Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

#Polka100: Najważniejsi są ludzie

Joanna Młudzińska – obecna wiceprzewodnicząca Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego, a w przeszłości jego przewodnicząca została jedną z laureatek plebiscytu #Polka100 jaką z okazji setnej rocznicy uzyskania przez kobiety praw wyborczych, zarówno w Polsce jak i w Wielkiej Brytanii, ogłosiła ambasada Rzeczpospolitej Polskiej w Londynie, pragnąc uhonorować wyjątkowe Polki, które na co dzień inspirują polską społeczność na Wyspach Brytyjskich.

Gratulacje Pani Joanno zaszczytu zostania laureatką plebiscytu #Polka100!

Oczywiście jestem bardzo dumna, że figuruję w gronie tak niesamowicie zasłużonych kobiet! To osoby prawie wszystkie ode mnie dużo młodsze, które są wyróżnione jako kobiety, ale one miały coś czego ja nie miałam - ewentualną przeszkodę bycia imigrantką. One podwójnie pokonały te przeszkody, chociaż można powiedzieć, że ja, ze starszego pokolenia, miałam wyższą przeszkodę do przeskoczenia, chodzi o płeć. Te wszystkie równouprawnienia np. w pracy, to obecnie wchodzi, chociaż powoli.

Jest Pani obecnie wiceprzewodniczącą POSK-u, który większość Polaków z Londynu i ogólnie UK doskonale zna. Jakie są tam Pani zadania?

Byłam przez 5 lat przewodniczącą, bardzo aktywną, że tak powiem. Interesowałam się wszystkimi działami, które mamy w POSK-u. Szczególnie ze względu na moje zamiłowania, zajmuję się sprawami kultury. Oczywiście mamy komisję kultury, której przewodniczy Krystyna Bell, ale my z Krysią współpracujemy od bardzo dawna i ponieważ ona pracuje jeszcze zawodowo, więc ja staram się ją spierać i pomagać jej w tych kulturalnych sprawach, ile mogę. Razem w tym działamy. Poza tym w tym roku miałam pieczę nad projektem budowy nowych mieszkań. Olgierd Lalko jest inżynierem, który jest odpowiedzialny za sam projekt budowy, ja z kolei dbałam o wszystkie sprawy wynikające z tego projektu, które musiały być załatwione wewnątrz naszego budynku.  Zajmuję się również zewnętrznymi kontaktami, ponieważ wyrobiłam już sobie takie znajomości na zewnątrz, w mediach i innych instytucjach i w dalej utrzymuję to jako ciągłość. I cokolwiek czego trzeba się złapać, a co wpada mi w ręce. Mam czas, więc tym się zajmuję.

Pochodzi Pani z rodziny o wspaniałych, polskich tradycjach. Dziadek – ostatni marszałek Senatu II RP, ojciec znany i niezwykle zaangażowany działacz społeczny. Mama także udzielająca się w tutejszym życiu polskich organizacji. Pani droga, nazwijmy to „prospołeczna” była jakby zaplanowana…

Tak jest. Można do tego jeszcze dodać moją babcię, która jeszcze przed wojną była, co ciekawe, Inspektorem Pracy dla Kobiet i Dziewcząt, Kobiet i Dzieci w przedwojennej Polsce. Zawsze zajmowała się sprawami społecznymi i tutaj, na emigracji, także tym zajmowała się. Więc rzeczywiście - urodziłam się i wychowałam w rodzinie zawsze zainteresowanej polityką i sprawami społecznymi. Można mi to wręcz było przepowiedzieć.

Czym dla Pani jest działalność charytatywna?

Dla mnie jest to rzecz naturalna. W Anglii jest to rzecz oczywista. Może w Polsce to się dopiero ostatnio rozwija, jednak w Wielkiej Brytanii, jak się pan orientuje, praca charytatywna jest bardzo rozwinięta i jest to naturalna rzecz. W wolnym czasie człowiek zajmuje się jakąś pracą charytatywną, choć ja bym to raczej nazwała wolontariatem. Dla mnie praca charytatywna bardziej kojarzy się z pomocą dla biednych, czy czymś takim. Dla mnie jest to wolontariat. Gdziekolwiek udzielam się, robię to na zasadzie wolontariatu.

Zawodowo jednak zajmowała się pani czymś diametralnie innym…

Miałam długą karierę pracując w British Council. Zaczynając tam pracę, a byłam po studiach humanistycznych z romanistyki - a interesowałam się też historią - nie miałam specyficznych kwalifikacji. To było wtedy świetne, gdyż w British Council można było wówczas przechodzić z działu do działu, nabierać nowych umiejętności, rozwijać się zawodowo itd. Pracowałam w bardzo różnych działach. Najdłużej chyba i najciekawsze dla mnie były szkolenia, jak też prowadzenie projektów. Pod koniec prowadziłam np. projekty wdrażające nowe systemy finansowo-komputerowe. Jak zaczęłam tam pracować to nigdy w życiu bym się nie spodziewała, że taka będzie kolej rzeczy, że w takim kierunku pójdę. Studia humanistyczne, zainteresowania kulturalne, a jednak okazało się, że nadaję się do tego! Bardzo lubiłam prowadzić szkolenia i mogłam jeździć po całym świecie...

To m.in. dzięki pracy miała pani okazję jeździć po całym świecie. Które miejsca najbardziej zapadły pani w pamięci?

Trudno jest je wszystkie wymienić. Wiele razy byłam w Indiach, w Afryce Północnej, szczególnie Egipcie i Maroko, w Jordanii – tam często prowadziłam szkolenia i bardzo mi te kraje podobały się. Takie ciekawsze, do których w inny sposób zapewne bym nie dojechała to takie kraje jak Chiny, Azerbejdżan, Nepal, Indonezja... Szczególnie jak się jedzie służbowo to najważniejsi są ludzie. To było dla mnie szalenie ciekawe, bo chociaż to były szkolenia dla pracowników British Council, najczęściej były to szkolenia dla pracowników lokalnych. Spotykałam się z różnymi kulturami, różnymi ludźmi, zawierałam znajomości. W Ameryce Południowej byłam szereg razy. Tam zaprzyjaźniłam się z grupą pracowników z różnych krajów Południowej Ameryki. Spotykaliśmy się na konferencjach, na szkoleniach, tak, że najważniejsi są ludzie. W wolontariacie, w pracy w POSK-u to też jest coś, co mnie najbardziej interesuje. Ludzie, których spotykam, z którymi zapoznaję się – to jest najciekawsze.

Znane jest pani zaangażowanie w teatr, nie tylko polski. Skąd w pani to zamiłowanie?

Nie mam pojęcia. Na pewno nie z rodziny, bo nikt tym szczególnie nie był zainteresowany. Oczywiście byli zainteresowani teatrem itd, chodziłam do teatru z rodzicami od dziecka. I do polskiego i angielskiego. Zawsze jakoś tak lubiłam występować, lubiłam tańczyć. Występowałam na początku w teatrze Pro Arte, jeszcze jako młoda osoba. Było wiele spotkań poetyckich. Była poezja i taniec nowoczesny, tańczyłam też w zespole folklorystycznym Tatry, w studenckich teatrach. A potem zorientowałam się, że w teatrze szalenie ważna jest kwestia organizacyjna. Zorientowałam się, że mam do tego odpowiednie umiejętności i usposobienie. Zaczęłam bardziej zajmować się organizacją, rejestracją, jako producent. Prowadziłam Teatr Syrena dla dzieci do 18 lat, od strony organizacyjnej i jako producent. To szalenie ważne, bez tego teatr nie istnieje. Można mieć wspaniałych aktorów i reżyserów, ale bez odpowiedniej organizacji nic nie ma i nic z tego nie będzie.

Szczególnie w ostatnich latach działa Pani aktywnie w celu promowania Polaków i polskiej kultury wśród Brytyjczyków. Co to są za działania i jaki jest ich skutek?

Dbamy o to, żeby pokazywać polską kulturę w POSK-u jak najbardziej się da, na zewnątrz. Jak robimy wystawy, to robimy dwujęzyczne. Jak wystawiamy operę to robimy napisy po angielsku, by móc sprowadzić Brytyjczyków. Przy tej okazji zajmuję się tłumaczeniem z polskiego na angielski. A poza tym oczywiście nie tylko sprawy kultury, ale także inne sprawy Polaków, szczególnie teraz po planowanym Brexicie. Np. mieliśmy nie tak dawno napisy na budynku, interesowały się nami media. I zaczęłam być zapraszana do różnych dyskusji, spotkań nt. Hate Crime. Mieliśmy warsztaty u nas, a teraz sprawy przyszłości obywateli Unii Europejskiej w Wielkiej Brytanii. Jestem w takiej komisji Home Office. W ten sposób staram się jak najbardziej promować kulturę polską i dbać o prawa i dobry wizerunek Polaków w Wielkiej Brytanii.

Jak udaje się Pani łączyć wszystkie te działania z życiem prywatnym?

Teraz jest łatwiej, ponieważ jestem na emeryturze, dzieci wyrosły i mają swoje życie, jestem sama, więc mam czas. Dawniej, jak miałam pracę, to musieliśmy się z mężem wymieniać, mieliśmy opiekunkę do dzieci – Polkę. Jakoś to łączyłam, ale dla mnie to jest naturalne, oczywiste i jeśli to się lubi, to się zawsze znajdzie czas. Teraz jest łatwiej i mogę poświęcać więcej czasu różnorakim sprawom.

Jest pani Polką urodzoną w Wielkiej Brytanii. Zebrała Pani doświadczenia z obu kultur. Co najbardziej podoba się Pani w postawach Brytyjczyków, a co jest ujmujące w przypadku Polaków i polskiej kultury?

Jeśli chodzi o sposób działania i postawy Brytyjczyków, to bardzo sobie cenię ich bezpośredni sposób działania. Wszystko jest klarowne, proste. Chociażby jak się pisze, jak wygłasza jakieś przemówienia to zawsze jest to taki bezpośredni sposób. Nie ma takiego owijania w bawełnę. Nie ma języka tak kwiecistego, który jest piękny, jeśli chodzi o język polski, ale ja lubię takie bezpośrednie podejście, szczególnie w urzędowych sprawach. Uczono mnie w pracy, np. jeśli mam coś napisać, jakiś raport czy inny dokument, to najlepiej to zrobić na jedną stronę A4. Inaczej szef nie będzie czytał. (śmiech) Ja to lubię, aby umieć przekazać w prosty sposób o co chodzi, bezpośredni, wypunktowany jeżeli trzeba. Co do Polaków w tej kwestii – to jest tylko porównanie, nie krytykuję. Dla mnie wychowanej w tej kulturze jest to naturalne i łatwe i może czasami ludzie uważają, że moje listy, moje odpowiedzi są niegrzeczne, poprzez moje bezpośrednie podejście, a nie takim kwiecistym językiem, ale nie chciałabym polskiej kultury czy zwyczajów krytykować. To byłoby nieładnie.

Poza tym myślę, że – a jest to taka delikatna sprawa – patriotyzm, pokazywanie patriotyzmu u Brytyjczyków stało się takie nawet żenujące, że nie okazują tego patriotyzmu. To nie znaczy, że nie czują, ale nie okazują tego tak bardzo na zewnątrz. A my-Polacy mamy to w sobie, z historii i naszego położenia geograficznego. Czasem mnie to martwi tutaj, w Wielkiej Brytanii, że może to być przez nich odbierane jako przesadne, niedobre. Uważam, że owszem, powinniśmy być dumni z naszej tradycji, naszej kultury - a ja w tym pracuję i promuję to jak najbardziej - ale musimy uważać, żeby nie przesadzać, żeby nie urażać innych.


Rozmawiał Dariusz A. Zeller


 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama