Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Miłoszewski: ta książka to ćwiczenie z pamięci (wywiad)

Poczytny pisarz, autor kryminałów, Zygmunt Miłoszewski tym razem napisał komedię narodowo-erotyczną, jak sam mówi. To ćwiczenie z pamięci" - precyzuje.

W najnowszej powieści "Jak zawsze" proponuje pan fantastyczną podróż w czasie, przenosimy się wraz z bohaterami w lata 60. Cofa pan ich o 50 lat wstecz...

...do swoich młodych ciał.

...i do Polski lat 60., ale trochę innej. Co to za pomysł?

To nie jest jakaś tam podróż w czasie. Zaczyna się od tego, że bohaterowie świętują 50. rocznicę dnia, kiedy pierwszy raz poszli ze sobą do łóżka, co jest dla nich ważną rocznicą. Są ludźmi w podeszłym wieku: on ma 83 lata, ona 78, więc to świętowanie jest naznaczone nostalgią, smutkiem pożegnania. Nie wiadomo, czy uda się następną rocznicę, za rok, świętować razem... Ale świętują i to świętują cieleśnie. Budzą się następnego dnia, w swoich młodych ciałach, w latach 60., pięćdziesiąt lat wcześniej, mając świadomość tego, że poprzedniego dnia byli staruszkami. Co to jest za pomysł? To jest pomysł na ćwiczenie z pamięci. To jest pomysł na ćwiczenie z pamięci prywatnej, z tego, co pamiętamy ze swego życia i to jest też pomysł na ćwiczenie z pamięci narodowej. Ponieważ ta Polska, w której oni się budzą, jest trochę inna. To jest też historia o miłości. Wiem, że to brzmi dziwne, gdy się ma do czynienia z autorem kojarzonym z kryminałem. To jest komediowa, trochę może gorzka, trochę nostalgiczna, historia o miłości i o tym, co znaczą wspomnienia. Praktyczne ćwiczenie z powiedzenia: "gdyby młodość wiedziała, gdyby starość mogła".

Trochę pan namieszał: nie jesteśmy pod wpływem Rosji Sowieckiej, ale pod wpływem Francji, zresztą tych francuskich akcentów jest w powieści mnóstwo.

Nie zdradzajmy też wszystkiego, bo mimo że to nie jest kryminał, to jest to też tajemnica do odkrycia.

Faktycznie, w książce jest wersja historii Polski, która od 47. roku potoczyła się inaczej. Nie jesteśmy za żelazną kurtyną, są bardzo widoczne wpływy francuskie, co ma jakiś sens. To nie jest wyssane z palca, jest za to bardzo dobrze udokumentowane. Zaczęło się od tego, że gdy wiedziałem, że będą to lata 60., zacząłem w zaprzyjaźnionym antykwariacie grzebać, wyciągać różne rzeczy z lat 60., varsaviana, historyczne, gazety, czasopisma. I trafiłem na sygnowany przez Bolesława Bieruta Plan Sześcioletni Odbudowy Warszawy. Wydany w 49. roku, przepiękny album. Pokazuje on jak Warszawa wyglądała w 45. roku, co zrobiono do 49. i pokazuje plany odbudowy na następne 6 lat. Plan był w całości po francusku! Wtedy wszystkie rzeczy międzynarodowe były robione po francusku. Im bardziej w tym zaczynam grzebać, czytać gazety, widzę, że w naszych prawdziwych, sowieckich latach 60. kultura i popkultura francuska były punktem odniesienia. W Polsce mieszkał przed wojną generał de Gaulle. Razem z misją wojskową brał udział w Bitwie Warszawskiej, dostał za to Virtuti Militari. Im bardziej grzebałem, tym więcej odkrywałem tych francuskich szczegółów.

Bo gdyby historia Polski potoczyła się inaczej, to gdzie szukać sojuszy? Anglia jest daleko. Niemcy? Po koszmarze okupacji - nie ma mowy o żadnych sojuszach. Gdzieś ta Francja wydawała się naturalnym wyborem. W powieści ten sojusz jest dość bliski. Do tego stopnia, że możemy mówić o miękkiej, kulturalnej, ale jednak kolonizacji.

Ma pan pewnie też wielką frajdę stawiając się w roli urbanisty, który przebudował Warszawę. A tu znów odżyły dyskusje na temat PKiN i jego być albo nie być...

Chętni do burzenia niech najpierw sami postawią coś, gdzie jest kilka sal teatralnych, kilka kinowych, sala widowiskowa, basen, muzeum, pracownie do kształcenia młodzieży i jeszcze na pocztówkach dobrze wygląda. A potem niech sobie wyburzają. Ale fakt faktem, w mojej książce faktycznie Pałacu Kultury nie ma. Bo gdy historia Polski od 47. roku potoczyła się inaczej, to miałem możliwość nie tylko dać nowe życie tym bohaterom, nie tylko Polsce, ale też i Warszawie. W książce jest ona zbudowana ciut inaczej. Nie chcę tu zdradzać wszystkiego, ale częściowo są tu zrealizowane projekty przedwojenne.

Niektóre elementy pozostawił pan jako constans, np. filmy. Jest i "Nóż w wodzie" i "Jak być kochaną", tego pan nie wykreślił z historii lat 60. Ujawnia się sympatia do polskiego kina?

To jest nie tylko sympatia do polskiego kina. Nie ma pani pojęcia, co się działo podczas pisania tej książki! Ponieważ bohaterowie przenoszą się w lata 60., Każdy z moich znajomych miał długą litanię życzeń, co powinienem napisać. "Czy Gombrowicz jest w Polsce?", "Czy Bobkowski wrócił do Polski?" "Co pisze Mrożek?" "Co pisze Lem?" Nie mogłem z tego zrobić katalogu alternatywnych dzieł twórców polskich, musiałem się na kilka rzeczy zdecydować. Mam oczywiście scenę na Targach Książki, bo nie mogłem sobie jej odmówić. W 63. roku na Targach Książki bohaterka popełnia faux pas, bo idzie po autograf do Słomczyńskiego, czyli Joe Alexa i gratuluje mu napisania książki, która jeszcze nie powstała...

Napisał pan powieść, którą można by przyporządkować do jakiegoś gatunku?

Pytają się, co to jest za książka, a ja mówię, że jest to komedia narodowo-erotyczna. Trochę tak jest, bo książka miała być ironicznym ćwiczeniem z pamięci: czy my naprawdę wszystko dobrze pamiętamy? My, jako ludzie prywatni i my, jako naród. Ale przede wszystkim to jest historia o tej parze, a w tle jest zabawa historią Polski.

Czy pański ojciec, który jest terapeutą, jest pierwowzorem postaci Ludwika?

W ogóle ta powieść zaczęła się od moich rodziców, od rozmów z nimi, od ich wspomnień z lat sześćdziesiątych, od dyskusji o tym, jak sobie radzą ze starością. Na początku tego nie planowałem, ale długo szukałem jakiegoś fajnego zawodu dla Ludwika, chciałem, żeby był humanistą, sfrustrowanym, że nie może zmonetyzować swojej wiedzy z XXI wieku. A potem pomyślałem, że terapeuta jest dodatkowo sympatyczny, w końcu to doktor od pamięci - czyli ktoś, kogo tutaj bardzo potrzebujemy.


Rozmawiała Dorota Kieras (PAP Life)


ZOBACZ RÓWNIEŻ

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama