Michał Dembinski, główny doradca Brytyjsko-Polskiej Izby Handlowej, urodził się w Londynie w 1957 roku. Tu mieszkał przez 40 lat, jednak dwie dekady temu osiadł w Warszawie. Na pytanie, czy bardziej czuje się Polakiem czy Brytyjczykiem, odpowiada, że to kwestia typu kogo kochasz mocniej – matkę czy ojca, syna czy córkę?
– Jestem Polakiem, który wychował się w Anglii, a konkretnie na londyńskim Ealingu. Mam dwa obywatelstwa, w obu krajach czuję się jak w domu – mówi Dembinski, dodając, że wywodzi się z patriotycznej rodziny. Ojciec walczył w Powstaniu Warszawskim, matka została zesłana na Syberię i z wojskiem gen. Władysława Andersa dotarła do Anglii.
Tu się spotkali i pobrali. Michał chodził do angielskiej, a w soboty również polskiej szkoły, udzielał się w harcerstwie i organizacjach młodzieżowych.
– Taki model zawsze był dla mnie oczywisty. Jako mały chłopak zupełnie się nad tym nie zastanawiałem i dopiero mając 6 lat, kiedy mój angielski kolega Gary bardzo się zdziwił, że uczę się również w polskiej szkole, dotarło do mnie, iż nie do końca jestem taki sam jak moi rówieśnicy. Ale ponieważ 1/3 uczniów w klasie stanowili imigranci, między innymi z Jamajki, Indii czy Europy Wschodniej, nie byłem jedyny i nie czułem się wyobcowany – opowiada Dembinski, podkreślając, że w tygodniu był dzieckiem brytyjskim, a w weekend polskim.
Nie miał problemów z narodową tożsamością, ale, jak przyznaje, takowe mogą się zdarzyć, jeśli rodzice nie dbają o wychowanie swoich pociech w duchu polskości. To krzywda dla dziecka, które jak dorośnie często ma żal, że nie dane mu było czerpać z tradycji przodków. Szczególna rola w tym procesie przypada matkom.
– Zauważyłem, że w UK jest dużo młodych ludzi z polskimi nazwiskami, którzy nie mówią po polsku, podczas gdy ci z nazwiskami angielskimi, odziedziczonymi po ojcu, wprost przeciwnie. Sądzę, że za 30 - 40 lat będzie dużo Brytyjczyków, którzy dzięki matkom utrzymają kontakt z polskością, znając lepiej lub gorzej język polski – prognozuje Dembinski.
Warunki zewnętrzne
Problemu ze swoją tożsamością nie ma też Lucas Okrasiak. Ten pochodzący z Grodziska Mazowieckiego, mieszkający od 16 lat na Wyspach przedsiębiorca, przyjechał tu jako młody chłopak. Skończył studia, obecnie jest właścicielem firmy specjalizującej się w zaawansowanych rozwiązaniach z zakresu IT.
– Mam wielu angielskojęzycznych znajomych i klientów, obracam się w wielonarodowym środowisku, ale nigdy nie czułem kompleksów na tle swojego pochodzenia. I w takim duchu razem żoną wychowujemy córkę. Maja ma obecnie 3,5 roku, ze swoimi brytyjskimi rówieśnikami rozmawia po angielsku, a z nami po polsku – tłumaczy Okrasiak, podkreślając, że w domu zawsze obchodzi się Wielkanoc i Boże Narodzenie, na co dzień jest rodzime jedzenie, kultywowane są zwyczaje i ważne narodowe rocznice. Dziewczynka jeździ do Polski do dziadków, z kolei ci składają rewizyty w Anglii. Dla nich to duża radość, że mogą przebywać z wnuczką i mieć wpływ na jej wychowanie.
Rodzice planują wysłać córkę do prywatnej szkoły angielskiej i jednocześnie polskiej sobotniej. Nie grozi jej wynarodowienie, jednak takie niebezpieczeństwo dotyczy części polskich dzieci, mieszkających na obczyźnie.
– Duży wpływ na to mają warunki zewnętrzne. Jeśli młody człowiek mieszka w nieciekawej okolicy, albo chodzi do szkoły, gdzie jest wytykany i wyszydzany ze względu na swoje pochodzenie, chcąc stać się takim jak większość otoczenia, może uznać swoje polskie korzenie za zbędny balast – mówi Okrasiak.
Zanurzenie w dwóch kulturach
Warunki zewnętrze to jedno, jednak nie mniej ważne jest podejście do tych kwestii ze strony rodziców. Niektórzy wstydzą się przyznawać do polskości i podobnie nastawiają swoje pociechy. Z kolei inni nie przywiązują należytej wagi do wychowania w dwujęzyczności.
– Część osób uważa, że w dzisiejszych czasach znajomość polskiego w niczym się nie przyda, a ich dzieci i tak jakoś dogadają się z babcią czy dziadkiem. Ale to błąd, nie tędy droga – zauważa dr Katarzyna Zechenter, autorka poradnika dla rodziców „Po polsku na Wyspach”, w którym definiuje dwujęzyczność nie tylko jako płynne mówienie i pisanie w obu językach, ale przede wszystkim zanurzenie się w dwóch kulturach. Nie wystarczy od czasu do czasu wyartykułować kilka zdań po polsku i powtórzyć kilka stereotypów wyniesionych ze szkoły.
Jakie korzyści wynikają z faktu funkcjonowania w dwóch kulturach? Zdaniem dr Zechenter jest ich wiele – od rozwoju pamięci i lepszej koncentracji, przez zwiększoną odporność na niektóre choroby (na przykład Parkinsona czy Alzheimera), otwarcie na świat, lepsze rozumienie siebie i innych, aż po większą tolerancję i szacunek dla odmiennego podejścia do życia. To proces wzbogacający osobowość, rozwijający inteligencję, budujący tożsamość oraz pomagający w określeniu własnej kultury i dogłębnym zrozumieniu nowej.
Jak to osiągnąć? Przede wszystkim dziecka nie należy uczyć, trzeba za to z nim rozmawiać, mówić do niego i czytać po polsku. Angielski przyjdzie sam, kiedy młody człowiek wyjdzie z domu, gdyż będzie go słyszał wszędzie dookoła.
– Jeżeli dziecko zostanie pozbawione kontaktu z językiem polskim od urodzenia, będzie mu bardzo trudno nauczyć się go później i z pewnością pojawią się kłopoty z pisaniem – podkreśla dr Zechenter.
Plusy dodatnio-ujemne
„Dar boski, którego żadne z rodziców nie powinno odmówić swojemu dziecku”. Tak zdefiniował dwujęzyczność prof. Norman Davies. Tego daru doświadczył Adam Mickiewicz, prawnik w firmie B P Collins. 31-latek urodził się w Slough, gdzie mieszka do dziś. Jego rodzice, lekarze, zakotwiczyli w Anglii w połowie lat 80. ubiegłego stulecia. W domu dużo opowiadano o rodzinnych historiach, przeżyciach dziadków, kultywowano tradycję. Adam często jeździł nad Wisłę, chłonął polskie klimaty.
– Angielskiego nauczyłem się dopiero jak miałem 4,5 roku, kiedy poszedłem do szkoły. Nie czułem się obcy w brytyjskim środowisku, chociaż miałem świadomość, że moje nazwisko jest ciężkie do wymówienia. Owszem, w szkole czasami pojawiały się złośliwe komentarze, ale bardzo rzadko – wspomina Mickiewicz, którego pasją jest sport, a szczególnie piłka nożna. Występuje w drużynie KS Gryf Slough, zespole składającym się z samych Polaków, rozgrywającym mecze w lokalnej lidze. Podczas walki na murawie czasami dochodzi do spięć z Anglikami.
– Zdarzają się odzywki typu „Polacy do domu”, co bardzo mnie denerwuje. To brak szacunku dla ludzi, którzy tu przyjechali i budują ten kraj. Przykre jest, że niektórzy tego nie rozumieją – mówi Adam, podkreślając, że mimo iż całe życie mieszka na Wyspach, bardziej czuje się Polakiem. A czasami też trochę bezpaństwowcem, kiedy w Polsce jest traktowany jak Brytyjczyk, a w UK jak Polak.
To są minusy, ale nie brakuje też pozytywów. – Dzięki tej dwoistości łatwiej przychodzi mi nauka języków obcych, a przede wszystkim znam polską i angielską kulturę, z której mogę czerpać to, co najlepsze. Chociażby z polskiego katolicyzmu, który na Zachodzie jest w odwrocie – podkreśla 31-latek.
Piotr Gulbicki
Napisz komentarz
Komentarze