John był prawdziwym dżentelmenem, starszy od Ani o 7 lat. Zaczęli się spotykać zaraz po jej przyjeździe do Anglii podczas przerwy na studiach. Zakochała się. Przez jakiś czas próbowała tłumaczyć jego dziwne zachowanie, ale szybko zorientowała się, że to nie książę na białym koniu. Był chorobliwie zazdrosny, bardzo zaborczy, upokarzał ją publicznie, kiedy „za długo” z kimś rozmawiała lub nie mogła się z nim spotkać. Okłamywał ją, że studiuje i ma pracę, w rzeczywistości używał karty kredytowej, był bezrobotny. Brał dziewczyny na litość podkoloryzowaną opowieścią o rozbitym domu. Ania zerwała z nim po 6 miesiącach związku. Dwa tygodnie później spóźnił jej się okres...
– O Boże, o Boże, o Boże, o Boże... – Ania chowa głowę w rękach na samo wspomnienie. – Po pierwszym teście, myślałam, że to pomyłka, kupiłam drugi, taki, który mówi dokładnie: ‘pregnant’ lub ‘not pregnant’... I było ‘pregnant’. Najpierw zakręciło mi się w głowie, potem była ciemność, a potem pomyślałam: „Rany boskie, co ja teraz zrobię?” – Ania zawiesza głos. – Od razu mu powiedziałam. Wydawało mi się, że byłoby nie w porządku zrobić cokolwiek i mu nie powiedzieć, bo jakby nie było to w połowie jego... rola. Kiedy ja mu mówię, że jestem w ciąży, jego reakcja to: „Nie pal w moim mieszkaniu”. Więc pytam go, co dalej, że ja nie będę z nim tylko dla dobra dziecka, no nie ma takiej opcji, nie chcę z nim być. Powiedział, że on nie uznaje aborcji. Pokłóciliśmy się. Trzasnęłam drzwiami i wyszłam.
Reklamę ośrodka aborcyjnego znalazła w jednym z pism kobiecych.
– Zadzwoniłam do Marie Stopes International. Powiedzili mi, co mogę zrobić, jaką pomoc mogłabym otrzymać od państwa, jeśli chciałabym urodzić dziecko. Gdybym zdecydowała oddać dziecko do adopcji, to też mogliby mi to umożliwić. Po prostu zapewniają wszelką pomoc kobietom w ciąży, które nie wiedzą, co robić – mówi Ania. Dostała mnóstwo ulotek z numerami telefonów do organizacji religijnych i świeckich wspierających kobiety i kazano jej iść i zastanowić się nad swoją sytuacją. Długo myślała.
– Moja koleżanka z liceum zaszła w ciążę i skądś zdobyła lek poronny. Poszła do lekarza, który oficjalnie nie usuwał ciąży, ale wszycy wiedzieli, że jednak to robił. Poszła prywatnie, zapłaciła 3000 zł, potem dostała krwotoku. Wieźli ją do szpitala w Niemczech, żeby uratować jej życie. Tak usunął jej ciążę, że jej mało nie zabił. Dziecko ma teraz 6 lat. Rodzice pomagali, jej chłopak łapał wszystkie możliwe prace, jeździł po Europie, żeby zarobić. Poradzili sobie. Ale było im bardzo ciężko, był to dla niej ogromny wysiłek – zajmować się dzieckiem. Potem mówiła, że dzięki Bogu, że się nie udało, że kocha swoją córeczkę. Ona się teraz cieszy, że nie usunęła. Ale miała pomoc – zaznacza Ania.
W Anglii kobiety nie muszą korzystać z zagrażającego życiu i zdrowiu podziemia aborcyjnego. Najbardziej liberalne w Europie prawo aborcyjne, gwarantowane jest przez Abortion Act z 1967r., który podaje warunki legalnego usunięcia ciąży: kiedy zagraża ona życiu i zdrowiu kobiety, kiedy wiadomo, że dziecko urodzi się niepełnosprawne, kiedy ciąża jest wynikiem gwałtu oraz kiedy kobieta uzna, że z przyczyn społecznych nie jest w stanie utrzymać i wychować dziecka, a aborcja zostanie dokonana do 24. tygodnia ciąży włącznie, na podstawie opinii dwóch legalnie praktykujących lekarzy.
Według danych polskiej Federacji Na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny każdego roku aborcji na Wyspach poddają się dziesiątki tysięcy Polek. W roku 2007 było ich dokładnie 31 tys. BPAS (brytyjska organizacja finansująca część aborcji w ramach ubezpieczenia zdrowotnego) twierdzi, że Polki stanowią 80 proc. wszystkich cudzoziemek dokonujących aborcji w Wielkiej Brytanii.
– Cały czas od momentu, kiedy się dowiedziałam, do momentu, kiedy poszłam na spotkanie miałam ściśnięty żołądek i uczucie, jakbym miała zwymiotować – Ania zapala papierosa. – Cokolwiek robisz, cały czas o tym myślisz – „jesteś w ciąży, co ty zrobisz?”. Masz dwa wyjścia: urodzić albo nie urodzić. Cały czas masz takie ping pong, co zrobić, może to, może jednak, bo może, może, może. A może.... Czy lepiej, łatwiej usunąć i wszystkie problemy znikną, a może urodzić, bo może być tak albo tak. Ale za dużo „może”– patrzy badawczo żywymi, inteligentnymi oczami.
John wydzwaniał wtedy do niej, mówiąc, że się nią zajmie i że będą wspaniałą szcześliwą rodziną. Tylko taką, w której on będzie panem i władcą, a ona służącą. Kiedy nie chciała z nim rozmawiać, dzwonił wiele razy po nocach i zmienionym, niskim głosem mówił: „Tu Szatan”, „Zgnijesz w piekle”. Rzucał też obelgami i wyzwiskami, m.in. że jest dziwką, że zabija jego dziecko. Ania była przerażona. Przeprowadziła się, zmieniła telefon. Zdecydowała nikomu nie mówić o swojej sytuacji.
– Matka płakałaby pewnie ze dwa tygodnie, ojciec krzyczałby o mojej bezmiernej głupocie. I pewnie by miał rację. Na pewno nie zaaprobowaliby aborcji, ale byliby na mnie wściekli, że wracam z brzuchem. Ja... ich ukochana córeczka – mówi z ironią w głosie. – Pochodzę z miasta, gdzie jest 12 tys. ludzi. Jak kichniesz, druga część miasta mówi ci „na zdrowie”. Więc ich ukochana córeczka, supercóreczka, wraca jako panna z brzuchem... Nie wiem....
– Starałbym się pokazać inne rozwiązania. Spojrzeć na niewątpliwie trudną sytuację, oczyma nowej istoty, która pragnie żyć. Próbowałbym dać kobiecie duchowe wsparcie, gdyż najczęściej w takiej sytuacji jest bardzo samotna, jest zdana wyłącznie na własne siły – mówi ksiądz Dariusz Kuwaczka, proboszcz katolickiej parafii w Slough pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego i Matki Bożej Królowej Polski.
Dodaje, że bardzo trudno jest cokolwiek wyrokować, kiedy nie jest się twarzą w twarz z kobietą przeżywającą tak wielki dramat, ale kościół zawsze udzieli pomocy. Jego nauczanie jest jednak jasne: „Życie ludzkie od chwili poczęcia powinno być szanowane i chronione w sposób absolutny. Już od pierwszej chwili swego istnienia istota ludzka powinna mieć przyznane prawa osoby, wśród nich nienaruszalne prawo każdej niewinnej istoty do życia (Katechizm 2270). „Kościół od początku twierdził, że jest złem moralnym każde spowodowane przerwanie ciąży (...)”.
– Jestem absolutnie za prawem do aborcji dla każdej kobiety, ona ma prawo wybrać – mówi dobitnie Ania. – Ale wolałabym nigdy nie musieć tego robić. Chcę mieć to prawo, ale nie chcę musieć z niego korzystać. Lepiej nie.
Kobiety ubiegające się o prawo do aborcji zrzeszone w różnych organizacjach domagają się prawa do wyboru i samostanowienia o sobie, a zatem i do dokonania aborcji, które traktują jako jedno z praw człowieka. Odrzucają one religijne i polityczne nakazy i postulują prawo kobiety do samostanowienia o swoim ciele i o swoim życiu. Różne organizacje tzw. ruchu na rzecz wyboru propagują też edukację seksualną i dostęp do środków antykoncepcyjnych.
Zdaniem Grażyny Czubińskiej, polskiej specjalistki zdrowia psychoseksualnego, właśnie odpowiednia edukacja seksualna oraz świadomość wpływu wyborów na potencjalne życie nowego człowieka są kluczowymi zagadnieniami w rozmowie o aborcji.
– Nieodmiennie stoję na stanowisku, że aborcja jest złem i na pewno nie wolno traktować aborcji jako antykoncepcji, co niestety się zdarza. Jest to wynikiem braku świadomości i braku wiedzy o możliwościach kierowania swoją płodnością. Jednak kobieta ma prawo, każdy człowiek ma prawo do decydowania o sobie. Uważam też, że nie ma prawa być na świecie niechcianych i niekochanych dzieci. A dopóki nie będzie tej świadomości wśród ludzi, to miejmy na uwadze, że człowiek, który jest z przypadkowej ciąży potem może mieć cały szereg problemów, bo jest dzieckiem niechcianym i niekochanym. Dzieckiem, które się będzie traktowało w sposób urągający elementarnej zasadzie otaczania go ciepłem, miłością i akceptacją.
– Bałam się, że ludzie mogliby powiedzieć, że jestem potworem, że egoistycznie pozbywam się kłopotu, że idę na łatwiznę, że nie chcę spróbować być matką. Dla mnie to idiotyczny pomysł ‘próbować być matką’. Jak możesz próbować być matką, przecież to nie jest zabawka! A jeśli nie będziesz dobrą matką? – denerwuje się Ania. – To nie jest tak, że mam kogoś do pomocy. A ja nie mogę narażać małego dziecka na eksperymenty, czy ja będę dobrą matką, czy będę wiedziała jak się nim zająć, jak je wychować. Sama. Jak ja to powiążę, czy będę wiecznie na zasiłkach, czy będę w stanie pracować. Czy będę miała co mu dać jeść, w co ubrać, posłać do szkoły. To jest odpowiedzialność na całe życie. Nie można próbować.
Grażyna Czubińska podkreśla, że trzeba rozmawiać z kobietą o jej sytuacji i powodach, dla których chce usunąć ciążę. Czasem ciąża nieplanowana, nie oznacza niechcianej, a niedojrzałej kobiecie można pomóc przygotować się na dziecko. Aborcja to, w odczuciu psychoseksuologa, absolutna ostateczność.
Ani żadne rozmowy nie odwiodły od podjętej decyzji.
– Musisz przejść trzy konsultacje i to zależy od ciebie, w jakim odstępie czasowym. Pierwsza rozmowa to pogadanka, druga to twoja decyzja i opowiadają ci jak to wygląda i robią testy zdrowotne, a trzecia tuż przed aborcją, aby zrobić ostatni skan i jeszcze raz pytają, czy na pewno chcesz – opowiada Ania. – Nawet kiedy już leżysz na stole, oni pytają, czy jesteś pewna. Do samego końca – Ania zawiesza głos.
– Bałam się, że powiem, że nie chcę tego zrobić. Najgorszą rzeczą, jaką można zrobić, to spojrzeć na ostani skan tuż przed operacją. Nie można na niego patrzeć. Jak spojrzysz, to powiesz, że nie chcesz. Bo tam już coś widać... – Widziałam skan 12-letniej dziewczynki zgwałconej przez sąsiada. Też tam była. Widziałam jej skan – powtarza.
W zależności od zaawansowania ciąży, w klinikach w Wielkiej Brytanii używane są różne metody jej usuwania. Do 9. tygodni ciąży, aby wywołać poronienie pacjentce najpierw podaje się tzw. pigułkę aborcyjną. Pierwsza tabletka zawiera substancję niszczącą lub deformującą zarodek, a druga, podawana po 48 godzinach, powoduje skurcze macicy i wydalenie zarodka oraz wyściółki macicy. Od 7. do 12. tygodnia stosuje się rozszerzenie szyjki macicy i aspirację, czyli odessanie pod ciśnienieniem. Od 10. do 22. tygodnia możliwe jest wyłyżeczkowanie płodu. Aborcja w drugim trymestrze (12–22 tydzień ciąży) polega na wywołaniu akcji skurczowej. Poźnych aborcji, po 22. tygodniu, dokonuje się przez tzw. wczesne cięcie cesarskie. Znane są przypadki przeżywalności płodu od 24. tygodnia ciąży.
Ania była w 9. tygodniu. Dostała znieczulenie miejscowe i zasnęła na 15 minut. Potem została przeniesiona do, jak to określa, pokoju z dużymi fotelami. Dostała termofor do położenia na brzuchu, herbatę i kwestionariusz do wypełnienia. Podano jej też numer do lekarza i psychologa dyżurujących 24 h na dobę, którzy mogą pomóc pacjentce nawet pół roku po zabiegu. Ania wyszła z kliniki po 2 godzinach.
– Fizycznie czujesz się dziwnie. Psychicznie to jest takie pomieszanie, ulga z jednej strony, że nie musisz już o tym myśleć, już po wszystkim, a z drugiej strony jest żal, bo nikt cię nie zmuszał, nikt nie kazał. Sama wybrałaś, sama tam poszłaś, pytali milion razy, czy chcesz, czy nie chcesz. Ale jakoś się żałuje tego... Inne dziewczyny? Jedna płakała non stop, od momentu, kiedy przyszedł do niej lekarz i sprawdził jak się czuje. Przyszła po nią jakaś starsza kobieta i ją zabrała. Była inna dziewczyna, która się uśmiechała i żartowała. Niektóre były bardzo ciche, po prostu tam siedziały. Ja też po prostu siedziałam i myślałam o tym, co się stało. Myślałam o tym, co ja zrobiłam...
Około 90 proc. kobiet, które dokonały aborcji przechodzi różny stopień tzw. syndromu poaborcyjnego (Post Abortion Syndrome – PAS), który jest formą stresu po przeżyciu traumatycznego doświadczenia (Post Traumatic Stress Disorder – PTSD). Może się to przejawiać zaprzeczeniem, że dokonało się aborcji, żalem, złością, żałobą, ekstremalnymi zachowaniami, potrzebą przebaczenia od innych lub dla tych, którzy brali udział w aborcji. Znane są też przypadki samobójstw w następstwie aborcji.
– Dzień po... Moja koleżanka do mnie przyjechała i zajęła się mną na cały dzień. Ona była jedyną osobą, która wiedziała. Mówiła: „chodź, idźmy gdzieś, na jakieś zakupy”. Ja na to, że nie chce mi się nic robić, nigdzie iść. A ona: „chodź, bo będziesz myśleć”. I miała rację. Poszłyśmy gdzieś do parku, to był luty, zimno było strasznie. Przerażające zimno. Chodziłyśmy po Oxford Street, patrzyłyśmy na jakieś pierdoły, zimno było strasznie – powtarza, marszcząc brwi. – I tak płakałam. Z własnej głupoty. Gdybym myślała na początku, to by się to wszystko nie stało. Trzeba było myśleć.
– Byłaś w depresji?
– Czy ja wiem.... – Ania urywa i zamyka się w sobie na kilka chwil, po czym nastaje głucha cisza. – Bardzo potrzebowałam przyjaciół, nie możesz być sama, bo w końcu wejdzie ci to w głowę. To całe gadanie wyniesione..., że to zabijanie dzieci... wejdzie Ci to w głowę i w końcu uwierzysz, że naprawdę kogoś zabiłaś. Że wyszłaś na ulicę i zabiłaś człowieka.
– A nie zrobiłaś tego?
– No nie. Raczej nie. Nie wyszłam na ulicę i nikogo nie zabiłam – podkreśla. –Wiesz, nigdy nie uderzyłabym dziecka. Kiedy czytam o noworodkach w beczkach albo porzuconych dzieciach... Są ludzie, którzy nigdy nie powinni mieć dzieci. To jest odpowiedzialność, to jest straszna odpowiedzialność – mieć dziecko.
„Kościół nakłada kanoniczną karę ekskomuniki za to przestępstwo przeciw życiu ludzkiemu. Kto powoduje przerwanie ciąży, po zaistnieniu skutku, podlega ekskomunice wiążącej mocą samego prawa, przez sam fakt popełnienia przestępstwa, na warunkach przewidzianych przez prawo. Kościół nie zamierza przez to ograniczać zakresu miłosierdzia. Ukazuje ciężar popełnionej zbrodni, szkodę nie do naprawienia wyrządzoną niewinnie zamordowanemu dziecku, jego rodzicom i całemu społeczeństwu.” (Katechizm 2272)
– Czy jest szansa na przebaczenie po aborcji?
– Szansa istnieje zawsze – odpowiada proboszcz Dariusz Kuwaczka. – Warunkiem jest żal za popełniony grzech i szczera wola poprawy.
O przebaczenie, a nawet uszanowanie prywatności Polki uwikłanej w jakikolwiek sposób w przypadek aborcji najtrudniej u zwykłych ludzi i polityków potępiających kobiety myślące o aborcji i dokonujące jej.
– Pręgierz społeczny jest według mnie nie do przyjęcia – mówi psychoseksuolog, Grażyna Czubińska. – Bo pręgierzem, czyli karaniem, które jest charakterystyczną cechą bardzo restrykcyjnych tradycji wychowawczych, prowadzi się do tego, że ludzie boją się i są sfrustrowani, a tak naprawdę to nie załatwia problemu. Sama świadomość, że dokonało się takiego zabiegu, jest wystarczającą karą i obciążeniem – zauważa Czubińska.
– Ludzie myślą, że jeśli usuniesz, to idziesz na łatwiznę. To nie jest tak, że się to robi tak po prostu. Nie. Nie po prostu. To jest coś, z czym później trzeba żyć, to jest bardzo ciężka decyzja. Nikomu jej nigdy nie życzę – Ania zawiesza głos.
– Myślisz czasem, co by było, gdyby?
– Patrzenie w wózki zawsze przypomina – zaczyna wolno. – Zawsze, jak widzisz kogoś z wózkiem, myślisz sobie, „też mogłabym mieć, gdy nie...” (urywa). Zawsze, kiedy widzisz rodziny z małym berbeciem, tacy szczęśliwi, to wtedy zaczyna boleć. Żałujesz. Mogło być inaczej. Gdybym go nie nienawidziła. Mogłam podjąć inne decyzje. Ale z drugiej strony słyszysz głos: mieć dziecko z tym psychopatą?
Kiedy Ania zgodziła się opowiedzieć swoją historię, zaznaczyła, że chce, żeby ludzie zrozumieli, że to nie jest zabawa, zachcianka zepsutych „luźnych panienek”, które chcą się pozbyć kłopotu. Żeby wszyscy moralizatorzy wiedzieli, czym jest strach i niepewność, ciężar odpowiedzialności za powzięcie tak poważnej decyzji, coś, z czym potem trzeba żyć.”
– Wszystko wynikło z mojej piramidalnej głupoty – Ania podsumowuje dobitnie, z cieniem złośliwości w głosie wobec samej siebie. – Że facetowi można w coś wierzyć. Traktowałam go poważnie; prezerwatyw nie użyliśmy dwa razy, bo się skończyły. I komu w takich sytuacjach chce się lecieć do sklepu? A trzeba było lecieć do sklepu – mówi z naciskiem. – I dwa razy wystarczyły – unosi brwi zdenerwowana. – Ale to nie tylko jego wina. Trzeba było tego dopilnować, trzeba było powiedzieć „nie”. Przytulamy się i idziemy spać. Ale on oczywiście był z tych mężczyzn, którzy nie lubią używać prezerwatyw, bo to jest jedzenie cukierka w papierku. A trzeba było powiedzieć „nie”. Co, rzuciłby mnie? No to od razu wiedziałabym, że to dupek.
– A tabletki?
– To zawsze było na zasadzie „pójdę do lekarza w przyszłym tygodniu”. W Polsce pigułki były strasznie drogie, kiedy kończyłam liceum, kosztowały 50zł.
– Wiedziałaś o tym, że tutaj są za darmo?
– Nie.
Ania od kilku miesięcy jest szczęśliwą mężatką. Bardzo się kochają, mąż daje jej poczucie bezpieczeństwa. Wie o jej historii.
– Planujecie mieć razem dzieci?
– Jeszcze na pewno nie teraz, jeszcze nie – Ania odpowiada szybko. Tak jak mówiłam wcześniej, dzieci to duża odpowiedzialność. Wynajmujemy mieszkanie, oboje mamy pracę, jest fajnie. Dobry moment nadejdzie, kiedy będziemy w stanie zapewnić temu dziecku jakiś standard życia, bo teraz nic nie mamy. Chcielibyśmy mieć coś swojego albo mieć zabezpiecznie finansowe, że w razie, kiedy ktoś straci pracę, to dziecko nie będzie chodziło głodne. Mamy ziemię, fundamenty już są – rozpromienia się. – Jeden z naszych planów to mieć wielki dom i adoptować dziesiątkę dzieci z biednych rodzin. No może ósemkę, do dwójki własnych. Naprawdę. Chciałabym, czemu nie. Ciekawy pomysł.
Imię bohaterki zostało zmienione.
Napisz komentarz
Komentarze