Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Ile kosztuje brytyjska otyłość? Krocie...

Brytyjczycy to najgrubszy naród w Europie. Wiemy o tym wszyscy, bo wystarczy rozejrzeć się po ulicach angielskich i szkockich miast, miasteczek oraz wsi, by stracić co do tego wszelkie wątpliwości. Ile kosztują te brzuchy? Krocie. Więcej niż zasiłki dla bezrobotnych. Niewiele mniej niż kosztowały londyńskie igrzyska olimpijskie albo tyle, co osiem nowych Wembley.

I długo można by tak przeliczać, bo koszty, które NHS ponosi w związku z upasieniem się Brytyjczyków to niemal 10 procent rocznego budżetu... Polski. A chodzi tylko o koszty bezpośrednie – te związane z chorobami, które otyłość wywołuje. Gdy doliczyć do tego kłopoty, do których wprawdzie prowadzi, ale trochę na około to sumy potrafią oszałamiać. Niedawno taką kalkulację zrobiła firma konsultingowa McKinsey i Company. Według jej szacunków roczny koszt brytyjskiej gospodarki spowodowany otyłością to 47 mld funtów szterlingów rocznie.

Czyli mniej więcej roczny budżet Rzeczpospolitej Polskiej. Kwota absurdalna i obliczona raczej na wywołanie zainteresowania mediów, bo inne szacunki podają zwykle kwoty mniejsze – czasami o połowę, czasami kilkukrotnie. Ale jest przecież i tak, że jak w grę wchodzą miliardy, to rozstrząsanie tego, czy 40 to dużo, a 20 to mało, jest zabawą nieco kosmiczną. A 20 to liczba realna. Możemy bowiem z całą pewnością podać liczby, które dotyczą bezpośredniego leczenia chorób związanych z otyłością. W samej Anglii – w Szkocji jest to jeszcze poważniejszy problem – NHS rocznie musi wyciągnąć z kieszeni (podatników) 6 miliardów funtów, by poradzić sobie z chorobami obżartuchów. Leczenie cukrzycy, która – nie zawsze, ale często – jest wynikiem trybu życia, diety oraz przekroczenia 100 centymetrów w pasie, to kolejne 10 miliardów funtów.

Fachowcy przewidują, że jeżeli obecne trendy się utrzymają i otyłość stanie się udziałem połowy populacji w 2050 roku koszty leczenia jej skutków przekroczą 26 miliardów funtów. I to wszystko, dodaję, tylko w Anglii. Dochodzi jeszcze Szkocja, Walia i Irlandia Płn. - Dziś 25 proc. nacji jest otyła i 37 proc. ma nadwagę. Jeżeli zmniejszylibyśmy poziom otyłości do tego z 1993 roku, gdy dotykało to 15 proc. populacji, to uniknęlibyśmy 5 mln chorób rocznie i do 2034 roku tylko NHS zaoszczędzili 1,2 mld funtów – mówiła dr Alison Tedson, główny dieteteyk Public Health England, gdy ukazał się raport McKinseya. Jednak zoszczędzić tych pieniędzy nie będzie łatwo.

Powodów jest bowiem kilka i większością z nich rządowi będzie się trudno zająć. Poza tymi zwyczajowymi i znanymi: niezdrowy tryb życia, niechęć do ruchu fizycznego, brytyjska kuchnia z full english i tłustymi „pajami”, są też supermarkety i brak umiejętności gotowania. A dokładnie to te półki w nich, które uginają się pod gotowymi i nawet jak smacznymi, fatalnymi z żywieniowego punktu widzenia i nafaszerowanymi spulchniaczami, konserwantami, i wszystkim tym, czego człowiek by nie zjadł, gdyby wiedział, że to je lazaniami, pizzami, hamburgerami i masalami. My sięgamy po to w ostateczności. Większość Anglików robi to dlatego, że nie potrafi gotować. Dlatego niektórzy mówią już nawet, że programy kulinarne w TV, to sprawa zdrowia publicznego.

Pomijając oczywiście to, że temu wszystkiemu towarzyszy temu również lenistwo. Tryb życia, w którym brak ruchu uzupełnia jedzenie z Tesco i coweekendowy „binge” jest udziałem znacznego procenta mieszkańców Wysp. Od takiego życia przybywa grubasów. Ci chorują. Leczenie kosztuje. Dlatego rząd próbuje walczyć z problemem na różne sposoby. Przede wszystkim tym, co pozwala zoszczędzić nie tylko pieniądze, ale też ludzkie zdrowie i życie, czyli profilaktyką. Tylko nie za bardzo ma jak. Z jednej strony nie zamknie sklepów i pubów. Z drugiej trudno jest trafić do grupy największego ryzyka, bo... jest w niej wielu analfabetów, półanalfabetów i wtórnych analfabetów.

Przekaz nie pada na podatny grunt. Ale o brytyjskim analfabetyźmie dopiero napiszemy.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama