Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Tekst o ludziach, którym wygrana w totka szczęścia nie dała

Chciałbyś wygrać w „lotto”? Ja bym chciał, bo pieniądze może i szczęścia nie dają (?!), ale za to dają wolność, a ta na pewno w tym, żeby je gonić nie przeszkadza. Tym co z pewnością przeszkadza jest ich brak. Ale są ludzie, którzy woleliby nigdy nie skreślić szczęśliwych liczb.

1) Na pewno było tak z Andrew Jackiem Whittakerem.

Facet miał 17 milionów dolarów. Zagrał w Powerball. Wygrał kolejne 315 milionów. Najpierw oddał 10 proc. na charytatywę i 14 mln włożył w fundację własnego imienia. Później dał napiwek sprzedawczyni, która wydrukowała szczęśliwy kupon – kupił go przy okazji tankowania, gdy zobaczył, że akurat jest rekordowa kumulacja. Napiwek wyniósł: dom za 123 tys. dolarów, nowiutkie auto oraz 50 tys. na drobne wydatki.

Później poszedł w tango. Grę w kasynach przeplatał z wizytami w klubach ze striptizem, a ani jednego ani drugiego nie odwiedzał na trzeźwo. W tych pierwszych puścił miliony. W tych drugich zresztą też, bo napiwki – jak widzieliście wyżej – zostawiał sute. Życie prywatne się rozsypało, a efektem było m.in to, że jego córka przedawkowała. W kilka lat stracił wszystko. - Chciałbym nigdy nie wygrać – mówił później facet, który był milionerem, a po wygranej przestał i większość czasu spędzał próbując się wyplątać z tego co wcześniej narozrabiał.

Ale nie każdy kto wygrywa w totka jest prezesem.

2) Bywa 16-latką. Tak jak Callie Rogers z brytyjskiego Workington.

Dziewczyna w 2003 roku wygrała 1,9 mln funtów. Kolejne 10 lat spędziła na planowaniu operacji plastycznych (całkiem udanych), którym poddawała się w przerwach pomiędzy imprezami. Imprezy były kosztowne, a reszta kasy poszła na prezenty dla ludzi z otoczenia. 10 lat później, jako 26-latka, Callie uczyła się, by zostać pielęgniarką, miała trójkę dzieci i układadła sobie życie ze strażakiem. - Byłam za młoda na taką ilość pieniędzy – mówiła.

Ale nie tylko młodzi mają problemy. Dojrzałym małżeństwom też się zdarza.  

3) Szczególny pech spotkał Denise Rossi. Kobieta przez 25 lat żyła w zgodnym związku z mężem Thomasem. Z pozoru wszystko było w najlepszym porządku, ale przestało być, kiedy „ustrzeliła” 1,3 mln dolarów. Do wygranej się w domu nie przyznała, za to po 11 dniach złożyła pozew rozwodowy. Gdyby wszystko przebiegło zgodnie z prawem, zatrzymałaby połowę wygranej. Jednak w czasie postępowania rozwodowego ukryła część majątku, a to coś, czego stan Kalifornia – a tam żyli – bardzo nie lubi. W związku z czym sędzia, wykazując się dużym poczuciem ironii, orzekł, że powódka rozwód otrzymuje, ale całość ukrytej wygranej ma trafić w ręce męża.

Jego adwokaci komentowali: karma.

4) Ironia zdarza się tu zresztą o wiele częściej. Barry Shell to kanadyjczyk, który w loterii wygrał 4 mln dolarów. Tyle tylko, że nie za bardzo miał je jak odebrać, bo był poszukiwany przez policję, a prawo przy weryfikacji wygranej każe dokładnie sprawdzić tożsamość zwycięzy. Kiedy ten pokazał stary dokument, poproszono o potwierdzenie policję. Ta zorientowała się, że na kanadyjczyka jest nakaz i wrzuciła go do więziennej celi. Miał tyle szczęścia, że tylko na jeden dzień, a w wyjściu na wolność pomógł mu brat. Rzecz nie taka częsta, bo wygrane potrafią (patrz Denise Rossi) ujawnić wszystkie najgorsze cechy, które tkwią w bliskich i przyjaciołach.

5) Przekonał się o tym np. William „Bud” Post III – mężczyzna, który wygrał 17 mln dolarów, by chwilę potem dowiedzieć się, jak bardzo kocha go rodzony brat i jego szósta (sic!) żona. Brat wynajął mordercę, by ten usunął parę, co pozwoliłoby mu odziedziczyć wygraną, ale zamiast speca wziął amatora i obaj wylądowali za kratami. Za to żona postanowiła się rozwieść i wziąć to i owo dla siebie. Dodatkowo Posta pozwała była landlady, od której nie tylko wynajmował mieszkanie, ale od czasu do czasu też gościł w jej łóżku. Ta bowiem kupiła mu losy na loterię, a przed sądem dowodziła, że umówili się tak, iż jedna-trzecia ewentualnej wygranej trafi do niej. Sąd uwierzył. Post w 20 lat po wygraniu na loterii miał 2 miliony długu i szykował się do odsiadki, za to, że strzelał do komornika i byłej szóstej (sic!) żony. A i tak można powiedzieć, że miał szczęście, bo otrutych i zastrzelonych zwycięzców nie brakuje. Nagłe zgony zdarzają się wśród nich wyjątkowo często.

Zdarzają się też ludzie, którzy robią coś dokładnie odwrotnego, niż myślicie, że byście zrobili.

6) Oto walijczyk Luke Prittard zaledwie kilka lat temu wygrał prawie 1,5 mln funtów. Wraz z żoną pracował wtedy w McDonaldzie. Pierwszym co zrobił, gdy dowiedział się, że wygrał – tutaj bez zaskoczenia – było odwieszenia uniformu na kołku i podziękowanie za współpracę. Później kupił fajny dom i pojechał na wakacje na Kanary. Nic wyjątkowego i nie przepuścił wszystkich pieniędzy. Za to po półtora roku znudził się siedzeniem w domu, a że nie bardzo mógł wymyślić, czym dałoby się zająć, to poprosił o... ponowne przyjęcie do pracy i dziś smaży hamburgery. Choć więcej pieniędzy ma z bankowych odsetek, niż cotygodniowej wypłaty. Mówi, że lubi to co robi.

I być może jest to doskonała metoda, by nie podzielić losu wielkiej liczby zwycięzców, którzy nieprzyzwyczajeni do posiadania tak ogromnych środków szybko budzili się w długach.

7) Tak jak Viv Nicholson z Yorkshire, która fortunę wygrała na początku lat 70. i zapytana o to, co z nią zrobi odpowiedziała: „będę wydawać, wydawać i wydawać”. I wydała. Na ciuchy i „ładny czerwoniutki samochodzik”, a dziś żyje z 87 funtów tygodniowo emerytury i dorywczych prac, o które 71-letniej kobiecie jest coraz trudniej. Ale żeby nie było – kontrprzykłady też są.

Nie wszyscy zachowują się aż tak głupio i jeżeli tylko ma się odrobinę rozsądku, to wygrana potrafi zmienić życie. Tyle tylko, że jak ze wszystkim w życiu tak i tutaj zastosowanie znajduje taoistyczna zasada... „kto to wie, kto to wie, czy to dobrze jest czy źle”.

Przesada? To co powiecie o historii Ryszarda M. z Mazur (swego czasu opisał ją Newsweek), który w lotto wygrał ponad 13 milionów.

Dobrze? Niby dobrze. Ludzie zazdrościli. Ale kto to wie, kto to wie, czy to dobrze jest czy źle.

Potężna wygrana rozwiała materialne problemy rodziny. Wolna od zmartwień finansowych głowa domu postanowiła zrobić synowi prezent i nabyła porządny sportowy samochód marki BMW.

Dobrze? Niby dobrze. Ludzie zazdrościli...

Syn miał jednak dość gorącą głowę, a i sodówki w niej chyba nie brakowało. Wypił kilka piw i wsiadł do nowej fury. A wraz z nim wsiadła jego dziewczyna. Dla pijanego małolata każde auto jest za szybkie, a sportowe BMW to już zdecydowanie i skasował je na jednym z mazurskich drzew. Sam wyszedł z wypadku cało, ale dziewczyna, która z nim jechała już nigdy nie stanie na własnych nogach. Za spowodowanie wypadku Milioner-Junior dostał 3,5 roku odsiadki.

Kto to wie, kto to wie, czy to dobrze jest czy źle?


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama