Czerwińskiego poznałem trochę wbrew obowiązującym parę lat temu trendom czytelniczym. Po prostu bezczelnie przeczytałem najpierw jego drugą książkę „Przebiegum życiae”, chociaż teoretycznie powinienem snobistycznie zacząć od „Pokalania” – podobnież „książki pokolenia ówczesnych trzydziestolatków”. Potem były jeszcze dwie pozycje (akurat to słowo jest wieloznaczne w twórczości Piotrka Czerwińskiego), które generalnie mi się podobały, ale zdarzało się, że niektóre strony przeskakiwałem jak „pan żabka” w „Poranku kojota”.
Z „Zespołem ojca” nie miałem takich problemów. Nie bez znaczenia użyłem liczby mnogiej. Bo po pierwsze nie jestem ojcem, a po drugie w książce znalazłem tyle świetnych spostrzeżeń, że mogą od razu trafić na jakąś stronę internetową z „życiowymi” cytatami i stanowić przedmiot filozoficznych uniesień odrzuconych przez los.
Kiedy poznałem tytuł i okładkę, Piotr Czerwiński był jeszcze użytkownikiem Facebooka. Po ogłoszeniu, że należy spodziewać się nowej powieści, jego konto zniknęło, ale po przeczytaniu kilku komentarzy pod opublikowanym postem, rozumiem człowieka. Zrobiłbym to samo. Na pohybel tym, którzy się „nie znali, ale wypowiadali”. Tym większe zrozumienie mam dla tego posunięcia po dokończeniu jego najnowszej książki.
A ta jest bez wątpienia literaturą piękną, choć niestety (niestety dla autora) reportażową. Widzę w niej jakby trzy części – pierwsza jest sielanką, potem zaczyna się hardkor, a na końcu jest po prostu tragedia. Słowem „tragedia” nie opisuję w żadnym wypadku pisarstwa Piotra.
Tytuł przywołuje mi na myśl inny – tym razem filmowy – „Prawo ojca” z Markiem Konradem w roli głównej. I słusznie. Tyle tylko, że Czerwiński swoim tytułem wykracza poza pewne ramy i schematy myślowe. Tytuł w połączeniu z treścią daje unikalne, trudne do namacania emocje. To jest coś takiego, że wiesz o co kaman, ale jeśli miałbyś o tym opowiedzieć, albo to wskazać, to nie mógłbyś tego zrobić w żadnym wypadku. Dlatego też próba opisania tego uczucia przeze mnie jest taka licha. Tego się nie da opisać. Trzeba to czuć.
W „sielankowej” części powieści znajdziemy chyba najwięcej cytatów podbudowujących każdego ojca, każdego emigranta, każdego faceta. To są spostrzeżenia, właściwe tylko dla tych trzech osób. O ile Czerwiński jest „bogiem-ojcem” występującym w trzech wspomnianych wyżej osobach, to wystarczy być tylko jedną i od razu czuje się „ten wajb”. Jeśli czytelnik w podobie do Czerwińskiego też jest „bogiem-ojcem” to gratuluję. Książka spodoba się po trzykroć. Jeśli można mówić o tym, że komuś może podobać się czyjaś tragedia.
Niestety jeśli ktoś ma słabe serce, może dostać zawału po kontynuacji lektury mniej więcej w drugiej połowie książki. Autor pisze wręcz hardkorowo i o ile na początku książki zastrzega, że druga część nie ma nic wspólnego z jego życiem osobistym, to ja osobiście w to nie wierzę i tym bardziej jest dla mnie hardkorowe to, co tam przeczytałem. Konserwatywny czytelnik może po prostu nie przetrwać lektury.
Po hardkorowej – krótkiej acz treściwej części – zaczyna się dramat człowieka, który można określić słowami, że „baby potrafią być niezłymi ch***mi”. Ale też jest to dramat człowieka z „Pokalania” – pierwszej książki Piotra Czerwińskiego. Niezrozumianego.
Człowieka, który musiał w biegu zmienić swoje życie, do którego był przyuczany przez lata komunizmu w szkołach, do którego był w opozycji po naukach dawanych w domu, który musiał je zmienić po nastaniu kapitalizmu, które musiał w końcu opuścić i które ułożył sobie na nowo, ale ktoś je po prostu zabrał i „wyszedł z niego jak z kibla jakiegoś”.
I to jest właśnie jeden z elementów wspomnianego przez mnie tragizmu. Minęły życia i lata, a tu jest dalej po górkę. Nic się nie zmienia. Człowiek jest naznaczony tym pieprzonym komunizmem, dzikim kapitalizmem. Ofiarą otwarcia Unii Europejskiej na inne kraje. Normalnie „wina Tuska”. Tyle żyć, a tu cały czas pod prąd i wiry jakieś…
Powstaje tylko pytanie: Ile ten Piotrek musi mieć jeszcze żyć? Ile żyć musi mieć pokolenie Piotrka Czerwińskiego? A w końcu, czy jakiekolwiek życie jest temu pokalanemu pokoleniu jeszcze potrzebne?
A gdzieś w tle sączy się muzyka epoki głównego bohatera.
Jakkolwiek. Książka wzbudza emocje. I nie będzie chyba czytelnika, który w jakiś sposób na nią nie zareaguje. Być może będzie to obrzydzenie, być może będzie to zachwyt, być może będzie to współczucie, być może to będzie wściekłość, ale zawsze będą to emocje. Te czuć w książce od samego początku i tak sobie one trwają do ostatniej strony. Nawet suchy komunikat na ostatniej stronie nie pozostaje bez nich.
Dla mnie „nie-ojca” to jest w większej części takie „Pokalanie” piętnaście lat później. Ale też w sprawie ojcostwa emocjonalne z różnych względów.
I taka na koniec refleksja. Kiedyś, jak byliśmy młodzi, każdy chciał zaliczać łatwy seks, ale bez konsekwencji. Tak ładnie i łatwo się o tym mówiło. Potem przyszły lata „po-młodzieńcze” i niektórzy z nas zaczęli żałować zmarnowanych szans. Nagle okazało się, że niektórzy chcą, ale już nie mogą. Że niektórzy chcą, ale nie mają z kim. A potem w końcu się udaje, ale dalej ch**j. „Przebiegum życiae”.
Tyle.
Piotr Czerwiński, powieści:
– „Pokalanie”, Świat Książki, Warszawa 2005
– „Przebiegum życiae”, Świat Książki, Warszawa 2009
– „Międzynaród”, Świat Książki, Warszawa 2011
– „Pigułka wolności”, Wielka Litera, Warszawa 2012
– „Zespół ojca”, Wielka Litera, Warszawa 2017
Napisz komentarz
Komentarze