Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Atomic Blonde

Czas tuż przed upadkiem muru dzielącego Berlin na dwie strefy wpływów. Czas zawieruchy społecznej. Czas, który wykorzystywany jest do poznania sekretów wrogich służb wywiadowczych. Czas walki szpiegów Zachodu i Wschodu. Walki bezpardonowej.

Taka jest mniej więcej fabuła filmu. Mniej więcej, bo fabuła mimo wszystko jest bardziej skomplikowana. Bardziej skomplikowana jak na zwyczajną nawalankę rodem z Tomb Rider.

 

Jeśli ktoś jest miłośnikiem filmów typu „John Wick”, czy scen walki podobnych do tych ze wszystkich Bourne’ów, to „Atomic Blonde” jest wręcz pozycją obowiązkową. Na pewno nikt się nie zawiedzie.

Tempo akcji jest dynamiczne, nawet jeśli na ekranie nie pojawiają się akurat krwiożerczy agenci Stasi, próbujący za wszelką cenę zneutralizować agentów brytyjskiej MI5.

Do tego ulubione przez reżysera Davida Leitcha zwroty w fabule, retrospektywy, uwikłanie i tajemnica do końca filmu – wszystko składa się na miły w odbiorze film. A, zapomniałbym: dbałość o szczegóły. David Leitch dba o szczegóły scenograficzne jak mało kto, dlatego też przyjemnie ogląda się jego filmy.

 

Porównywałem „Atomic Blonde” do „Johna Wicka” nie bez powodów. Leitch jest reżyserem obu. Dlatego też jedna z myśli, jaka narzuca się po projekcji filmu, to ta, że „gdzieś już to widziałem”. Na pewno reżyser musiał się zderzyć z zarzutami, że stworzył żeńską wersję Wicka. Jednak taki zarzut dla fanów komiksów i tego typu filmów porównywalny jest do zarzutu dla „Star Treka”, że jest powtarzalny. Sorry, ale dla fanów filmów „startrekowych” to żaden zarzut.

 

„Atomic Blonde” został nakręcony na podstawie komiksów Antony’ego Johnstona oraz Sama Harta („The Coldest City”). Nic dziwnego, że anturaż jest też lekko komiksowy. Reżyser wchodząc w taką manierę nie musi się zatem tłumaczyć, że w którymkolwiek jego filmie brakuje głębi. Ani „John Wick” ani „Atomic Blonde” nie są filmami głębokim. Oba trywializują śmierć, oba nie są realistyczne, oba mają jednak na tyle ciekawą nić fabuły, że utrzymują widza przed ekranem.

Zresztą podobieństw do obu tytułów jest więcej. Odtwórczyni głównej roli, Charlize Theron, trenowała swoją sprawność razem z Keanu Reevesem, który z kolei – a jakże – przygotowywał się do filmu „John Wick. Chapter Two”. Kto wie, może jednym z kolejnych filmów Leitcha będzie wspólny film, w którym pojawią się Lorraine Broughton i John Wick? Może nawet połączy ich coś więcej niż perfekcyjność w zabijaniu tabunów osiłków? Wszak i jedno, i drugie straciło miłości swojego życia, co pchnęło ich do tak krwawej wendety, której osią jest fabuła obu filmów?

Kto wie?

 

Na razie David Leitch szykuje nam kolejną niespodziankę – „spodziankę” – filmową. W przyszłym roku na ekrany kin wejdzie „Deadpool 2” – kolejny film na podstawie komiksu, a antybohaterem w roli głównej, w którym z kolei wykorzystano znane z teatru „burzenie czwartej ściany”… ale to już na inną pogawędkę.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama