1. Aetherius Society
Wywodzący się z Wielkiej Brytanii ruch millenarystyczny o „profilu” ufologicznym. Stowarzyszenie powstało w połowie lat 50. ubiegłego wieku, a jego twórcą był zmarły w 1997 r. George King – healer związany z londyńskimi grupami teozoficznymi. W pewnym momencie swojej „kariery” King zainteresował się jogą i rzekomo zdołał rozwinąć zdolności parapsychiczne, które pozwoliły mu zgłębić tajemnice wszechświata. W 1954 r. usłyszał głos niejakiego Aetheriusa, „kosmicznego mistrza” z Wenus, który powołał go na stanowisko rzecznika międzyplanetarnego parlamentu – i tak powstało Stowarzyszenie. Celem organizacji jest zapobieżenie unicestwienia Ziemi przez rozwijanie współpracy między ludźmi i przedstawicielami obcych cywilizacji oraz przygotowanie homo sapiens na przyjście „Następnego Mistrza”, którego tożsamość pozostaje nieznana.
2. The Brethren
Czyli „bracia” – znani również pod wdzięczną nazwą śmieciojadów (garbage eaters), którą zawdzięczają swoim „freegańskim” upodobaniom. Pod względem stylu życia przypominają nieco beatników. Inspirowani przez Jimmi’ego T. Robertsa „bracia” włóczą się po Stanach Zjednoczonych i unikają gromadzenia dóbr materialnych, które, ich zdaniem, jest niezgodne z duchem Nowego Testamentu. Od protohippisów grupę Robertsa różni jednak obsesja na punkcie Apokalipsy. No i zakaz śmiechu oraz zabawy. Zgodnie z zaleceniami ich guru z rozrywkami należy się wstrzymać aż do powtórnego przyjścia Chrystusa. Sekta rozpoczęła działalność w latach 70. ubiegłego wieku, ale w kolejnej dekadzie praktycznie znikła z medialnego horyzont i po dziś dzień chroni swojej prywatności niczym hakerzy z Anonymous.
3. Freedomici
W wariancie angielskim Freedomites, zwani również Sons of Freedom lub, z rosyjska, Svobodniki. Ruch ma dość długą historię, bo sięga początków XX w. Po raz pierwszy pojawił się w Saskatchewan w Kanadzie jako gałąź rosyjskiej sekty Duchoborców, współcześnie liczącej ok. 20 tys. członków, z czego 2,5 tys. to właśnie Svobodniki. Synowie wolności – zgodnie z nazwą – odrzucają dogmaty, instytucję kościoła oraz służbę wojskową. Kładą nacisk na życie we wspólnocie i ekstatyczne przeżywanie religii. W Kanadzie pojawili się po ucieczce przed prześladowaniami w Rosji – i swoją działalność rozpoczęli z wysokiego C: paląc własny dobytek oraz pieniądze i paradując nago w miejscach publicznych. Uzasadnienie dla aktów nudyzmu wyprowadzali z przekonania o wyższości skóry nad odzieżą: tę ostatnią stworzył wszak człowiek, a tę pierwszą – sam Pan Bóg.
4. Happy Science
Ruch religijny pochodzący z Japonii. Założony przez Ryuho Okawę w 1986 r., pięć lat później uzyskał status organizacji religijnej. Angielska wersja nazwy, Happy Science, nie do końca odpowiada oryginalnemu znaczeniu – chodzi bowiem nie tyle o wesołą naukę, ile o naukę o szczęściu. Stan ten można osiągnąć, praktykując Zasady Szczęścia vel Poczwórną Ścieżkę, którą konstytuują: miłość, mądrość, autorefleksja i postęp. Fundamentem zarówno szczęścia, jak i trwania kosmosu jest, zdaniem wyznawców Happy Science, El Cantare. Pod tym ekstrawaganckim określeniem kryje się starotestamentowy Bóg. Sam Okawa jest wcieleniem Najwyższego, co pozwala mu „channelować” Buddę, Chrystusa, Konfucjusza i Mahometa.
5. Chen Tao
To tajwańska sekta, której nazwa oznacza „prawdziwą drogę”. Zdaniem jej wyznawców wszechświat jest starszy, niż sądzą naukowcy, liczby bowiem biliony lat, w ciągu których doświadczał licznych kataklizmów. Żadna z tych katastrof nie unicestwiła jednak życia. Za każdym razem Bóg ratował wąskie grono wybrańców, ewakuując ich w bezpieczniejsze rejony uniwersum za pomocą statku kosmicznego. Sekta Chen Tao zdobyła rozgłos za sprawą licznych przepowiedni, z których, przypadkowo, żadna się nie sprawdziła. Wśród nich były wizje tak elektryzujące, jak zaplanowane na godzinę 12:01 31 marca 1998 r. ukazanie się Boga we wszystkich telewizorach w USA.
6. Ruch Księcia Filipa
W rodzimej Wielkiej Brytanii Prince Philip jest tylko jedną z ozdób życia publicznego, ale w regionie południowego Pacyfiku cieszy się statusem bóstwa. Taką czcią obdarzają go członkowie plemienia Yaohnanen, zamieszkującego Vanuatu – kraik położony na 83 wyspach Nowych Hebrydów, liczący niespełna ćwierć miliona mieszkańców. Uważają oni, że mąż Elżbiety II jest synem lokalnego ducha gór, który poprzez morza trafił na obcy ląd, gdzie poślubił wpływową niewiastę, ale gdy spełni się czas, powróci do macierzy. Prince Philip Movement to jeden z licznych na wyspach Pacyfiku kultów cargo, które upatrują boskiej ręki w dostawach dóbr materialnych, transportowanych w te odległe miejsca na pokładzie żelaznych ptaków.
7. Kościół Eda Wooda
Czyli The Church of Ed Wood. Zgadza się – ta religia nie jest na serio. Dla jasności: Ed Wood to człowiek, który zapracował sobie na przydomek najgorszego reżysera w historii kina. Był twórcą takich pereł dużego ekranu, jak „Plan dziewięć z kosmosu” czy „Narzeczona potwora”. Obecnie większość jego dokonań cieszy się statusem kultowych. Objęcie kultem osoby samego reżysera wydaje się więc logiczną konsekwencją tego faktu. Nie chodzi tylko o kult w sensie przenośnym, ale również – do pewnego stopnia – jego „sformalizowny” przejaw. Członkowie Kościoła Eda Wooda określają swoje przedsięwzięciem mianem religii popkulturowej, stawiając sobie przy tym całkiem zacny cel: dostarczenia duchowości ludziom, którzy nie znajdują jej w religiach „głównego nurtu”. Przewodnie hasła woodismu to wyrozumiałość i akceptacja bez względu na zdanie opinii publicznej.
Napisz komentarz
Komentarze