę, że Anglicy słusznie obwiniają nas o rasizm wobec gospodarzy – nie chcemy się do nich zbliżać, trzymamy się swoich. Każda nacja powinna się sama z tego tłumaczyć. O naszej mogę jeszcze dodać, że jesteśmy o wiele bardziej gościnni i otwarci wobec innych niż wobec samych siebie.

Jak ważne są narodowe tradycje w życiu imigrantów?

Trzymamy się naszych obyczajów. Na pewno dobrą rzeczą jest, że w Wielkiej Brytanii wolno nam to robić, może w Londynie bardziej niż gdzie indziej. Ale nie da się przenieść swojego kraju w inne miejsce.

Mieszkając tu od dawna, uważasz się za Brytyjkę?

Jestem człowiekiem Zachodu. Moja rodzina zawsze była otwarta na świat. Staram się brać stąd, co najlepsze, zwalczać w sobie złe nawyki, które tu przywiozłam. Jednak skutek asymilacji bywa taki, że nie należysz do żadnej społeczności. Zaczynasz się bać, że nikt cię nie lubi, nie rozumie. Jesteś jak z innej planety, niepodobny do nikogo.

Jakie zmiany zaszły w Londynie od twojego przyjazdu?

Pamiętam, że tutaj za oknem (siedzimy w restauracji Sowa przy High Street – Z.M.) nie było kiedyś przejścia dla pieszych. Mieszkało tu dużo mniej ludzi, każdy przekraczał ulicę, jak chciał. Wszyscy nosili dżinsy i koszulki albo dżinsy i pulowery. Dziś lubię siadywać przy kawie z koleżanką i obserwować kolorowy londyński tłum. Ludzie poświęcają dużo więcej uwagi swojemu wyglądowi.

Czy zmieniło się ich zachowanie?

Anglicy więcej podróżują. Zmieniło się ich widzenie świata. Stali się bardziej otwarci, chętniej nawiązują kontakt z przybyszami. Bardziej niż kiedyś fascynują ich nasze historie – pytają, skąd jesteśmy, jak się żyje tam, skąd przyjechaliśmy.

Czy twoim zdaniem Londyn ma przed sobą dobrą przyszłość?

Martwię się o przeludnienie. Dojeżdżam do pracy zatłoczonym metrem, zanieczyszczenie powietrza jest ogromne. Są problemy z NHS i rynkiem nieruchomości, ceny szybko rosną. Ale to wspaniałe miejsce na ziemi. Londyn rozwija się, jest ruchliwy, ale też wielonarodowy, kosmopolityczny. Dziś można w nim kupić więcej rzeczy. W mojej dziedzinie, mody, z praktycznie każdym budżetem – zarówno za 10, jak i 1000 funtów – znajdzie się w sklepach coś ładnego.

Gdyby twój syn dorastał w Iranie – jaka czekałaby go przyszłość?

Sytuacja młodych ludzi w Iranie jest bardzo trudna. Poziom edukacji zawsze był bardzo wysoki, szkoły publiczne były dostępne dla każdego. Dzieci uczą się co roku 12 przedmiotów, muszą je zaliczyć na dobre oceny. Ale młodzi, wykształceni ludzie nie znajdują pracy. To się pogorszyło. Co z tego, że najbiedniejsze dzieci chodzą do dobrych szkół, mają szansę zostać lekarzami, nauczycielami, inżynierami, jeśli nie ma dla nich dość pracy?

Jak widzisz przyszłość swojego kraju?

Zawsze jest nadzieja. Zmiana przyjdzie. Iran ma wszystko, dobra naturalne, wykształconych ludzi, potrzeba tylko organizacji społeczeństwa, a najbardziej dobrego leadera. To duży kraj, mamy wielu otwartych na świat ludzi, ale i wielu biedniejszych. Chętnie pojechałabym pomóc, pracować za darmo na rzecz mojego kraju, gdyby dano mi gwarancje jako kobiecie.

Jak oceniasz sytuację kobiet w Iranie?

To, że kobiety nie chcą zakrywać swoich ciał, to tylko jeden z problemów. Chcemy, by liczono się z nami jak z każdym innym, chcemy wykorzystywać nasze wykształcenie, chociaż z tym jest lepiej, spotyka się coraz mniej pełnoetatowych żon. Wiele kobiet trudni się sztuką, fotografią, muzyką, prowadzi galerie. Irańskie kobiety kochają modę, piękno. Zapisują się na lekcje śpiewu, gry na instrumentach – w ten sposób też walczą z reżimem. To forma protestu, ludzie robią to, czego rząd nie pochwala. Jestem pewna, że kiedyś to wszystko pomoże.

Jak się czujesz, posiadając paszport kraju, który znalazł się na czarnej liście Donalda Trumpa?

Wzajemna wiedza o naszych krajach jest ciągle zastraszająco niska. Poziom ignorancji jest przerażający. Ludzie nie mają czasu, aby przeczytać gazetę. Żyją w swoich światach. Ale to również wina mediów. Brak wiedzy stwarza luki, które wypełniają inni.

Sądzisz, że można temu zaradzić?

Warto słuchać opowieści starszych pokoleń, o czasach, kiedy nasz naród był wysoce postrzegany na świecie. Kiedyś na widok naszych brązowych paszportów reagowano inaczej. To smutne. Z Iranu pochodzi tylu wynalazców, tyle wnieśliśmy do historii świata.

Wasze kino jest znane i szanowane na całym świecie. Między innymi Asghar Farhadi zdobył dwa Oscary w kategorii „najlepszy film nieanglojęzyczny”. Zbojkotował ceremonię w 2017 roku, aby wyrazić sprzeciw wobec zakazu wjazdu do USA dla wszystkich obywateli Iranu. W Londynie pokazano „Klienta” na Trafalgar Square, w proteście przeciwko dekretowi Donalda Trumpa.

Byłam na tej projekcji ze znajomymi. Nie wszystko było dla nich zrozumiałe, filmy tego rodzaju mają głębszy sens. Nasze tradycje, na przykład rozbijanie przed kimś jajka (życzenie szczęścia na nowej drodze – Z.M.) albo wylewanie za plecami wychodzącego szklanki wody (życzenie bezpiecznej podróży – Z.M.) – trudno zrozumieć. W filmie starszy mężczyzna robi okropną rzecz kobiecie, potem nie chce dopuścić, aby dowiedziały się o tym jego dzieci i żona. Tak u nas jest. Ukrywa się za wszelką cenę złe czyny przed otoczeniem, również choroby, nieszczęścia. Ale takie same problemy mają społeczności na całym świecie.

Ten film jest naprawdę dobry. Czytasz perską literaturę?

Właśnie zabieram się za książki autorki, która przyjechała do Anglii i tutaj zaczęła pisać o emigracji, z sukcesem (po persku – Z.M.) Ale ostatnio czytałam kryminały Martiny Cole. Opowiadają o wschodnim Londynie.

Czy słyszałaś o polskich dzieciach z Isfahanu?

Tak, rodzina mojej mamy pochodzi z Isfahanu. Dziadek, który zmarł w zeszłym roku w wieku 98 lat, opowiadał o tamtych wydarzeniach. Ja jeszcze wtedy nie bywałam w Anglii, tym bardziej więc historie o jakimś kraju z Europy wydawały mi się niezwykłe. Szkoda, że dziadka nie można już spytać o więcej szczegółów. Z Isfahanem kojarzy mi się jeszcze coś, stąd, z Anglii. Mój dawny nauczyciel, Szkot, gdy usłyszał, że pochodzę z Iranu, zaproponował, abym wykorzystała do pewnego projektu ideę isfahańskich ogrodów. Dodałam do tego trochę nowoczesności i dostałam bardzo dobrą ocenę.

Zetknęłaś się kiedykolwiek z religią zoroastriańską?

Brat mojej mamy był jednym z badaczy tej religii. Pisał o starej Persji. Mówił 12 językami. Był taki drobny i niewinny, ważył 48 kilogramów. Uważał, że jedzenie to strata czasu, pił espresso i czytał, uczył się. Wykładał na uniwersytecie w San Francisco oraz na paryskiej Sorbonie. Podróżował i pisał. On wymyślił dla mnie imię – Sarira w języku staroperskim znaczy „wewnętrzne piękno”. Zmarł kilka tygodni po urodzeniu się mojego syna. Pod koniec nocował w bibliotece, tam kazał żonie wstawić swoje łóżko. Czytał i pisał, nie miał czasu na nic więcej. Rząd irański zlecił zamordowanie go, gdyż wiedział za dużo. Pisał o religiach. Na książce, której nie zdążył skończyć, zostały ślady krwi. Moja mama bardzo to przeżyła.


Zuzanna Muszyńska


 


 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Wojciech 27.07.2018 19:25
Interesujące odpowiedzi na dobre pytania. Zdecydowanie za krótki artykuł.

tryk 28.07.2018 08:55
To wywiad nie artykuł...

Zuzanna Muszyńska 13.12.2018 17:12
To prawda. :)

Zuzanna Muszyńska 13.12.2018 17:12
Dziękuję w imieniu rozmówczyni i autorki. :)

Reklama