Jesteście absolwentami Akademii Muzycznej w Gdańsku, prywatnie piątką przyjaciół – wasz zespół nie ma osoby wiodącej ani założyciela. Jak zatem powstał?
S.K.: Nasz zespół nie ma lidera, jednakże to Emil zebrał nas wszystkich razem. Z jego inicjatywy spotkaliśmy się na pierwszą próbę. Pomimo że wszyscy poznaliśmy się już wcześniej i grywaliśmy wspólnie przy różnych okazjach, to w takiej konfiguracji był to pierwszy raz.
Muzyka Algorhythmu trafia do jazzowych koneserów, ale i do poszukiwaczy nowych brzmień. Czego to zasługa?
E.M.: Jest to efekt naszego podejścia do widza. Nie ograniczamy się do konkretnej grupy odbiorców i nie próbujemy się przypodobać. To dzieje się naturalnie. Naszą muzykę tworzymy w oparciu o doświadczenia nas wszystkich. Spektrum zainteresowania różnymi nurtami jest szerokie, przez co twórczość zyskuje na komunikatywności. Kreujemy coś, co sprawia nam wiele przyjemności.
Na co dzień grywacie z różnymi wykonawcami, również „wielkimi” tego gatunku muzyki. Jaki wpływ mają te doświadczenia na to, co w zespole i na jego twórczość?
S.K.: Zespół to między innymi suma doświadczeń muzycznych każdego z nas, choć moim zdaniem nie to jest najważniejsze do uzyskania odpowiedniej energii twórczej w bandzie. Składa się na to wiele czynników, takich jak np. nasze osobowości, inspiracje oraz światopogląd. Niemniej jednak współpraca z innymi muzykami, w tym z tymi „wielkimi”, zabrała nas w zupełnie inne „sfery”, zarówno muzyczne jak i te życiowe. Z pewnością te doświadczenia mają wpływ na to, czym jest obecnie Algorhythm.
W przypadku „Mandali”, waszej drugiej już płyty, są to utwory Emila i Szymona, czy pozostały skład zespołu ma wpływ na ewentualne zmiany czy dopowiedzenia?
S.K.:Jak najbardziej tak. Emil i Szymon przynosili mniejsze lub większe szkice utworów, ale to na próbach przebiegał proces formowania ich ostatecznego kształtu. Każdy z nas miał wpływ na finalną postać kompozycji, czy to w kontekście nowego rytmu, melodii czy struktury harmonicznej. Część materiału została nawet wyimprowizowana już podczas sesji nagraniowej.
Natomiast mix i mastering powierzyliście nie byle komu. Bo?
E.M.: Tym razem postanowiliśmy pójść o krok dalej i te czynności powierzyliśmy znakomitemu Dave'owi Darlingtonowi z Bass Hit Studio w Nowym Jorku. Było to ciekawe doświadczenie, móc pracować z człowiekiem, którego nazwisko znajdziemy na płytach Wayne'a Shortera czy Madonny.
Jak skonfrontujecie nazwę z zawartością muzyczną tego krążka?
E.M.: Sypanie Mandali to bardzo żmudny proces, który potrafi trwać kilka tygodni. Po ukończeniu, twórcy obserwują ją przez chwilę, po czym niszczą. Tradycja ta symbolizuje stan przemijania i brak przywiązania do rzeczy materialnych, które są ulotne. Tak samo jest z naszą muzyką. W procesie twórczym konsekwentnie wprowadzaliśmy element zniszczenia, zepsucia. Dzięki temu mogliśmy powędrować muzycznie w inne rejony.
Płyta ta została bardzo dobrze przyjęta przez krytykę. To duże wyzwanie.
S.K.: To zawsze miłe, jak piszą o tobie pozytywnie. Aczkolwiek to atmosfera na koncertach i rozmowy po są dla nas najważniejsze. To najlepsze dowody na to w jaki sposób odbierana jest nasza muzyka. Wracając do krytyki muzycznej osobiście uważam, że jej poziom w Polsce pozostawia jeszcze wiele do życzenia. Mimo iż często recenzje naszych płyt czy koncertów są pozytywne, to mają niską wartość zarówno merytoryczną jaki i estetyczną. Często występują w nich nieprawdziwe lub przekręcone informacje.
Która forma randki ze słuchaczem jest wam bliższa: klubowa czy też festiwalowa?
S.K.: Koncerty na mniejszych scenach mają specyficzną, intymną atmosferę. Bardzo sobie cenimy taką formę, lubimy mieć bezpośredni kontakt z odbiorcami. Taki kameralny klimat i bliskość na scenie pomagają nam lepiej wzajemnie na siebie oddziaływać.
Plany zespołu?
E.M.: Ten rok zapowiada się pracowicie. Niedawno wróciliśmy z sesji nagraniowej, podczas, której zarejestrowaliśmy część materiału na nową płytę. Przed nami produkcja tego albumu i premiera jesienią. W maju mamy trasę koncertową w Czechach i kilka koncertów w Polsce. Oprócz tego, każdy z nas udziela się w kilku innych zespołach. Nie możemy narzekać na brak zajęć, co nas bardzo cieszy.
A jeśli nie muzyka, to co?
E.M.: To ciekawe, ale chyba nigdy nie zastanawialiśmy się nad tym. Robimy to, co kochamy i z pewnością ciężko wyobrazić sobie życie bez tego.
Rozmawiała Iwona Bergańska
Koncert ALGORHYTHMU odbędzie się:
21.04, 19.30
Polish Jazz Cafe
POSK, Polski Ośrodek Społeczno – Kulturalny,
238-246 King St, Londyn W6 0RF.
Stacja: Ravenscourt Park.
Bilety: £10
Napisz komentarz
Komentarze