Dokładnie to przeciętnie o 2 proc. rocznie spada liczba plemników w mililitrze nasienia mieszkającego na Wyspach mężczyzny. O ile w 1989 roku znajdowało się w nim na ogół około 89 mln „małych kolegów”, to już w 2012 było ich niewiele ponad 60 mln. To bardzo duży spadek. Nawet nieco większy niż w innych krajach, choć – to dla Brytyjczyków z pewnością powód do dumy – wciąż jest lepiej niż u Francuzów, gdzie ostatnie badania kazały naliczyć 49 mln sztuk w mililitrze. Liczbę wyższą niż 15 mln uważanych za granicę bezpłodności. Jednak niższą niż deklarowana przez WHO jako „brak problemów”.
Bardzo źle jest także w Polsce, gdzie badania pokazują, że przeciętna to ok. 40 mln plemników w mililitrze nasienia, co da się powiązać z fatalnym stanem środowiska naturalnego. Marnie jest też u Duńczyków, fatalnie u Ukraińców. Zresztą problem jest globalny, albo prawie globalny, bo Włosi jakiś czas temu raportowali z radością, że u nich wszystko jest w najlepszym porządku.
Konsekwencją niepłodność
Nie wierzy w to wprawdzie nikt poza nimi samymi, ale niech im będzie. Tym bardziej, że nie chodzi tutaj o międzynarodowe porównania, a o bardzo realne problemy. Jeżeli tendencja się nie zmieni, to za kilkadziesiąt lat zajście w ciążę metodą najprostszą i zarazem naprzyjemniejszą, może stać się opcją jedynie dla nielicznych. Już dziś 20 proc. mężczyzn w Europie ma jakość nasienia, która jeżeli nie uniemożliwia, to z pewnością bardzo utrudnia zostanie ojcem. W 30 proc. przypadków, gdy para spotyka się z problemami z poczęciem dziecka powodem są problemy znajdujące się wyłącznie po stronie mężczyzny – w 29 proc. przypadków jest tak z kobietą.
Jednocześnie zmiany społeczne powodują, że kobiety decydują się na dzieci później i dziś jest to już najczęściej przedział wieku 30-35 lat. Płodność pań jest już wtedy wyraźnie niższa, niż u kobiet 20-letnich, co samo w sobie nie jest żadną kwestią. Natomiast w połączeniu ze spadającą jakością nasienia kwestią się staje. - Efekt może być tylko jeden: więcej i więcej par będzie miało problemy z zajściem w ciążę – mówił o tym prof. Richard Sharpe z Uniwersytety Edynburskiego.
Do tego na płodności się nie kończy. Rośnie liczba zachorowań na męskie przypadłości, które mogą mieć podobną genezę – w tym np. na bardzo niebezpieczny nowotwór jądra (warto się badać).
Skąd biorą się problemy?
Wiadomo, że problem jest, ale nie do końca wiadomo skąd się bierze. Teorie są trzy i wszystkie mogą być prawdziwe.
Pierwsza mówi, że winny jest żeński hormon estrogen i sztuczne substancje, które go udają. Tego rzeczywiście w środowisku przybyło, bo kenoestrogeny da się znaleźć w lekach, jedzeniu – choćby soi, ale nie tylko, stosuje się go w produkcji kosmetyków, a także w rolnictwie. W związku z tym na przykład ich poziom w wodzie stale rośnie, a estrogeny sztuczne wywierają na spermę efekt znacznie gorszy niż naturalne. Liczba plemników spada, a do tego stają się nieruchawe.
Druga wskazuje styl życia. Tu rzecz jest ptosta: za dużo jemy i pijemy, a za mało się ruszamy.
Trzecia jako powód podaje noszone w kieszeni komórki. Nosicie? ;)
Na szczęście jest kilka prostych sposobów, by przynajmniej u siebie wskaźnik nieco poprawić.
- pożegnaj się ze slipkami i wrzuć luźną bieliznę,
- mniej picia, palenia i narkotyków, za to wiecej...
- ruchu, bo 10 proc. wzrostu wagi, to 10 proc. spadek płodności,
- ogranicz tłuszcze nasycone – badania pokazują, że wywierają fatalny wpływ na twoje plemniki,
- a poza tym standard: zadbaj o cynk, selen i przeciwutleniacze w diecie.
Napisz komentarz
Komentarze