Robercie, cofnijmy się na chwilę w czasie. Jest rok 1979, jesteś gitarzystą i wokalistą zespołu Gniew. Jaki wówczas był Robert Gawliński?
Hmmm. Bardzo ciężko jest mi teraz powiedzieć, z całą pewnością jaki byłem. No ale myślę, że byłem nieśmiały, bardzo skromny, jeżeli chodzi o oczekiwania dotyczące zarówno mojej osoby jak i muzyki, którą wtedy graliśmy.
Właściwie to był amatorski zespół, który sprawiał nam straszną frajdę. Graliśmy od punk rocka poprzez hard rocka, czyli rozpiętość była ogromna. Tak właściwie komponowaliśmy i wymyślaliśmy piosenki, jakie kto miał w danym momencie, że tak powiem - nagrania na tapecie (śmiech).
Czyli jak ktoś słuchał Zappelinów, to powstawał „zappelinowski” utwór. Jak ktoś słuchał Sex Pistols, czy Iggy Popa to powstawał po prostu jakiś taki bardziej punkowy. To były takie czasy. Nie stylizowaliśmy się na jakiś takich strasznych punkowców. Nasza muzyka wypływała jak i z serducha tak i spod palców. Dużo przypadkowych dźwięków, dużo przypadkowości w ogóle chyba wtedy nam towarzyszyło. To było strasznie frywolne, takie tworzenie bez norm, bez ograniczeń, bez niczego. Były piosenki o zabarwieniu. Jeżeli szczególnie chodzi o teksty, no to były i polityczne piosenki, ale też były piosenki które nas bawiły. Razem wymyślaliśmy te teksty. Była inspiracja oczywiście bursą, była inspiracja Wojaczkiem, ale też były teksty totalnie groteskowe, śmieszne, takie prześmiewcze i właśnie takie nadające się bardziej na studniówkę, jak na koncert poważny. Aczkolwiek też nie ukrywam, że w tamtym czasie sporo koncertowaliśmy, właśnie w szkołach. W szkołach średnich graliśmy koncerty. To było bardzo miłe. Bardzo dobrze wspominam ten czas. To jest taka podstawówka muzyczna, można powiedzieć.
Czyli tęsknisz za tamtymi czasami troszkę czy nie za bardzo? Brakuje Ci tamtych czasów?
- Każdy czas, każdy moment w życiu ma swój urok. I też jak tamten czas miał wiele plusów tak i miał wiele minusów. Natomiast zawsze miło sięga się pamięcią do lat młodości - takiej nieskrępowanej, zupełnie wyzwolonej. Mnóstwo znajomości, mnóstwo dziewczyn. No jeszcze graliśmy w zespole, więc mieliśmy powodzenie dosyć spore w swojej szkole i nie tylko.
Graliśmy w różnych innych liceach, a najbardziej uwielbialiśmy grać w liceach pielęgniarskich, bo tam było mnóstwo dziewczyn. Byliśmy traktowani jak bardzo znany zespół, a czasami nawet jak Beatlesi. To była wspaniała zabawa. Oczywiście, raczej wspominam to bardzo mentalnie, ale mimo wszystko to są bardzo dobre wspomnienia.
Rozumiem, że dziewczyny, w tym przypadku pielęgniarki piszczały na Wasz widok, wtedy.
Tak było właśnie.
Skromności widzę pozostała Tobie do tej pory
(Śmiech)
Robercie jeszcze chwilę pozostańmy w czasach przeszłości. Ale wybiegnijmy troszkę dalej na przód. Jest rok 1992, wtedy ukazał się debiutancki album zespołu Wilki – „Wilki”. Który utwór z tego debiutanckiego krążka jest najbliższy Twemu sercu?
Trudno powiedzieć… Na pewno rozum podpowiada „Son of the blue sky”. Właściwie gdyby nie było tej piosenki, nie byłoby zespołu Wilki, a ja może już dawno robiłbym coś zupełnie innego w życiu. Dzięki tej piosence właściwie wszyscy w zespole Wilki zostali jakby zawodowymi muzykami. Tak się to poukładało, więc to jest na pewno bardzo istotna rzecz. Ja w tamtych czasach lubiłem utwór, który był również pierwszym singlem i w ogóle nie zrobił ani kariery w radiu, ani wśród fanów, ani wśród ludzi. To jest utwór „Nic zamieszkują demony”. To był pierwszy singiel i pamiętam później recenzje kolegów, bo ja się ich dopytywałem - No jak tam ten utwór, podoba się? A koledzy i dziennikarze odpowiadali – No, tak, w miarę jakoś to tam hula, ale bardziej podoba się wszystkim zespół Latawce.
Jak wiadomo nie wielu ludzi pewnie słyszało o zespole Latawce, ale był taki zespół na początku lat 90. Mówię tutaj akurat o Trójce. Bo to były wtedy takie czasy, że ten utwór gdzieś tam zagościł w Trojce, dopiero później to wszystko jakoś ruszyło. To był taki czas, ze to wszystko ruszyło na raz i później był utwor „Erol”. No i wlasciwie po tym „Erolu” była telewizja i coś tam się wydarzyło, jakaś promocja była tej piosenki. Ta piosenka się bardzo podobała. Miedzy innymi właśnie tej piosence zawdzięczam takie pierwsze no dosyć spore dla mnie rozczarowanie. No bo tu niby sukces, tu niby wspaniale, pierwszy sukces, pierwsza płyta. Wszyscy mnie zapraszają, poklepują, że pięknie, ze w ogóle cudownie, a tymczasem na naszych koncertach zamiast ludzi powiedzmy z Jarocina, ludzi którzy słuchali Madame i mieli ponagrywane te nasze piosenki i byli naszymi fanami, na widowni pojawiają się kompletnie inni ludzie. Mieliśmy utwory z Madame na liście przebojów Trojki, itd. A tu nagle okazało się, że na widowni kiedy gramy koncerty, pojawiają się kilkutysięczne tłumy nastolatek i nastolatków. To było takie trochę rozczarowanie. Chociaż później jakoś nie było wyjścia. Nie ukrywam, czułem się wtedy rozczarowany. Aczkolwiek właśnie miedzy innymi takie utwory jak „Erol” czy ”Gloria”, to były utwory pisane w specyficzny sposób,. Wtedy tam sobie pisałem jakieś opowieści niekonkretne, jakby jakieś kroniki z Marsa trochę i z nieznanej rzeczywistości. I to się bardzo podobało, szczególnie młodym ludziom, którzy gdzieś tam do tej pory właśnie nie bardzo dostawali tego rodzaju jakby literaturę do przestudiowania w jakiś tam sposób. Ale było to w każdym razie zaskoczenie, grube dla mnie.
Kolejny ciekawy temat to… „Baśka”, no właśnie… Żona jest obok Ciebie?
Tak, siedzi obok.
Baśka miała fajny biust, a Monika… była OK. Zaraz, zaraz, to przecież Twoja żona. Jak Monika mogła być tylko OK ?
Ale to znaczy dlaczego tylko albo aż? Ok, to znaczy dobrze, prawda? Monika była w porządku i właściwie, wydaje mi się że to jest ok. To takie rockandrollowe określenie, które wiele znaczy. Zresztą sama piosenka jest pastiszem trochę Stonesów, trochę Billy Joela, trochę jakiś takich różnego rodzaju wyliczanek. Tak samo jak ten refren, który nawiązuje do słynnego powiedzonka Balzaca, że są trzy rzeczy najpiękniejsze na ziemi. Koń Arab w galopie, fregata pod pełnymi żaglami i naga kobieta. Generalnie sytuacja w ogóle była tego typu, że Moniki nie było w oryginale. Ja nagrywałem to u Jasia Kidawy w studio i Jasiek mówi: - Ty, no wszystko OK ale gdzie jest Monika ? To już bądź konsekwentny i uwiarygodnij te wszystkie Twoje wyznania.
Ja nie pamiętam jaki to był koniec wtedy, więc mówię: Dobra, dopiszemy, a Monika była OK.
No i tak zostało.
Czy w ogóle te wszystkie imiona w tej piosence mają dla Ciebie jakieś znaczenie? Przyznaj się.
Wszystkie? Niekoniecznie. Trochę jest tam takiego polewania wodą, ale większość tak. Oczywiście te najważniejsze dziewczyny nie zostały tam uwiecznione, za wyjątkiem Moniki. Bo też nie chciałem żeby sobie później ktoś to jakoś łączył. To nie były jakieś głębokie wyznania ani nic poważnego. W tej piosence nie ma Beaty, pierwszej mojej dziewczyny. To jest właściwie fikcja literacka i tak należy to traktować. Teraz rozumiem, dlaczego Monika była OK. Bo wszystko to akceptowała (śmiech). Akurat jeśli chodzi o Monikę, to trudniej jej było trochę zaakceptować tekst „Nie stało się nic” jak „Baśkę”. Z „Baśką” jakby wspólnie się bawiliśmy. Pamiętam jak Monika otworzyła wino, akurat zrobiła kolacje, ja pisałem ten tekst i chodziłem wokół stołu, podjadałem jakiś ser, popijając winem. Ja wymyślałem ten tekst, właściwie śpiewałem, a Monika zapisywała. Tak powstały zwrotki do tej piosenki. Tutaj taka pełna współpraca jakby nastąpiła.
Ponoć utwór „Baśka” przyniósł Tobie niezłe kokosy.
Jeśli można tak to oceniać, jakąś taką miarą polskiego artysty, to tak. Pewnie był to utwór warty milion dolarów. Dla jednych jest to dużo, dla innych to jest śmiech. (Śmiech).
Ale tak, można tak powiedzieć - dzięki „Baśce” kupiłem sobie ładny dom w Warszawie.
To jednak do czegoś te kobiety w tej piosence się przydały.
Tak, zmienił moje życie ten utwór zdecydowanie.
Zresztą to jest tak do tej pory W tym roku graliśmy koncert na festiwalu Woodstock u Jurka Owsiaka . No i jak wiesz tam jest zawsze ok stu tysięcy ludzi, tam zawsze jest wielka publiczność. No i zagraliśmy bis no i musieliśmy wyjść na drugi bis, żeby zagrać „Baśkę”. Ten utwór wszedł tak głęboko w pamięć narodu, że myślę, iż można powiedzieć, że to jest taki przebój po wsze czasy. To tak jak do Tanga - Budki Suflera, czy „Małgośka” Maryli Rodowicz, czy też inne wielkie przeboje. Są takie filary, które zdarzają się raptem raz na dziesięć lat. I cieszę, że jeden z nich padł jakby z moim udziałem, bo też coś takiego się wydarzyło po tej Baśce, że ogromna rzesza fanów, która pamiętała utwory takie jak „Son of the blue sky”, została zastąpiona nowymi fanami, którzy zaczęli od „Baśki”. Potem „Urke”, „Here I am”. Te piosenki z tej płyty po come backu. Z drugiej strony, to ja nie chce porównywać się do Stonesów „ (I cant get no) satisfaction”, ale taki utwór zespołu to jest i ogromne szczęście, że go mają, ale też trochę takie przekleństwo. Bo jak np. spotykam się z producentami i mówię, że chciałbym nagrać solową płytę to oni myślą, że ja chcę popową płytę nagrać. Jest coś takiego, że ten utwór tak silnie oddziałuje na zawodowców, że ciężko jest mi ich przekonać, że właśnie nie, że chciałbym nagrać płytę zupełnie inną i to nie koniecznie o jakimś popowym zabarwieniu, np. indi, albo coś w tym stylu. Może będzie jeden, dwa utwory do radia, żeby się nadawały na antenę. Jednak chcę sobie stworzyć jakby nową poetykę, pójść w inną stronę. Oni tak patrzą trochę niedowierzając. Takie utwory mają wielką moc. Zresztą szczerze mówiąc, ja też sobie nie wyobrażam drugiego bisu Stonesów bez „(I cant get no) satisfaction”
Faktycznie, bo „Baśka” to jest piosenka której słowa pamięta się nawet po długim okresie niesłuchania tego utworu. Ja osobiście nie znam nikogo kto tego utworu nie kojarzy. Zapisaliście się po prostu na kartach pamięci wielu Polaków.
Ja właściwie nie wiem na czym to polega. Jeżeli ktoś próbuje wcelować, ma takie myślenie jako kompozytor czy jako autor tekstów, że teraz wceluje w jakiś hi, to mu to w ogóle nie wychodzi. Bo coś się musi wydarzyć. Tak jak było z „Son of the blue sky”. Tez przypuszczam, że utwór po angielsku, zakładając, że to fajny utwór jak na owe czasy, no jest może fajny na te czasy, bo jest z dobrą melodią, świetną solówką. Fajnie w miarę zagrany też prawdopodobnie nie byłby takim dużym przebojem gdyby nie fakt, że Polska właśnie wtedy odzyskała niepodległość jak sama pamiętasz. To były specyficzne czasy, my się wtedy we wszystkim porównywaliśmy do Amerykanów. Właściwie jak Kukiz pisał „My są już Amerykany” itd. I pamiętam, ja sam jechałem taksówką i nie poznawał mnie jeszcze wtedy ten taryfiarz.
Mówi do mnie – O, słyszał Pan? Ja mówię – No, podoba się Panu? A on: Świetne, a wie Pan, że nasi chłopcy to grają? Ja mu na to: - No wiem. A on: - To jest lepsze on Bon Jovi proszę Pana.
I to było takie, takie wiesz.. Jak to usłyszałem to się zaniosłem od śmiechu
(Śmiech).
Bo w życiu takiego porównywania ja bym nie użył. Ale to tak działało po prostu, że my Polacy nie gęsi. Tzn, że można po angielsku, że to takie światowe. To wtedy taki duży splendor przyniosło naszemu zespołowi. To był właśnie ten moment. Wiesz, to są takie momenty, których żadnym wyrachowanym umysłem nie jesteś w stanie ogarnąć. To musi być trochę szczęścia, musi się coś wydarzyć, gdzieś coś mistycznego dokoła, albo zasłużyć trzeba. I to tak się dzieje. Nigdy żaden twórca nie odgadnie czy ta piosenka właściwie będzie przebojem czy nie. Czasami być może jedno zdanie w tekście potrafi zmienić utwór, tylko trzeba znaleźć to zdanie i tutaj można się po prostu kompletnie zagubić.
Powiedz Robert, czy bardziej jesteś rockandrollowcem czy rockmanem?
Wiesz co ja chyba wolę rock and rola. Ja lubię jak muzyka kręci. Oczywiście nie wszystkie utwory, ja lubię tez rockowe rzeczy, ale lubię jak ona ma takie „stonesowe” czy jakieś inne zabarwienie taneczne, żeby po prostu to fajnie bujało. Szczególnie te wszystkie jakby rockowe monumentalne historie jakby mniej mnie przekonują, zdecydowanie wolę właśnie rock and rola, ale to nawet ich wydaniu właśnie w wydaniu takim mocniejszym. To można łączyć. Tak samo jak metall można łączyć z Rock and rollem. Jednak to nie wiele zespołów potrafi. Aczkolwiek ja w ogóle wyrosłem z nowej fali. Zresztą nigdy nie byłem zdeklarowanym zwolennikiem jakiegoś gatunku muzycznego. Ja muzykę kocham taką jaka jest. I kocham jazz i kocham muzykę klasyczną i kocham rock and roll. Dla mnie np. PJ Harvey to jest totalna „rockandrollówa”. Natomiast po tej drugiej stronie, przykład zespołu za którym nie przepadam , a który gra rocka i wszyscy go kochają, albo przynajmniej większość ludzi, czyli Metallica. Do mnie w ogóle nie przemawia ten rodzaj wibracji, ten gust muzyczny. Oczywiście doceniam, szanuję, wspaniali zawodowcy, świetne show i ogromny wkład w muzykę metalową, to wszystko doceniam, ale do mnie to nie przemawia, to mnie nie rusza. A jakaś piosenka Nicka Cava, smutna jak diabeł, rusza mnie. To są bardzo subiektywne gdzieś tam sytuacje.
Fajnie, że uprzedziłeś moje pytanie dotyczące muzyki jakiej słuchasz i jakiej nie słuchasz, Już nie muszę go zadawać. To teraz takie pytanie bardziej prywatne. Twoja muza, Twój manager, Twoja żona – Monika Wy jesteście ze sobą właściwie cały czas. W pracy, w domu, na wakacjach. Ciągle spędzacie czas w swoim towarzystwie Czy nie macie czasami dosyć tego wspólnego bycia ze sobą, nie potrzebujecie odpoczynku od siebie? Czy wręcz przeciwnie, nie wyobrażacie sobie po prostu inaczej żyć.
Wiesz co, nie bądź wścibska (śmiech)
Nie bardzo potrafię Ci na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. No pewnie, że tak. Jak w każdym małżeństwie. W tym roku obchodziliśmy 30-lecie. Zdarzają się te lepsze i gorsze dni. Lepsze lata i gorsze lata. W naszym małżeństwie jak dotąd nie było nigdy kryzysu, czegoś takiego co można nazwać właśnie kryzysem, takim rozpadem emocjonalnym. Można użyć wiele możliwych sentencji, natomiast raczej jesteśmy w miarę stabilni, przyjaźnimy się, kochamy. Jesteśmy przyjaciółmi takimi chyba najbliższymi sobie. Mamy dwóch zdrowych, cudownych synów, którzy mieszkają jeszcze z nami. To jest chyba taki model trochę włoskiej rodziny. Bardzo nam to odpowiada i właściwie czekam na wnuków.
No właśnie, ponad 50 lat na karku, czas na wnuki. Jesteście gotowi?
Wiesz co, nie wiem czy Monika jest, chyba raczej mniej z tego co się orientuje, ale ja tak, chyba tak.
Chciałbym zobaczyć takie dzióbki małe. Chciałbym żeby wreszcie jakaś dziewczyna była w rodzinie.
Kurczę, tak marzyłem o córeczce, ale nam nie wyszło, urodziło się dwóch basałyków wtedy jeszcze był mocno rockandrollowy czas, właściwie mój. Monika jakoś się wtedy chyba nie chciała zdecydować na córeczkę, A poza tym to nie wiedzieliśmy jak to do końca z tym będzie. Czy to znowu będzie ciąża mnoga. Chyba już tego wtedy nie chcieliśmy za bardzo, bo dopiero wyrośliśmy z pieluch. No ale myślę, że gdybym miał wnuczkę, to dziadek by od razu z 10 lat był młodszy.
No właśnie, dwóch bliźniaków - Beniamin i Emanuel. Powiedz coś o nich… Jak to było w ogóle na samym początku, jak dzieliliście się z Moniką obowiązkami przy dwójce bliźniaków?
No ja pamiętam, że coś tam wtedy robiłem, przewijałem. Ale zwykle wtedy to wszystko robiła Monia, no wiadomo, że mama, natomiast obowiązków było dużo. Ale z drugiej strony wspominam tamte czasy jak jakiś taki sen, te pierwsze pól roku. Pamiętam, że jakoś zawsze świeciło słońce. To jest taki moment. Kiedy dzieci się rodzą, czy dziecko, a dwójka oto już w ogóle. To jest taki moment, właściwie te endorfiny krążą we krwi chyba po to żeby te dzieci wychować. To jest taki zupełnie naturalny proces. Ja pamiętam, że to był taki piękny moment w życiu. Później jak oni już zaczęli latać na czworakach do taty, tata siedział przed telewizorem w jakiegoś Warcrafta dwójkę wycinałem, czy w coś innego grałem, a oni wtedy „tato, a daj poglać” . To są piękne momenty, takie obrazki zostają do końca życia.
No pewnie, na początku to było trochę tak, że nie wiedzieliśmy w co ręce włożyć, że by nie było tak pięknie. I ciągle niewyspani i trochę żeśmy się kłócili. I to wspomnienie które mi zostało, to jest takie wspomnienie lata, jakiegoś takiego pięknego okresu, wakacji czy coś takiego.
Napisz komentarz
Komentarze