Jaka jest historia zdjęcia, które wygrało w tym konkursie?
To był pierwszy marca i ostatni dzień śniegu w tym roku. Po trzech nockach w pracy pojechałem do parku. Było tam sporo młodych jeleni, które jeszcze nie widziały śniegu i nie wiedziały co z nim zrobić, a chciały się po prostu położyć. Starały się ten śnieg odgarnąć rogami, żeby się nie zmoczyć. Zobaczyłem, że ten młody chciał się położyć na krzakach. Wtedy ukucnąłem, bo już wiedziałem, że on będzie chciał to trochę przesunąć. Nie przewidziałem, że on się zaplącze. Śnieg mu spadł na łeb, wystraszył się i pociągnął do góry. I ten cały śnieg ułożył się w łuk.
Jak zrobiłem tą fotkę to aż siadłem. Ludzie się na mnie patrzą – „masz to?”. No pewnie, że mam! Przybili mi piątkę i poszedłem do domu. Miałem zdjęcie życia na pewno.
Jak robi się takie zdjęcia? Siedzi się w krzakach i czeka cały dzień na dobre ujęcie?
Na początku brałem aparat i chodziłem, żeby poznać teren. Później zacząłem oglądać kanały myśliwych, żeby się nauczyć jak oni polują, jak to zwierzę podejść. Teraz siadam w jednym miejscu w kamuflażu no i czekam parę godzin. Przychodzę w nocy, czekam do świtu i wtedy robię zdjęcie. Dużo jest do tego przygotowań, ale to mnie właśnie kręci. Gryzą komary, kleszcze, czasami psy cię pogonią... Adrenalina!
Są tacy fotografowie, którzy szybko się nudzą i zaraz zmieniają pozycję. A ja wolę wybrać jedną na dłużej, obserwować naturę, chodzić w ciągu roku w to samo miejsce. W ten sposób mam obraz tego, co się dzieje, wiem co zwierzęta planują, jakie są okresy godowe. A dodatkowo w tym kraju jesteśmy bardziej uzależnieni od pogody, światła. Jak jest ciemno czy pada, to zwierzęta są przecież mniej aktywne.
Długo zajmujesz się fotografią?
Tak na poważnie od 2014 roku. Zacząłem dwa lata wcześniej, od swojego pierwszego aparatu, który mi kupiła moja dziewczyna. I plan był taki, żeby robić portrety ludzi, ale poszedłem kiedyś do parku, do Richmond właśnie i tam podpatrzyłem jak pracują fotografowie przyrody. Z weekendu na weekend coraz bardziej w to wchodziłem.
Wiesz, musiałem coś robić, mieć jakieś zajęcie. Jestem tutaj od 2004 roku i nie miałem żadnego poważnego hobby. Dzięki fotografii, chodzeniu do parku, poznawaniu ludzi, uczeniu się przyrody i fotografii, rozładowałem napięcie. To stało się pasją, sposobem na życie i odstresowanie. I też lekarstwem na depresję, bo Anglia może być bardzo depresyjnym krajem...
Jak uczyłeś się fotografii?
Kiedy dostałem aparat to zrobiłem parę zdjęć i odłożyłem go na dwa miesiące. Za dużo guzików, za dużo ustawień. Czarna magia. Ale później z nudów zacząłem znowu go używać.
Przez pierwsze dwa lata nie miałem pojęcia co ja robię, ale podglądałem innych. Znalazłem też fajne kanały na YouTube, patrzyłem i się bawiłem.
Kiedy już poznałem technikę, to musiałem mieć praktykę. Musiałem nauczyć się wyobrażać zdjęcia. Miałem dużo pomysłów z czasów, kiedy wędkowałem. Wiele też czasu spędzam w lesie. Teraz właśnie jadę do Polski na rykowisko kozłów, a ostatnio rykowisko miały sarny. I żurawie w Dolinie Baryczy, więc na nie będę polował.
Polował?
No na zdjęcia. Ja nie mogę polować, bo od razu płaczę!
A w jaki sposób uczyłeś się o przyrodzie?
Dużo chodziłem po lasach z ojcem, z sąsiadami, którzy mi opowiadali o naturze, drzewach, ptakach. Później okazało się, że nie umiem tych nazw powiedzieć po angielsku, ale w końcu się nauczyłem. Dużo się uczę od ludzi. Spotykam wielu zapalonych ornitologów, którzy mi opowiadają o tym, co przyleciało na Wyspy.
Czyli jesteś samoukiem?
To jest zabawne, bo ludzie, którzy do mnie piszą na temat zdjęć zwykle myślą, że wiem więcej od nich. Zawsze mówili, że robię coś innego niż reszta. Bo jak rozmawiam z fotografami po szkołach, to oni mają często takie samo wyuczone spojrzenie na świat. A ja robię to swoim sposobem, tak, żeby przekazać to, co czuję, moimi zdjęciami.
Dużo się też nasłuchałem, szczególnie niestety od Polaków, że moje zdjęcia to Photoshop. To strasznie podcina skrzydła. Kiedyś skontaktowała się ze mną ITV w sprawie filmów amatorskich. Ta współpraca nie doszła co prawda do skutku, ale podsunęła mi pomysł. Zrobiłem kanał na YT, żeby pokazać Polakom jak fotografować przyrodę w UK. Kiedy ludzie zaczęli je oglądać to przestali gadać, że moje zdjęcia są sztuczne. Weźmy pomarańczowe kolory na zdjęciach. To nic innego jak zachód słońca, ale ta magiczna godzina, to tak naprawdę pół godziny, a potem czar pryska. Ludzie tego nie widzą i potem mówią, że te zdjęcia są przerobione.
Czy nie myślałeś, żeby fotografia z hobby stała się twoim zawodem?
Żyć z tego jest bardzo ciężko. Teraz w ogóle nie sprzedaję zdjęć, bo nie mam licencji z Richmond Parku. Dlatego dużo fotografuję charytatywnie. Moje zdjęcia są w kalendarzach i na kartkach pocztowych. I w ten sposób zbieramy, a to na zakup szczepionek, a to na jedzenie dla jeleni. Zbieraliśmy też pieniądze na remont rzeki w parku. Poza tym ja lubię pracować, mieć regularną pensję, a z moich zdjęć czerpać przyjemność.
Dużo twoich zdjęć jest z Richmond Park, masz jeszcze jakieś ulubione miejsca?
Regent Park fotografuję ostatnio dosyć często. Lubię bardzo New Forest, szczególnie tamtejsze konie. I Wimbledon Common. Tam jest bardziej dziko, mniej ludzi niż w Richmond Park. A w Polsce lubię bardzo Dolinę Baryczy. I okolice Środy Śląskiej.
A ulubione zwierzę?
No chyba te wdzięczne jelenie, potem żurawie, pustułki, borsuki.
W ogóle jak oglądasz przyrodę to widzisz, że tam jest zawsze jakiś plan. I dużo akcji. Jelenie się biją w czasie rykowiska, potem maj, czerwiec – matki karmią młode, po rykowisku jelenie zaczynają tracić rogi... Te zdjęcia mają wtedy moc, opowiadają co się dzieje w życiu. Tak samo z czaplami – walczą między sobą, łowią żaby. Pustułki z kolei musisz znaleźć tylko po zapachu i po dźwiękach. Musisz przyjść w nocy, rano być na miejscu, żeby zrobić kilka fotek. Trzeba poznać zwyczaje zwierząt i działać tak, żeby nie ingerować w ich życie.
Zdarzyło Ci się kiedyś ingerować?
Chciałem kiedyś uratować małą kaczkę. Ptak długo na nią polował, skakał nad brzegiem stawu, w końcu wyciągnął ją i odleciał. A ja za nim, chciałem ją wyrwać. Ale jak ich znalazłem to kaczka miała już skręcony kark. Dogorywała. On ją rozłupał i karmił swojego pisklaka. To była adrenalina. No i takiego ujęcia jeszcze nie miałem.
No, a jak wchodzę do parku to zbieram śmieci. Niestety, są to przeważnie puszki po polskim piwie. Ale to karma – jak mam torbę pełną śmieci to wiem, że coś zagra. Czasem tak jest – siedzę nad stawem, nic się nie dzieje. I jak postanawiam posprzątać, to zaraz mi się też super zdjęcie udaje.
Czego można się nauczyć obserwując przyrodę?
Cierpliwości i większego szacunku. Poza tym przez to, że działam w organizacjach charytatywnych, które pomagają parkom, nauczyłem się, że warto pomagać zwierzętom. Weźmy tę rzekę w Regent Park. Rzeka zarastała i nie było w niej żadnego ptactwa. Kiedy przywrócili jej pierwotny kształt, wróciły ryby, żaby, kaczki i inne ptactwo wodne. Widzisz efekty swojej pracy. No i mam nadzieję, że dzięki moim filmom czy zdjęciom młodzi nauczą się szacunku do przyrody.
To jest tak – kiedy podchodzisz do stawu w Polsce, to kaczki uciekają na kilometr, bo ludzie a to kamykiem rzucą, a to kijem. Tu wiedzą jak traktować zwierzęta. Wiedzą, że się ich nie karmi i nie podchodzi do niektórych.
Tutaj mają większy szacunek do przyrody?
Tak! Tutaj wędkarze dbają o naturę, dużo osób wysyłam zdjęcia do różnych raportów. Ja sam wysyłam zdjęcia np. do raportu na temat ptaków – co przyleciało, doleciało.
Skąd to wynika?
Im więcej czasu spędzasz na łonie natury tym bardziej widzisz, że to my jesteśmy dla niej, a nie ona dla nas. My jesteśmy gośćmi na tym świecie. Nie możemy wbijać się w brudnych butach, palić śmieci, wycinać lasów. Jak spędzasz czas w naturze to ją doceniasz. Kiedy widzisz żurawie na tle wschodzącego słońca, to czujesz się jakbyś leciał samolotem po raz pierwszy. Mówisz sobie „Wow! jaki ten świat jest piękny!”. Tylko trzeba ruszyć się czasami i wyjść rano, albo zostać do zachodu słońca.
Z Bartkiem Olszewskim rozmawiała Joanna Karwecka
Napisz komentarz
Komentarze