"Jest to nadal wielkie wyzwanie" - ocenił w swoim wpisie Tusk. Z kolei Theresa May podkreślała, że rozmowy odbywają się obecnie w "bardzo pozytywnej atmosferze", że "Wielka Brytania będzie honorować swoje zobowiązania" oraz że Londyn zrobi wszystko, by uniknąć przeszkód w swobodnym ruchu na granicy irlandzkiej.
Zapewnieniem tym nie towarzyszyły jednak informacje na temat tego, jaki konkretnie postęp się dokonał. "Wciąż jeszcze istnieją kwestie, nad rozwiązaniem których pracujemy" - poinformowała jedynie brytyjska premier. Donald Tusk, który rozmawiał z May tuż po zakończeniu unijnego szczytu Partnerstwa Wschodniego, stara się od pewnego czasu odgrywać rolę pośrednika w negocjacjach, które mimo obopólnych starań utknęły w impasie.
Podczas szczytu UE w październiku zdołał przekonać przywódców państw członkowskich, by w geście zachęty dla Londynu UE rozpoczęła "wewnętrzne przygotowania" do przejścia do drugiej fazy rozmów, mimo że pierwsza faza jeszcze się nie zakończyła. Gest ten miał wzmocnić pozycję premier May w kraju i osłabić argumenty zwolenników "twardego Brexitu", czyli wyjścia z UE bez zawarcia umowy.
Jednakże zdaniem wielu komentatorów prawdopodobieństwo, że strony dojdą do porozumienia przed kolejnym unijnym szczytem w grudniu br., jest niewielkie. Wstępny etap rozmów musi bowiem rozwiązać kwestie praw obywateli, granicy irlandzkiej oraz wspólnych rozliczeń finansowych.
W dwóch pierwszych kwestiach osiągnięto - jak komunikowały obydwie strony - pewien postęp. Jednak w piątek minister spraw zagranicznych Irlandii Simon Coveney oświadczył, że jest to postęp nieznaczny i że w przypadku Wielkiej Brytanii widzi bardziej "aspiracje" do nieprzywracania twardej granicy na wyspie niż konkretne kroki i propozycje.
"Z całym szacunkiem - nie możemy przejść do drugiej fazy rozmów na podstawie aspiracji - tłumaczył - Możemy to zrobić na podstawie wiarygodnej mapy drogowej lub parametrów, na podstawie których będziemy mogli zaprojektować taką mapę".
Główną przeszkodą w zamknięciu pierwszego etapu rozmów jest jednak brak porozumienia w najbardziej drażliwej politycznie kwestii, czyli "rachunku rozwodowego", jaki Wielka Brytania będzie musiała zapłacić, opuszczając Unię.
Dotychczas strony starały się nie wymieniać oficjalnie żadnych konkretnych sum. Z wypowiedzi polityków można było jednak wywnioskować, że szacunki Londynu oscylują wokół 20 mld euro, natomiast Brukseli – 60 mld (o takiej sumie wspominał m.in. szef Parlamentu Europejskiego Antonio Tajani).
10 listopada po kolejnej rundzie rozmów unijny negocjator ds. Brexitu Michel Barnier oświadczył, że jeśli rozpoczęcie drugiej fazy negocjacji miałoby zostać wpisane w porządek obrad grudniowego szczytu UE, to kwestie rozliczeń finansowych trzeba będzie rozwiązać w przeciągu dwóch tygodni. Zaznaczył, że informacja ta nie ma charakteru ultimatum, lecz jest jedynie praktyczną oceną możliwości przygotowania tej kwestii do rozważenia przez przywódców państw „27” na szczycie 14-15 grudnia.
W piątek rano premier May zaapelowała po raz kolejny, by Wielka Brytania i UE zrobiły "razem krok do przodu" w "pozytywnych negocjacjach" w celu osiągnięcia - jak się wyraziła - "głębokiego i specjalnego partnerstwa z UE".
Z kolei szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker oświadczył, że o tym, czy UE uzna dotychczasowy postęp w rozmowach za wystarczający, by przejść do kolejnego etapu, zdecyduje w dużej mierze wizyta premier May w Brukseli 4 grudnia.
Z Brukseli Grzegorz Paluch (PAP)
ZOBACZ RÓWNIEŻ
Napisz komentarz
Komentarze