Rzecz jest o tyle intrygująca, że w zestawieniach narodów pijących najwięcej, Brytyjczycy zawsze lądują wysoko, ale jednak niżej od Francji, Węgier czy Czech, gdzie – zwłaszcza w tej pierwszej – problemów z akoholem jest stosunkowo niewiele. Wytłumaczeniem jest bardzo specyficzny „brytyjski” styl picia, „binge drinking”, które polega na tym, że o ile przez kilka dni w tygodniu nie pije się nic, to jak już się pije, to jest to uchlewanie się do nieprzytomności. Piątkowy lub sobotni wieczór to zwyczajowe 20 piw lub ich równowartość w innych napojach wyskokowych. A to naraża wątrobę i nie tylko ją. Naraża też otoczenie, bo oznacza zerwany film. W ten sposób bawi się 40 proc. mężczyzn i 22 proc. kobiet na Wyspach. Do tego zaczyna się coraz wcześniej, bo 16-latki piją dziś dwa razy tyle, ile pili ich równolatkowie 10 lat temu. Efekty trafiają do wyobraźni.
Co roku dochodzi do 1,2 mln bójek, awantur i wszystkiego tego, co policja klasyfikuje jako „incydenty związane z przemocą”. 20 procent pijących w stylu „binge” przynajmniej raz w roku popada w konflikt z prawem. Prawie połowa wizyt na „sorach” jest związana z nadużywaniem alkoholu, a w weekendy ta liczba rośnie do... 7 z 10. Każdego roku za 10 mln wizyt u GP kryje się picie. A 7 tys. osób umiera w związku z tym, że ktoś nadużył alkoholu – ktoś, bo to także np. wypadki drogowe. Takich, w których ktoś jest poszkodowany, pijani kierowcy powodują rocznie ok. 10 tys. W 2012 roku zginęło w nich 230 osób, a 1200 odniosło bardzo poważne obrażenia. Ale to i tak tylko „także” wypadki, bo 63 proc. zgonów związanych z alkoholem jest wynikiem problemów z wątrobą, która wbrew powszechnemu przekonaniu, nie po wszystkim jest w stanie się zregenerować. Picie jest – po paleniu i otyłości – trzecim największym zabójcą na Wyspach.
Ile to kosztuje
Nie może być inaczej, skoro „nadużywanie” jest wiązane aż z 60 różnych chorób. Koszty, które to generuje dla samego NHS, to około 2 miliardów funtów rocznie. Ale przecież NHS to nie wszystko, bo swoją rolę odgrywa na przykład kac. Z jego powodu przepada 17 mln dni roboczych każdego roku, a to przelicza się na ponad 6 mld funtów strat. Podobne skutki przypisuje się szkodom społecznym – na przykład temu, co dotyka rodzin alkoholików i samych pijących, a więc depresji, stanów lękowych, straconym szansom. Najdroższa jest jednak pijacka przestępczość.
35 proc. przestępstw jest popełnianych „pod wpływem”, a utrzymanie więźniów nie jest tanią imprezą. Samo usuwanie ich skutków to ponad 7 mld funtów rocznie (to prawie dwa razy więcej niż idzie na „jobseeker benefits”). Koszt aresztu dla takiego delikwenta to przeciętnie ponad 14 tys. GBP. Wszystko to zbiera się, by wygenerować potężny koszt dla budżetu. Suma, którą wyliczono w rządowym raporcie to 20 mld w Anglii, 680 milionów w Irlandii Północnej, 3,6 mld w Szkocji oraz okrągły miliard w Walii. Przelicza się i tak, że wypicie jednej jednostki alkoholu (to np. pół piwa) kosztuje Wyspy równe 10 pensów.
Ale żeby nie być aż tak drobiazgowym, warto wspomnieć, że w podatkach wpada do publicznej kiesy więcej niż 10 pensów. Do tego wokół produkcji, sprzedaży oraz konsumpcji alkoholu istnieje ponad milion miejsc pracy. Być może dlatego wszelkie próby ograniczenia tego rynku – a te kierują się przede wszystkim ku wyższym cenom i wyższym podatkom – mają problemy z tym, by znaleźć uznanie. A może po prostu dlatego, że alkohol jest dla ludzi, tylko pić trzeba umieć, a jak ktoś nie umie, to już jego sprawa. I tutaj docieramy do pytania, które od początku chcieliśmy wam zadać.
Czy Anglicy potrafią pić, bo powyższe każe sądzić, że wprawdzie piją, ale jednak nie potrafią?
Napisz komentarz
Komentarze