W historii Niemiec najdobitniejszym przykładem narzucenia narracji przez władze okazał okres faszyzmu, w którym stworzono cały system semantyczny, odpowiadający nowej władzy[1].
Przypadek: Niemcy
Jeśli zgodzimy się, że celem zewnętrznej (zagranicznej) polityki historycznej państwa jest dbanie o jego jak najlepszy wizerunek na arenie międzynarodowej, to zapewne zgodzimy się z tym, że przed rządem Republiki Federalnej Niemiec (powstałej w 1949 r.) stało niełatwe zadanie. Sprzyjająca okazała się sytuacja międzynarodowa – zimna wojna pchnęła RFN „w objęcia” Zachodu, drażliwe pytania pozostały bez odpowiedzi, co gorsza, w społeczeństwie zachodnioniemieckim zapanowała obojętność wobec III Rzeszy i jak nazwali to nieliczni „uspokojeniu niemieckich sumień”[2].
Ci, którzy zauważali tę tendencję, z oburzeniem i wstydem pisali o „drugiej winie Niemiec”, czyli tłumieniu i negowaniu tej pierwszej, lub o „zimnej amnezji”, czy wręcz sarkastycznie o „największym dziele resocjalizacji” dla sprawców zbrodni wojennych[3]. Dla nowych władz niemieckich, na czele których stał kanclerz Konrad Adenauer najważniejsza była wewnętrzna integracja społeczeństwa niemieckiego oraz odbudowa zniszczonej wojną gospodarki. Sprawę rozliczenia zbrodni niemieckich uznawał Adenauer za załatwioną w procesach norymberskich, a wracanie do niej uznawał za działanie szkodliwe i antypaństwowe. Jego słowa wypowiedziane w 1951 r. dobrze odzwierciedlały przekonania społeczeństwa zachodnioniemieckiego: „Pora przestać węszyć za nazistami. Jeśli raz zaczniemy, nie wiadomo dokąd nas to zaprowadzi…”[4]. Rząd RFN nie uznawał prawa norymberskiego, a więc zbrodniarze sądzeni byli jak zwykli kryminaliści za morderstwo i w najgorszym razie groziła im kara dożywotniego więzienia. Niemiecki kryminolog, Dieter Schenk nazwał politykę rządu, administracji i wymiaru sprawiedliwości w latach 50-tych i 60-tych „strukturalnym nieściganiem morderców”[5]. Schenk podaje, iż w 1950 roku 66-75% sędziów i prokuratorów było dawnymi członkami NSDAP[6]. Jeśli już ktoś stawał przed sądem, obrońcy i sędziowie stosowali kilka prostych procedur. Uznawano, że oskarżeni działali w systemie totalitarnym, a więc nie mogą odpowiadać jako sprawcy, gdyż działali „w stanie wyższej konieczności wywołanej rozkazem”. Poza tym, ich czyny to nie ludobójstwo, lecz tzw. czyny wojenne, a więc dopuszczalne przez prawo międzynarodowe. Na korzyść oskarżonych miał przemawiać również charakterystyczny dla Niemców szacunek dla władzy i państwa. Procesom towarzyszyło społeczne przekonanie, że niesprawiedliwością jest karanie wykonawców, podczas gdy rozkazodawcy (Hitler, Himmler) uniknęli odpowiedzialności. Nie wnikając w szczegóły debat historycznych i nielicznych procesów, które miały miejsce w RFN w latach powojennych, warto podkreślić wyraźną zmianę jaka zaszła w narracji historycznej dotyczącej II wojny światowej po zjednoczeniu Niemiec w 1990 roku. Rację bytu straciły grupy „rewizjonistów” pokroju Herbert Czai, czy Herberta Hupki[7], kwestionujące granicę polsko – niemiecką, reprezentujące jednak zdecydowanie marginalne w społeczeństwie niemieckim opinie. Dziś narracja niemiecka jest elementem nowoczesnego soft power i posługuje się instrumentami marketingu politycznego. Takie zabiegi w kontekście wyżej opisanej roli słowa, wydają się dużo bardziej niebezpieczne w skutkach, gdyż mogą powoli i niezauważalnie zmieniać obraz przeszłości.
Winston Churchill, mówiąc: Historia będzie dla mnie łaskawa, bo sam mam ją zamiar napisać, ujął sens „walki na słowa”. Odpowiednie zestawianie słów, pojęć tworzy nową hierarchię byłych zdarzeń, zmienia ich kontekst, pozwala inaczej kategoryzować (np. odchodzić od aspektów narodowych, a przechodzić do bardziej uniwersalnych, np. praw człowieka). Poniżej przedstawiono i omówiono trzy przykłady „sporu semantycznego”, które mają zasadnicze znaczenie w polskiej i niemieckiej narracji historycznej.
Exemplum 1: Niemieckie zbrodnie
Terminologia związana ze zbrodniami wojennymi okupanta niemieckiego na ziemiach polskich nadal nie jest uporządkowana. Zarówno w literaturze fachowej, jak i w języku codziennym funkcjonuje obok siebie wiele określeń: zbrodnie niemieckie, zbrodnie nazistowskie, zbrodnie hitlerowskie. Precyzja terminologiczna wydaje się w tym przypadku niezbędna. Spójne, logicznie wywiedzione zalecenia używania konkretnych terminów do określenia zbrodni okupanta niemieckiego zapobiegają dezorientacji, a nawet relatywizmowi historycznemu, służą również edukacji historycznej i budowaniu odpowiedzialnego patriotyzmu. Konsekwentne używanie właściwych określeń umożliwia również władzom państwowym i lokalnym zsynchronizowane i jednoznaczne reakcje na przypadkowe i celowe przekłamania, pojawiające się w międzynarodowej opinii publicznej. W Niemczech w zasadzie nie używano pojęcia zbrodnie niemieckie. Szczególnie politycy starali się nie łączyć zbrodni II wojny z narodem niemieckim, a zasadę używania pojęcia „nazistowski” zamiast „niemiecki” wprowadził już kanclerz Konrad Adenauer. Używano więc w języku publicznym sformułowań, takich jak „zbrodnie nazistowskie”, „zbrodnie Hitlera”, „zbrodnie popełnione w imieniu narodu niemieckiego”. Obecnie najczęściej używa się terminu Nazi – Verbrechen (zbrodnie nazistowskie).
Terminologia ta posłużyła z czasem do rozmycia świadomości opinii publicznej, kim byli naziści. Świetnym przykładem argumentacji niemieckiej jest felieton niemieckiego profesora, skądinąd niezwykle przyjaźnie nastawionego do Polski, Klausa Bachmanna[8]. W reakcji na pismo Instytutu Pamięci Narodowej do władz samorządowych w sprawie używania w miejscach upamiętnienia ofiar II wojny określenia „niemieckie” (zbrodnie niemieckie, niemieckie obozy koncentracyjne i zagłady, niemiecka okupacja itd.) Bachmann zwraca uwagę, że nazwa „zbrodnie niemieckie” zmienia kategorie ideologiczne na narodowe i prowadzi do utożsamiania sprawców z jednym tylko narodem. Pisze również, że takie nazewnictwo wypacza historię, gdyż „nie wszyscy Niemcy byli nazistami, a bardzo dużo fanatycznych zwolenników nazizmu nie było Niemcami”. Na poparcie własnych argumentów podaje ewentualne skutki takiej zmiany: „zbrodnie jednych Włochów na drugich przestałyby być zbrodniami faszystowskimi, a stałyby się zbrodniami włoskimi. Zbrodnie sowieckie stałyby się zbrodniami rosyjskimi”[9]. Klaus Bachmann nie myli się co do faktów, ale nie bierze pod uwagę jednej zasadniczej kwestii – zarówno nazista austriacki, jak i urzędnik niemiecki pracujący w Generalnym Gubernatorstwie lub w obozie koncentracyjnym, niebędący nawet narodowym- socjalistą, byli przedstawicielami Niemieckiej Rzeszy – Deutsches Reich[10], reprezentowali jego interesy, a pracą dla niego legitymizowali, choć często nie bezpośrednio, działalność swego kraju, w tym jego zbrodnie[11]. Obozy koncentracyjne budowała nie partia, lecz państwo niemieckie, do niego też należało administrowanie systemem obozów, to również państwo ciągnęło zyski z niewolniczej pracy więźniów i z zagrabionego im majątku. Stąd nazywanie tych zbrodni niemieckimi nie utożsamia ich z narodem, lecz z państwem niemieckim.
Za bezwzględnym używaniem określenia „niemieckie” zbrodnie, obozy przemawia fakt, że sformułowanie „nazistowskie/naziści” z czasem traci w opinii publicznej swoją konotację z narodem niemieckim, o czym świadczy wiele badań przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych, Australii, Kanadzie, ale niestety również w Europie[12]. Naziści stają się mitycznym narodem, niewiadomego pochodzenia. Lub z czasem w narracji dotyczącej II wojny, nazistami stają się Litwini, Ukraińcy lub Polacy (o czym poniżej).
Na koniec warto ukazać, w jaki sposób można prowadzić „walkę semantyczną” z wykorzystaniem nowoczesnych technologii. Po wpisaniu w przeglądarce internetowej (google.de) określenia „deutsche Verbrechen in Polen” (niemieckie zbrodnie w Polsce) jedynie na dwóch pierwszych miejscach pojawiają się strony dotyczące zbrodni Wehrmachtu w Polsce oraz niemieckiej okupacji w Polsce, pozostałe dotyczą zbrodni polskich popełnionych na Niemcach i Volksdeutschach (jedna z nich obejmuje zakres czasowy od 1681 do 1939 r.)[13].
Napisz komentarz
Komentarze