Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Los Polakόw w angielskim Podlasiu

Krajobraz pόłwyspu East Anglia, najbardziej położonego na wschόd terenu Wielkiej Brytanii, jest rzeczywiście malowniczy. Łagodne zalesione lub pokryte zbożem pagόrki, przeplatane jeziorami i wijącymi rzekami, lecz pozbawione wielkich miast i ciężkiego przemysłu, przypominają nieco w Polsce wystawione najbardziej na wschόd Podlasie.

I tu i tam ludność posiada raczej niższe wykształcenie niż średnia krajowa i uzyskuje niższy dochόd niż w innych częściach kraju. Większość ludności East Anglia głosowała za wyjściem z Unii i, tak jak ludność Podlasia, nie czuje się wygodnie w wielkomiejskim żywiole europejskim.

Pamiętam nawet jak kiedyś mieszkałem w hrabstwie Suffolk ktόrego mieszkańcy określali siebie jako “silly Suffolk” a wszelkie osobistości podejmujące decyzje gospodarcze czy polityczne były dla nich “cudzoziemcami”, tzn. pochodzili z Londynu czy z pόłnocnej Anglii.

Lecz i tu, w jak każdym zakątku Anglii, mieszkają teraz polskie rodziny. Tak jak wszędzie, zatrudnieni są w biurach, w służbie zdrowia, w fabrykach, a szczegόlnie w produkcji towarόw spożywczych. Mają parafie, polskie szkόłki i polskie sklepy. Lecz nie czują się tu tak pewni siebie jak na przykład w Londynie.

Tu szybciej napotykają na ulicy na krytyczne uwagi czy wyzwiska gdy matka rozmawia z dzieckiem po polsku. Tu częściej niepokorni sąsiedzi utrudniają polskim rodzinom życie konfrontacyjnym zachowaniem i nawoływaniem do rychłego wyjazdu z Anglii. Opowiedziano mi przypadek gdzie policjant, wezwany w końcu przez polską rodzinę prześladowaną przez nahalną sąsiadkę, po spotkaniu i wypiciu herbatki z sąsiadką kazał Polakom zaprzestać swoich skarg i zaproponował “aby wrόcili do swojego kraju jak im się tu nie podoba”. Widać że to nie jest Londyn.

W zeszłą niedzielę zaprosiła mnie do Great Yarmouth bardzo aktywna Polka, Dorota Darnell, ktόra prowadzi biuro doradcze “Athena Immigration Advice”. Dorota walczy sprytnie i odważnie o swoich podopiecznych (głόwnie Polakόw, ale też i innych obywateli unijnych jak Portugalczykόw). Pomaga w wypełnieniu formularzy na stałą rezydenturę czy na obywatelstwo brytyjskie, może udostępnić porady od lokalnych prawnikόw brytyjskich z ktόrymi ma umowę i broni Polakόw przed eksploatacją przez bezwzględnych pracodawcόw i nieodpowiedzialnych gospodarzy domu.

Dam przykłady. Przy pomocy pani Doroty poznałem panią ktόra pracowała już siedem lat w firmie płacąc, w swoim mniemaniu, za ubezpieczenie zdrowotne i emeryturę, aż się okazało że przez ten cały okres właściciel firmy, zatrudniający zresztą paredziesiąt osόb tak samo naiwnych jak nasza Polka, nie płacił nic na ich fundusz emerytalny i nic na National Insurance. Pod groźbą wzięcia go do sądu przez panią Dorotę szef wyrόwnał należne national insurance, ale ten okres siedmiu lat bez wpłaty na emeryturę był już dla niej nieodwracalnie stracony.

Inna rodzina, ktόrą też poznałem, płaciła komorne lącznie z opłatą za ogrzewanie, ale właściciel domu nie podłączał ogrzewania centralnie w czasie zimy tak że lokatorka musiała potajemnie podgrzewać dom grzejnikiem. Dopiero Pani Dorota wytłumaczyła zarόwno jej jak i rόwnież gospodarzowi, że to jest jego obowiązek aby w mieszkaniu włączono kaloryfery gdy temperatura spadała poniżej 20 stopni.

Głόwny problem polegał na tym że Polacy często nie znali swojego prawa i bali się konfrontacji z władzą brytyjską. Nie zawsze wynikało to ze słabej znajomości języka angielskiego, choć dla wielu to był istotny problem. Ale nawet kiedy znali język angielski brakowało im pewności siebie aby postawić na swoim i bronić swoich najbardziej zasadniczych praw.

Pani Dorota parokrotnie podkreślała mi w rozmowie, że chodzi jej o to aby Polacy nauczyli się od niej że nie są czymś gorszym niż otaczający ich Anglicy. Wręcz na odwrόt. Poza tym nakłania ich do czynnego udziału w następnych wyborach samorządowych.

Lecz we wrogiej atmosferze wobec obcokrajowcόw w okolicach Great Yarmouth, nie łatwo jest walczyć o swoje prawa i pani Dorota zmaga się z obojętnością administracji lokalnej, np. policji, czy pracownikόw Job Centre, ktόrzy Polakόw traktują niedbale bo i jedni i drudzy są przekonani że po marcu 2019 wszyscy Polacy będą zmuszeni opuścić Wielką Brytanię, nawet jeżeli mają stałą rezydenturę.

Ignorancja lokalnych czynnikόw jest przerażająca i po prostu odzwierciedla szeroko przyjętą zasadę że Polacy i inni zabierają pracę rdzennym Brytyjczykom. Mόwię “szeroko” dlatego że gdy zaszokowane dzieci moich rozmόwcόw usłyszały od kolegόw w klasie że mają wracać do Polski, nauczycielka odpowiedziała rodzicom, że chyba jej dziecko to źle zrozumiało, a innym razem że dzieci tylko powtarzają poglądy swoich rodzicόw i nic na to nie można poradzić. Nie znam ani jednej szkoły w Londynie gdzie dopuszczono by do takich uwag.

To przeświadczenie, że Polacy niebawem wyjadą, jakby zatwierdzone przez referendum i przez brak decyzji obecnego rządu co do przyszłości pobytu obywateli unijnych, ujawnia się też w uprzedzeniach pracodawcόw. Sama pani Dorota, gdy szukała zatrudnienia ostatnio na stanowisku kierowniczym w firmie doradczej, otrzymała odpowiedź, że taka praca jest dostępna tylko dla obywateli brytyjskich, a Polka mogłaby najwyżej dostać pracę w “call centre”. Taka wypowiedź jest zupełnie nielegalna w kraju unijnym bo nie może być dyskryminacji obywateli unijnych, lecz w przeświadczeniu lokalnej ludności Wielka Brytania JUŻ opuściła Unię, i właściwie nie wiadomo po co ci Polacy tu się jeszcze pętają.

Jak mają reagować ludzie lokalni kiedy urzędnicy w krajowej siedzibie Home Office traktują Polakόw nie lepiej. Pani Dorota dawała mi przykład złośliwego niedbalstwa urzędnikόw, a szereg osόb z jej teczek poznałem osobiście w czasie mojej jednodniowej wizyty. Jednej Polce, na przykład, żyjącej tu już szereg lat, odmόwiono stałej rezydentury bo jej małżeństwo z Pakistańczykiem uważano za podrabiane (“bogus”) mimo że są autentycznym małżeństwem zawartym w lokalnym ratuszu.

Druga Polka, zatrudniona przeszło 11 lat w biurze wynajmu mieszkań, złożyła podanie o rezydenturę. Po paru tygodniach zwrόcono paszport bo wzięli już należną kopię dokumentu. Zaś po paru następnych miesiącach odrzucono podanie bo urząd nie posiadał już jej zwrόconego paszportu. Potem odesłano jej następne z kolei podanie bo brakowały zdjęć. Lecz te zdjęcia w odpowiedniej kopercie były dołączone do zwrόconych dokumentόw.

W innym wypadku Pani Dorota dostała odmowę dla swojego klienta bo rzekomo nie posiadali jej aktu urodzenia. Zadzwoniła do odpowiedniego urzędnika i kazała jeszcze raz sprawdzić, po czym urzędniczka przeprosiła bo “znalazła” akt urodzenia leżący na podłodze. U tego samego klienta Home Office zatwierdził prawo pobytu syna Krzysztofa, ale dokument przybył z błędem w pisowni. Złożone zażalenie i Home Office powiedział że nie może nic zmienić i żeby przysłać ponownie drugie podanie na ten sam dokument.

Inna osoba pracująca już tu 12 lat nie dostała rezydentury bo nie była zarejestrowana z lokalną kliniką. Okazało się że leczyła się wyłącznie w Polsce. Przecież nigdzie nie było prawa nakazującego korzystanie z angielskiej służby zdrowia. Powόd odmowy był wyssany z palca.

Wszędzie odmowy z tak błahych a nawet fałszywych powodόw następują szybko i tylko część wysłanych kosztόw jest zwrόcona. Natomiast udanych podań w obecnym roku o rezydenturę nie ma żadnych. A gdy Pani Dorota wysyła oficjalne skargi do Home Office na podane adresy emailowe, po jakimś czasie adresy te są pozmieniane a jej skargi stają się przez to przedawnione i nieaktualne. Scenariusz tych podań mόgłby napisać Franz Kafka, choć w rzeczywistości chce się nad tym płakać.

Może, żyjąc w Londynie, jesteśmy uodpornieni na tego rodzaju traktowanie lecz w terenie istnieje prawdziwa dyskryminacja na każdym kroku, personalna, urzędowa i prawna. Do jakiegoś stopnia nasza dzielna pani Dorota może jeszcze kruszyć kopie o sprawiedliwość dla naszych rodakόw, i za to jej należy się medal, lecz uważam że z tym złośliwym i chyba kierowanym niedbalstwem urzędowym powinny się zająć instytucje polskie i brytyjskie z potecjalnie większą siłą przebicia.

Gdy słuchamy głosu brytyjskich urzędnikόw w Londynie i Birmingham mamiących nas o rzekomym wspaniałomyślnym “settled status” gwarantowanym przez prawo brytyjskie, nie bądźmy naiwni. To wszystko fikcja. Dla większości naszych rodakόw w terenie tylko to co się dzieje przykładowo na angielskich kresach wschodnich jest prawdziwe. I tylko międzynarodowa umowa zagwarantowana przez prawodawstwo unijne zapewni wszystkim Polakom i innym obywatelom unijnym prawo pozostania tutaj po Brexicie.


Wiktor Moszczyński – Felieton dla londyńskiego Tygodnia Polskiego – 10 listopad 2017


ZOBACZ TAKŻE:

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Alloyzy 10.03.2018 10:58
Dziwi mnie to bo mieszkam w Norfolk juz 13 lat i nigdy nie mialem zadnych problemow w urzedach itp. Wrecz przeciwnie ; czesto bylem zaskoczony szybkoscia zalatwienia sprawy. Pozytywnie oczywiscie. Moze poprostu mam szczescie a moze kilu moich rodakow mialo wyjatkowego pecha.

EVA 09.12.2017 05:27
Ja jestem z Norwich i zgadzam sie ze policja w anglii dlugo przed brexitem bo rzecz dziala sie w 2013roku . Nie byli przychylni jezeli dzialo sie cos zlego.wrecz oskarzyli mnie i moje dzieci o to co sie dzieje. A juz wtedy na malym cuncilowskim osiedlu walczylam z dyskryminacja. Dyskryminowali mi dzieci te nieroby.

Tata Kazika 11.11.2017 09:17
I tu się z Panem Wiktorem zgaqdzam - "Tylko międzynarodowa umowa zagwarantowana przez prawodawstwo unijne zapewni wszystkim Polakom i innym obywatelom unijnym prawo pozostania tutaj po Brexicie". Niestety, ale to co sie dzieje w tutejszych urzędach to państwo w państwie i samowolka, nad którą nikt nie ma kontroli. Niestety.

Reklama