- "Pracowity, spokojny, zawsze ułożony, miły i małomówny, choć czasem też się spinamy ze sobą". Tak o tobie mówi twój syn Janek. Na ostatniej płycie Kultu śpiewasz, że dobrze być dziadkiem i mieć za żonę młodą babcię. Jednocześnie w naszej rozmowie sprzed kilku miesięcy mówisz, że rodzina nie musi się spotykać cały czas. Czy ostatnio bardziej czujesz się ojcem, dziadkiem i mężem, czy muzyka nadal pochłania cię w takim samym stopniu jak przed laty?
- To nie wchodzi jedno drugiemu w paradę Na stopie prywatnej czuję się dobrze dziadkiem, bo jest to - rzekłbym - bardzo przyjemny status społeczny, który generuje serie przyjemności z obowiązkami ograniczonymi w zasadzie do jakichś tam tymczasowych zajęć z wnuczkami, kiedy akurat rodzice chcą sobie wyjść, ale właściwie jest to tylko przyjemna strona rodzicielstwa. W rodzicielstwie wszystkie za i przeciw musisz przyjmować na klatę, wszystkie wspaniałe prawa jako rodzic, ale też i cały szereg obowiązków. Tu natomiast są właściwie tylko prawa i przyjemności i to w ogóle nie ma nic do rzeczy z tym, co robię zawodowo. Może odrobinę niepoważnie wygląda bycie muzykiem rockowym przynajmniej z perspektywy czasu. Gdy byłem młodszy, na pewno nie podejrzewałem, że tak długo będę parał się tym zajęciem i oczywiście nawet nie planowałem tego robić tego tak długo. Najpierw wydawało mi się, że pogramy sobie w wieku nastoletnim kilka lat, a potem będzie to - nazwijmy w cudzysłowie - poważna robota. Tak mnie zresztą przepytywały często spotykane nauczycielki ze szkoły, bo wówczas mieszkałem blisko swojej starej szkoły podstawowej. Potem trzydziestka. Wydawało mi się, że powyżej 30 lat to już jest to dosyć komiczne i niepoważne. Potem czterdziestka. Teraz mam 52 lata i jeszcze działam i jeszcze są ludzie, którzy chcą mnie słuchać, a że jest to zajęcie niezwykle przyjemne, to każdy muzyk rockowy, który jako tako może się z niego utrzymać i narzeka w tej sytuacji, to jest to moim zdaniem pewnego rodzaju poza i rozpaskudzenie. Pomiędzy podwójną rolą jaką pełnię w rodzinie - ojca i dziadka, a byciem muzykiem, generalnie sprzeczności nie widzę, wręcz przecudnie, obie te role się splatają, na przykład kiedy moja wnuczka, która ma raptem 2 i pół roku informuje mnie - właśnie słuchałam "Piwko", albo śpiewa tekst z płyty Oddalenie. Starsza Hania natomiast niezwykle ożywiała się na piosenkę "Maria ma syna". Tak więc można funkcjonować jednocześnie i równolegle, tak jak dyrektor potężnego konsorcjum, którego rola zawodowa i społeczna też prawdopodobnie nie staje w sprzeczności z byciem dobrym dziadkiem. Co więcej, ponoć nawet najwięksi zbrodniarze w historii ludzkości potrafili być przykładnymi ojcami i dziadkami. Jest to może ekstremalny przykład, ale okazuje się, że w każdej sytuacji się da.
- W ubiegłym roku spotkałem się z 81 letnim Johnem Mayallem i robiłem z nim wywiad. Byłem w ciężkim szoku, że ten wspaniały muzyk w wieku, w którym wielu ludzi ledwie się porusza, biega po scenie, zmienia instrumenty i śpiewa, a przede wszystkim ciągle jest aktywny.
- Wiesz, niedawno w Łodzi wystąpił Charles Aznavour, który ma 91 lat. Z jednej strony więc jest to kreatywna działalność, a z drugiej - powtórzę - strasznie przyjemna i dająca dużo satysfakcji, o ile masz to audytorium, które chce cię słuchać i nawet jeśli ono jest w niewielkiej liczbie, bardzo trudno się z nim rozstać. Ja też mam nadzieję, że będę długo zdrowy, a jeśli to zdrowie będzie się u mnie w jakiś tam sposób trzymać, to chciałbym to robić do końca.
- "Zaprawdę powiadam wam, nie ma takiej szajki jak ta" tym cytatem z "Kulcikriu" opisałeś atmosferę panującą w zespole Kult dodając, że obecnie jest to grupa ludzi, wśród których czujesz się najbardziej u siebie. Nawiązując do poprzedniego pytania, czy Kult daje ci poczucie, że także wtedy, kiedy zajmujesz się muzyką, ciągle jesteś z rodziną?
- No może aż tak daleko bym nie zachodził, bo jednak rodzina to nie jest. Są to bliscy koledzy, a z niektórymi z nich trzymam się już od 30 lat, wobec czego znamy się jak łyse konie i mamy podobne poczucie humoru, co jest w ogóle dosyć istotne w takiej grupie ludzi. Ta piosenka powstawała w latach 90', kiedy to skład był trochę inny, bo był wtedy Banan i nieżyjący Szczota. Zawsze stanowiliśmy taki konglomerat, gdzie po prostu pewna - nazwijmy to po rastamańsku - wibracja była dominująca i często w ogóle nieczytelna dla ludzi z zewnątrz. Wielokrotnie spotykałem się z opiniami naszych dalszych znajomych, którzy widzieli jak razem działamy, jak pracujemy, jak gramy, ale też i jak się bawimy i dosłownie mieli nas za zgraję kretynów o jakimś niezrozumiałym poczuciu humoru i dziwnych związkach interpersonalnych. To jest - rzekłbym - taki dojrzały oddział wojskowy, który niejedną bitwę wygrał, niejedną przegrał, ale wiemy, że w jakiś tam sposób możemy na siebie liczyć. Ja oczywiście poczuwam się do bycia w tym zespole dowódcą, ale nie wyobrażam sobie, aby mógł on funkcjonować bez takich oficerów, podoficerów i szeregowców, jakich mamy na co dzień.
- Z drugiej strony przyznasz sam, że Kult bez Kazika przestałby mieć w ogóle logiczną rację bytu. Przykładem może być tu choćby stosunek niektórych dawnych fanów Dżemu do obecnej działalności tego zespołu.
- Wiesz, ja też sobie nie wyobrażam, aby ten układ mógł funkcjonować z innym wokalistą. Osobiście czuję, że najbliższa więź łączy mnie z Kultem, a te wszystkie inne historie też były fajne, tylko że to byli koledzy albo młodsi, albo trochę inaczej patrzący na muzykę, albo w ogóle czego innego szukający w muzyce. Kult to jest dobrze naoliwiona maszyna, w której nie są zadawane zbędne pytania, a których jest multum w innych składach i to jest pewnego rodzaju komfort psychiczny, chociaż zdarzają się oczywiście kłótnie jak w każdym oddziale wojskowym i w małżeństwie starym ale jarym i bywały okresy pewnego kryzysu, ale bez takich sytuacji byłby to układ o charakterze autorytarnym lub wręcz totalitarnym. Dyktator nie pozwala być przecież niezadowolonym (śmiech).
- "Kiedy mój tata postanowił śpiewać piosenki swojego taty, to z początku one do niego nie bardzo przemawiały i nie mógł się swobodnie wokół tej muzyki zakręcić" stwierdził w rozmowie ze mną Janek. Czy dziś bardziej odnajdujesz się w poetyce Stanisława Staszewskiego i czy z upływem lat nabrałeś do niej dystansu?
- To dalej są jakby opowieści z innej bajki. Był to przecież inny czas, inna kultura, inny człowiek to pisał, o innych doświadczeniach, o doświadczeniach tak mocno ekstremalnych, że ja to w ogóle jestem jakimś tam domowym pieskiem wychowanym w cieplarnianych warunkach. Nie mogę się równać, ani nawet porównywać, skoro mój tata w wieku 19 lat, czyli będąc człowiekiem strasznie młodym wylądował w obozie koncentracyjnym. Cała ta jego gama wyborów świadczy o tym, że on z tego pasiaka nigdy się nie wydostał, bo wygenerowało to bardzo dużo istotnych decyzji, które podejmował w życiu. Między innymi - to też jest moja teza - nieustanna ucieczka przed podejmowaniem odpowiedzialności za siebie i za osoby bliskie. On nie chciał tego ciężaru dźwigać po takich doświadczeniach bycia nastolatkiem i dlatego te piosenki są zupełnie innymi historiami. Oczywiście, że jestem cały czas pod wrażeniem jego artyzmu, choć niewiele tych piosenek napisał. Ktoś powiedział ostatnio, że Kaczmarski napisał 500 piosenek, a Staszewski tylko 30, ale myślę, że jakościowo wytrzymują one porównanie z dokonaniami tego barda wszech czasów, jeśli chodzi o polską scenę nazwijmy to poezji śpiewanej, chociaż nie lubię tego określenia. Są to obrazy, których nie malowałem, ale pod których wrażeniem jestem.
- Po twoim odejściu z Buldoga twoje teksty zostały zastąpione wierszami Tuwima. Zapytałem Piotra Wieteskę czy można zaryzykować stwierdzenie, że ty i Tuwim podobnie postrzegacie rzeczywistość i czy w kwestiach społecznych nic nie zmieniło się od czasów przedwojennych? Piotr odpowiedział "Tak, zgadzam się z tym". Często porównywano cię z Tuwimem? Jak sądzisz skąd wzięły się te analogie?
- Powiem szczerze, rzadko z takimi porównaniami się spotykam. Tuwim miał jednak - podejrzewam - lepszy warsztat i profesjonalniej trzymał formę, a poza tym nie chciałbym tutaj stawać w opozycji do jego wyborów powojennych, które moim zdaniem są mocno dyskusyjne, ale chciałbym być pozbawiony stawania w takich, a nie innych sytuacjach. Tuwim dla mnie jest poetą o dwóch twarzach. Z jednej strony zestawienie tego co pisał przed wojną i w mniejszym stopniu w czasie wojny i to, z jaką łatwością przeszedł na stronę nurtu komunistycznego i stał się właściwie nadwornym poetą Bieruta [przykład tutaj – przyp.red]. To już Władysław Broniewski - przekonany komunista od czasów przedwojennych trzymał bardziej konsekwentną postawę i w jego szczerość wierzę. Poza tym o ile nie piszę o bardzo mi bliskich sercowych sprawach, to wydaje mi się, że bardzo widoczne jest u mnie wykształcenie socjologiczne, które zgłębiałem bardzo długo, aczkolwiek nieskutecznie i myślę, że u Tuwima było to jednak mniej widoczne.
- "Jest to na tyle lekka i przyjemna praca, że póki są: energia, siły i chęć, to nie należy jej ograniczać. Wszystko to może się jakoś rozwijać, jeżeli czujesz się w tym dobrze". Tymi słowami wyraziłeś się o swojej hiper aktywności muzycznej, jaka niewątpliwie od dziesięcioleci cię charakteryzuje. Nie tworzysz już wprawdzie z El Dupa czy KNŻ, ale niedawno znalazłeś sobie nową odskocznię od Kultu. Czy Kwartet ProForma pochłonie cię na długie lata i czy więcej w nim będzie nowych pomysłów czy cytatów z twojej dotychczasowej przebogatej twórczości?
- Chciałbym, żeby trochę to potrwało. Decyzja została podjęta - powiem szczerze - bo rozleciał się nam KNŻ, a z drugiej strony El Dupa pozostaje w stanie hibernacji, a tutaj trafił się taki teren, którego - jeśli chodzi o muzykę - jeszcze nie penetrowałem, czyli coś co zbliżone jest do charakteru, jak to niektórzy moi koledzy z KNŻ, którzy trochę ze smutkiem przyjęli decyzję o rozwiązaniu zespołu, kpiąco określają jako "dom kultury". Jest to być może trochę złośliwe, ale jednak dość celne porównanie. Gramy w takich miejscach i dla takiego audytorium, które właściwie na Kult nie przychodzi, bo jest to dla nich za głośne i za mało wygodne. Są to ludzie, którzy ubierają się tak, jakby szli do teatru, czy do kina. Naszemu występowi towarzyszy szeroko pojęta teatralizacja, a ja dużo więcej opowiadam tam o piosenkach, niż ma to miejsce na koncertach i jest to dla mnie jakieś tam novum w ogóle. Trafiłem na ludzi, z którymi zaczęliśmy od skłócenia i konfliktu. Spotkaliśmy się kłócąc się i mając jakieś tam pretensje do siebie, a wyszła z tego bardzo fajna muzyczna i towarzyska przygoda. Decyzja, że związujemy się, robimy płytę i zaczyna to funkcjonować na patencie mojego drugiego zespołu jest perspektywą, że na tych parę lat przewidujemy we własnym towarzystwie być, a co to będzie, to na razie nie mam pojęcia. Moje dołączenie wywindowało ten zespól od razu do sal troszeczkę większych, niż oni grali do tej pory, jednakowoż z nimi trzeba tak samo zaczynać, jak z każdą nową kapelą. Przy ogromnej ofercie, jaka jest teraz, jeśli chodzi o muzykę współczesną i nie mówię tu tylko o Londynie, ale też i o Warszawie, gdzie jednego wieczora masz nieraz nawet 50 koncertów w różnych miejscach, ludzie muszą pogodzić się i zapoznać z istnieniem nowego bytu. Bardzo często na koncertach było mieszanie różnych pojęć. Na przykład na koncertach KNŻ krzyczano, żebym śpiewał "Polskę", a na koncertach Kultu krzyczano, żebym śpiewał "Artystów". Generalnie traktuję to jako projekt na najbliższe lata, ale aby go wypromować, trzeba jakoś zadziałać, być może trochę inaczej niż z inną nową kapelą.
- Co chciałeś nam przekazać w utworze "Kalifat"
- Stoimy moim zdaniem u progu konfrontacji z Islamem, z tym Islamem wojującym. Spróbowałem stanąć w tym utworze jakby po drugiej stronie. Pomysł na ten tekst powstał jesienią ubiegłego roku, kiedy była poprzednia wizyta Kultu w Irlandii i Wielkiej Brytanii. Był koniec września. Przywieziono nas z lotniska w takie miejsce w Dublinie, gdzie studenci przygotowywali się poprzez zabawę do rozpoczęcia roku akademickiego. Ja, który sporo rzeczy w życiu widziałem, byłem kompletnie zszokowany. Dla mnie, dla 51-latka były to niemalże dzieci, które zatracały się w narkotykowo-alkoholowo-seksualnej zabawie. Z tego co widziałem, chodziło głównie o to, aby znietrzeźwić się alkoholem, skatować jakimiś dragami i zaliczyć w kiblu szybki seks. Wobec tego wyobraziłem sobie sytuację, co by było, gdyby na tej ulicy pojawił się prosto z Bagdadu jakiś pobożny muzułmanin i miał okazję to zaobserwować. Byłoby to dla niego ewidentnie wcielone piekło na ziemi, które należy zniszczyć i myślę, że dekadencka kultura cywilizacji zachodniej zbliża się do nieuchronnej konfrontacji, ponieważ macie tu takich muzułmanów coraz więcej i oni widząc upadek tego, co biały człowiek proponuje, z dominującą energią - podejrzewam - w końcu do takiej konfrontacji doprowadzą. Powstanie Państwa Islamskiego, które przedstawiło ostatnio swoją mapę planowanych zdobyczy terytorialnych do 2020 roku pokazuje nam, że za naszymi drzwiami stoi możliwość, a nawet przymus konfrontacji z kimś, kto jeńców nie bierze.
- Pozwól, że dotknę tym razem tematu polskiej emigracji. "Natalia w Bruklinie" przez lata budowała w polskiej świadomości obraz naszej emigracji zarobkowej. Dla nas Polaków od lat mieszkających na obczyźnie niektórych jej fragmentów można doszukać się w wielu autentycznych życiorysach. Ty także pod koniec lat 80' byłeś emigrantem w UK i podobno właśnie w Londynie zrozumiałeś dwie rzeczy: to, że praca na budowie, to nie twoja bajka oraz to, że muzyka to twoja największa pasja. Zgodzisz się z opinią, że emigracja pomimo rachunku, jaki trzeba za nią zapłacić, pozwala jednak o wiele wyraźniej zobaczyć swoje słabe i mocne strony?
- Podziwiam ludzi, którzy wyemigrowali. Wyjazd z kraju, ze swojego środowiska, jest rozpoczęciem nowego życia. W moim przypadku było to trochę - jak to zwykle w moim życiu - w cieplarnianych warunkach, bo ja tam miałem rodzinę. Poza tym nie myślałem nigdy o wyjeździe na stałe. Miałem wprawdzie taki kryzys w latach 90' i z uwagi na pochodzenie mojej żony mogliśmy się wtedy od biedy starać o papiery niemieckie, ale szybko mi to przeszło. Teraz, gdy rozmawiamy, ja jestem akurat w Hiszpanii, ale tu też jestem w gościach. Polska jest dla mnie miejscem, z którym się utożsamiam, żyję w tym etosie kulturowym i ten etos kulturowy podzielam. Porozumiewam się pewnym szyfrem, który za granicą jest niezrozumiały, podobnie jak dla Polaków, czy Rosjan niezrozumiały jest kod kulturowy Anglików. Oczywiście, świat stał się kosmopolityczny i teraz emigracja nie jest decyzją ostateczną, która powoduje zerwanie kontaktów z gniazdem rodzinnym. Obecnie nie nawiązujemy ich tylko od czasu do czasu, jak miało to miejsce w latach 80'. Teraz mamy Ryanair'a i za niewielkie pieniądze możemy w weekend bliskich odwiedzić. Przez całą historię nowoczesnej Europy emigracja nie wiedzieć czemu, a właściwie wiadomo... no bo tam było bardziej dostatnio i w pewnym sensie kulturalniej, zawsze szła ze wschodu na zachód. Jest to jednakowoż decyzja w dalszym ciągu bardzo poważna i właściwie to jestem pełen podziwu dla ludzi, którzy takie rzeczy robią, ale też i pełen smutnych refleksji wobec państwa, które co poniektórych zmusza, aby taką decyzję musieli podejmować.
- "Najbardziej podobały mi się te jego waleczne kawałki, w których w moim tacie odzywała się dusza wojownika" wyznał Janek dodając, że nie zgadza się z opinią, że obecnie złagodniałeś. Jak to faktycznie jest z tą twoją wojowniczością w czasach obywatelskiego przebudzenia Polaków? Czujesz także, że żyjemy w chwili, w której naród bardziej niż dotychczas domaga się od artystów pokrzepienia serc?
- Jeśli chodzi o moją wojowniczość, to ja bym tego nie demonizował. Byłem bardziej takim obserwatorem ze szkiełkiem i okiem, który pewne rzeczy komentował, stawiał jakąś tam mniej lub bardziej niezdarną diagnozę. Natomiast, czy ja byłem wojowniczy? Myślę, że nie. W moim przypadku był to konglomerat bardzo różnych, intensywnych historii, które przeżyłem w młodym wieku. Nie bez kozery będzie tutaj wspomnieć o moich doświadczeniach ze świadkami Jehowy, którzy do bardzo ekstremalnych poziomów wynieśli jedno z haseł Jezusa Chrystusa: Oddaj cesarzowi, co cesarskie, a Bogu, co boskie. Nie jest to wezwanie do jakiegoś obalania, czy walki z systemem, ale bardzo wyraźne wezwanie, żeby nie robić czegoś, czego nie wypada, kiedy ktoś od ciebie tego wymaga. Cała moja droga życiowa od osiągnięcia pełnoletności do 28 roku życia to jest na różne sposoby wyraźne i uparte unikanie służby wojskowej i nie wchodzenie w kompromis, który mógłby mi tę służbę w jakiś sposób zastępczo załatwić. Czuję się artystą, poetą i moja sztuka stoi jednak trochę ponad tym wszystkim. Przy okazji aktywności Pawła Kukiza spotkałem się w Internecie z komentarzami typu - Paweł Kukiz, jest autentycznym artystą, ponieważ przekuł swoje słowa w czyn i działa, a tu Muniek Staszczyk odbiera odznaczenia od Komorowskiego, a ten się na tej Teneryfie wygrzewa, a przecież jest to - według tych komentarzy - mój obowiązek, który jest logiczną kontynuacją tego, że śpiewa się zaangażowane piosenki.
... No właśnie, w utworze KNŻ „Pozory często mylą” śpiewasz fragment: "Spragniony do picia nieledwie się zbliżam wiedziony reklamą z udziałem Kukiza". Niedawno piłeczka poleciała w drugą stronę. Paweł wygłosił pod twoim adresem przytoczone przed chwilą słowa. Jakie masz dziś relacje z Pawłem i czy podzielasz jego obecną politykę, czy też jesteście sobie ludźmi ideowo obcymi?
- Prywatnie to my się praktycznie nie znamy. Były to jedynie przypadkowe spotkania gdzieś przy okazji wspólnych koncertów, więc trudno mówić kim jest człowiek, którego nie zna się prywatnie. Myślę, że jest on nieco pozbawiony poczucia humoru i taki niezwykle sieriożnie nastawiony. Rok czy dwa lata temu strasznie zaczął na mnie naciskać, wręcz wymagać, abym dołączył do Ruchu Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Ja jednak mu podziękowałem. Nasze relacje są takie, że w ostatnim momencie I tury wyborów prezydenckich poszedłem i zagłosowałem właśnie na niego, ponieważ, spodobała mi się pewnego rodzaju - nazwijmy to - ruchawka, którą zrobił. Oczywiście należy między bajki włożyć, że elektorat który na niego głosował, to zwolennicy Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Generalnie większość z nich łącznie ze mną nie ma o tym w ogóle pojęcia, bo ja też nie do końca wszystkie niuanse tego sposobu liczenia głosów ogarniam. Okazało się jednak, że pewne działanie, które przybrało charakter - nazwijmy to - happeningu i to, że po prostu ten skleszczony, podwójny układ zamknięty, w którym kisimy się od 2005 roku, a już szczególnie od Smoleńska, nagle może być rozchwiany i rozbity i że to już nie tylko jest wybór: Platforma czy PiS ale, że może to być nareszcie coś innego i za to mu chwała. Co będzie dalej... czas pokaże. Bardzo bym chciał, żeby wytrzymał w jako takiej relacji ze swoją maszyną wyborczą aż do wyborów parlamentarnych. Czy system mu na to pozwoli, czy nie? Zobaczymy. Żeby jeszcze wyjaśnić tę historię z reklamą Pepsi Coli, to pamiętam dokładnie, że spotkaliśmy się w jakimś radio, kiedy tę piosenkę pisałem i ja się go wtedy spytałem, czy nie ma nic przeciwko, żeby taki passus w tej piosence został użyty. Powiedział, że nie ma nic przeciwko i zgodził się na to zanim jeszcze ta piosenka ujrzała światło dzienne i dlatego bardzo potem zdziwiły mnie jakieś nerwowe reakcje z jego strony.
- "Oglądałem jakiś czas temu amerykańską biografię szefa FBI Edgara Hoovera. Jest tam taki wątek, w którym zaczyna mówić się o Dylanie, o tym, że się gdzieś tam plącze i że ma bardzo obrazoburcze piosenki. Zebrała się więc w siedzibie FBI narada, która miała zdecydować, co z nim zrobić. W końcu zapadła decyzja, że jest to przecież tylko niepoważny piosenkarz i najlepiej zostawić go w spokoju" - to twoje słowa sprzed miesięcy. Jak myślisz, czy Paweł Kukiz niespostrzeżenie wymknął się spod kontroli establishmentu, czy tak mu się tylko wydaje?
- Są na ten temat różne teorie. Myślę, że się wymknął, że nie doceniono go i że potraktowano go tak, jak nas wszystkich traktuje establishment polityczny: muzycy rockowi równa się głupki, które poskaczą przed publicznością, ale za poważne sprawy nie powinni się brać i ludzie w pewnym stopniu po prostu to wyczuli. Ja zresztą też wyczułem jak to poparcie dla niego w ostatnich dniach kampanii rosło. Jak to zwykle bywa, nie miałem w ogóle ochoty wybierać się na wybory prezydenckie. W sobotę wieczorem zobaczyłem jednak, że to przybiera już rozmiary masowego poparcia i faktycznie zaczęło mi to śmierdzieć kilkunasto o ile nie dwudziestoparoma procentami i dlatego dołączyłem swój głos. To, co Paweł Kukiz wygenerował, to jest to przede wszystkim głos niezadowolenia i braku zgody na to, w jakiej formie - chodzi mi tu o formalność, a nie o formę sportową - prezentuje się polska scena polityczna od lat z okładem dziesięciu.
- Dawno temu śpiewałeś: "Na wschodzie anarchia, na zachodzie anarchia, system się pali i wali, system pali się, system pali się, system pali i wali się". Nie uważasz, że historia zakręciła koło i świat stanął obecnie na skraju jeszcze większej rozpierduchy niż wtedy, gdy powstał ten tekst?
- No trochę tak. Wtedy wszystko było dosyć czytelne. Świat podzielony był na dwa obozy - komunistyczny i zachodni. Wydawało mi się wtedy, że sczeznę w komunie do końca życia i nic się nie wydarzy i jednocześnie czułem się skleszczony w niemożności rozwiązań ostatecznych. Okazuje się jednak, że historia świata potrafi przebiegać bardzo szybko. Obecnie wytworzyła się sytuacja bardzo nieciekawa. Z jednej strony czeka nas moim zdaniem nieuchronny konflikt z Islamem, z drugiej strony bardzo irracjonalny i nieobliczalny Władymir Putin, którego nie mogę rozgryźć i który w sprawie Ukrainy zachowuje się bardzo dziwnie. Na przykład jego reakcja na wydarzenia z Majdanu, jaką była aneksja Krymu, pokazuje moim zdaniem, że nie zachował się wtedy jak zawodowy czekista, tylko trochę jak jakiś głupek. Ukraina w swojej strukturze była takim półpaństwem aż do momentu wydarzeń na Majdanie i aneksji Krymu, kiedy to stała się państwem, które nagle poczuło niezwykle silną tożsamość i to waśnie agresja Putina na Ukrainę stworzyła pełnoprawne państwo w Europie. Poza tym szereg drobnych konfliktów w nieogarniętej w jakikolwiek sposób Afryce, gdzie z jednej strony widać coraz większe wpływy muzułmańskie a z drugiej strony wchodzą Chińczycy ze swoją siłą ekonomiczną i wojskową. Ponadto cały system ekonomiczny i to co się robi z zadłużeniem Grecji i coraz to kolejnych państw. Jak Andrzej Lepper powiedział kiedyś żeby dodrukować pieniądze na pokrycie długu publicznego, to wszyscy go uznali za ignoranta i debila, a potem okazało się, że decyzje Baracka Obamy, Banku Centralnego w Ameryce i wielu banków europejskich były dokładnie takie same. W niedługim czasie może więc coś pierdolnąć w systemie bankowo-finansowo-ekonomicznym i wtedy może okazać się, że wszyscy działamy posiadając jakieś pieniądze, których tak naprawdę nie ma. Na początku lat 90' był taki filozof amerykański Francis Fukuyama, który swego czasu był bardzo modny i który obwieścił, światu, że oto system demokratyczny zwyciężył i jest koniec historii. W związku z tym, że tak światły na pierwszy rzut oka umysł aż tak karczemnie się pomylił, można by stworzyć przysłowie i wrzucić je do mowy potocznej: "Mylisz się jak Francis Fukuyama".
- Czyli, że można by zaryzykować stwierdzenie, że cywilizacja zachodnia, podobnie jak kiedyś Cesarstwo Rzymskie może zakończyć swoje istnienie i czy nam się to podoba czy nie, wejdziemy w całkowicie nowy rozdział historii ludzkości? Jak sądzisz, istnieje taka opcja, czy jednak obronimy się?
- Nie wiem, czy się obronimy Ja oczywiście chciałbym, aby to wszystko się obroniło, ale moja wiedza jest zbyt ułomna, bo jak widzisz pomylił się nawet dużo bardziej światły człowiek. Podano kiedyś taki przykład, który dotyczy co prawda zasobów bogactw naturalnych, ale myślę, że można go przytoczyć także na potrzeby pokazania sytuacji politycznej, wojskowej czy ekonomicznej. Mówi on, że być może świat znalazł się obecnie w dokładnie takiej samej sytuacji. Wyobraź sobie jezioro, które przez 30 dni zarasta wodorostami i po tych 30 dniach zamienia się w bagno. Pierwszego dnia trochę się tych wodorostów pojawia, drugiego dnia pojawia się ich dwa razy tyle, trzeciego dnia jest ich znowu dwa razy tyle ile było w dniu poprzednim, czwartego dnia jest ich dwa razy tyle ile było trzeciego dnia. Każdego dnia ilość wodorostów zwiększa się dwukrotnie wobec stanu z dnia poprzedniego i jeśli przyjmiemy, że to jezioro zarasta w 30 dni, to ile będzie zarośniętego jeziora dwudziestego dziewiątego dnia? Otóż będzie dokładnie połowa, bo trzydziestego dnia zarośnie znowu dwa razy tyle. Myślę, że w takiej właśnie sytuacji jest obecnie świat. Jeszcze wszystko na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka poprawnie gra, natomiast obawiam się, że na koniec będzie jakieś nagłe wydarzenie, które...
- ... odmieni wszystko?
- Odmieni obecną formułę istnienia ludzkości w stopniu zasadniczym.
- Odejdźmy od wielkiej polityki oraz spraw globalnych i powróćmy do zespołu Kult. "Cieszy mnie to, że ten zespół cały czas ma poparcie ludzi, a najważniejsze w tym wszystkim jest to, że oni po prostu robią swoje. Mój tata nigdy się nie sprzedał. Robi swoje i ciągle ma coś do powiedzenia. Myślę, że w tym tkwi cała tajemnica". Czy Janek faktycznie trafił w sedno tą wypowiedzią?
- No bardzo się cieszę, że Janek tak mówi, bo mi nigdy tak nie powiedział (śmiech).
- Cieszę się w takim razie i ja, że mogę być w tej sprawie waszym pośrednikiem (śmiech).
- Widocznie jest w tym trochę racji. Robimy swoje, a czy nie sprzedaliśmy się? Wiesz... w Internecie, co druga opinia jest, że się sprzedałem. Myślę, że taką bardzo dobrą szkołą dla mnie było to, że myśmy działali te pierwsze 10, 12 lat na zasadach zupełnie amatorsko-hobbystycznych. Do 1990 roku nie przypuszczałem, że będzie to jakieś moje konkretne zajęcie, wobec czego, nie miałem żadnego ciśnienia na to, żeby zaistnieć gdzieś w radio, czy w telewizji. Mieliśmy możliwość zagrania paru koncertów, potem było ich trochę więcej i to było dla nas najważniejsze, a pieniądze... sam wiesz, jakie wtedy pieniądze były. Ludzie udawali, że pracują, a oni udawali, że im płacą. Wobec czego, kiedy znaleźliśmy się w sytuacji, że to już była praca, z której w jakiś sposób mogliśmy się utrzymać, to po pierwsze byliśmy na tyle mądrzy, żeby wiedzieć, kto w tej polskiej branży muzycznej jest kim i z kim się można zadawać, a z kim nie. Potem mieliśmy już konkretny i dość mocny kręgosłup oraz świadomość tego, co chcemy robić i w tym nas ta nowa rzeczywistość ekonomiczna zastała. Myślę, że w jakiś sposób to nas ukształtowało, a poza tym ludzie widzieli, co robimy. Owszem miałem kilka różnych wpadek alkoholowych czy momentów mojej niedyspozycji na koncertach, ale w 95% starałem się być uczciwy wobec swojego audytorium. Nigdy nie odpierdzielaliśmy tak zwanej fuszerki, albo źle pojętej klezmerki. Trzeba tutaj przyjąć jakąś skalę. Jesteśmy jakimś tam robaczkiem, a Rollingstonesi są przy tym robaczku pałacem kultury, ale myślę, że pewna analogia w naszym działaniu jest czytelna. Po nich też nikt nie spodziewa się, że jeszcze napiszą rock operę.
- "Jeśli album miałaby nazywać się Tata Janusza, to musiałbym śpiewać jego piosenki. Do tego chyba jeszcze na razie nie dojrzałem, ale [...] nie wykluczam tego i z tego, co tata mi mówił, on także takiej możliwości nie wyklucza." Czy w świetle tego, co powiedział Janek, w rodzinie Staszewskich może powstać coś na wzór Męskiej Muzyki Waglewskiego Fisza i Emade?
- Jak na razie nic takiego się nie zanosi. Janka twórczość jest jednak bardzo uduchowiona i w pewien sposób dla mnie hermetyczna. Bardzo to doceniam, ale to jest trudna twórczość zarówno jeśli chodzi o stronę literacką jak i o stronę muzyczną. Ostatnio wzięliśmy Janka na nasze unplugged i on zajebiście sprawdza się w utworze "Babilon", a z drugiej strony Kult fajnie odnajduje się w jego kompozycji "Głowa do góry".
- Spokojnie, Mój Wydafca, Tata Kazika, Posłuchaj to do Ciebie, a może jeszcze inny? Który album Kultu cenisz sobie najbardziej i dlaczego?
- Na pewno drugi i trzeci. Spokojnie i Posłuchaj to do Ciebie. Właśnie w tej kolejności, bo było to po pierwszym podejściu, które było zupełnie nieudane. Udowodniliśmy wtedy sobie, że w tym samym składzie osobowym możemy zrobić dużo lepszą płytę niż jedynka. Spokojnie jest dowodem na to, że możemy zrobić pewien koncept album, bo w zasadzie każdy z nas słucha różnych rzeczy od sasa do lasa, a tutaj znalazły wyraz nawet jakieś fascynacje psychodelą z lat 60' i 70', na co złożyło się wiele czynników. Trafiliśmy akurat na świetnego realizatora oraz na fajne studio i myślę, że powstało coś, co do kanonu polskich płyt rockowych przynależy. Następnie obydwie płyty z piosenkami taty. Pierwsza odkrywająca jego twórczość dla starszego audytorium, ale ja bardziej cenię dwójkę, która jest mniej ludyczną i mniej rozrywkową płytą, na której znajdują się traktaty o sensie życia, sensie istnienia. Kolejna to Ostateczny krach systemu korporacji. Kiedy wydawało się, że nasz kryzys jest na tyle głęboki, że już nic nie zrobimy, nagle okazało się, że starczyło parę szczerych słów i wszystko wróciło do normy. Na pewno Hurra! Jest to płyta, która powstała tuż po bardzo istotniej zmianie. Odszedł Banan - człowiek, który stanowił absolutnie filar muzyczny tego zespołu i wydawało się, że świat się zawalił i długo chodziliśmy jak ten pies przyczajony na kota nie wiedząc, którą łapą go uderzyć i jak zacząć. Poza tym była to ostatnia produkcja, którą robiłem jako producent muzyczny, co jest już chyba melodią przeszłości, bo moje kłopoty ze słuchem wykluczają już pracę realizatorską w studio. Oczywiście jeszcze długo będę mógł śpiewać, bo koledzy głośno grają. Kult Unplugged to też była ważna historia, bo zawsze mówiłem, że nie nadajemy się do grania bez prądu i że jesteśmy drużyną elektryczną, a tu okazało się, że nadajemy się i w ogóle jest to chyba jedyna tego typu płyta, która w Polsce wbiła się na pierwsze miejsce wyników sprzedaży, gdzie jak wiadomo, żyjemy w czasie schyłkowym jeśli chodzi o płyty kompaktowe i do tego nagle po dwóch latach ta płyta znowu weszła na pierwsze miejsce, co prawda na tydzień tylko, ale taki podwójny strzał raczej się nie zdarza. Poza tym wiesz... do wszystkich płyt czuję jakiś sentyment, nawet do tych nieudanych, ale bardziej byłbym kompetentny jeśli chodzi o wymienienie właśnie tych nieudanych. Nieudana jest na pewno jedynka, nieudana jest pierwsza koncertowa płyta Tan, nieudany jest 45-89 zagrany zresztą fatalnie, nieudany jest Poligono Industrial, który jest właściwie solowym wykonaniem Banana, bo tylko on sam praktycznie przy tym albumie pracował. Nieudany jest Mój Wydafca i Your Eyes, nad czym ubolewam, bo są tam fajne piosenki, ale niestety fatalnie zrealizowane. I to tyle tych nieudanych.
- Jaki będzie przekaz kolejnej płyty Kultu? Co najbardziej ostatnio leży ci na sercu?
- Nie wiem. Na razie pracujemy nad nowym materiałem. Sporo tego powstało. Mamy właściwie już 23 numery. Niektóre mają już nawet daleko posunięte teksty, ale jakie będzie ogólnie jej przesłanie? Nie wiem jeszcze jakie, bo nie wiem jeszcze jakie piosenki będą wybrane na tę płytę. Poza tym ostatnio nieco praca stanęła, bo się na dwóch kolegów zdenerwowałem. Muszę czasem... jak to w oddziale wojskowym i w rodzinie bywa, ale już generalnie mi przeszło. Teraz mamy sierpień, czyli miesiąc wakacyjny, więc to nasze wspólne granie będzie kontynuowane na próbach od września i wtedy zobaczymy, co będzie dalej.
- "Te 4 lata grania w Kulcie wspominam miło - powiedział mi Piotr Wieteska - Granie w kapeli było spełnieniem moich marzeń. W dodatku ten okres był czymś więcej niż tylko graniem kapeli – był w tym również parowątkowy przekaz (m.in. światopoglądowy, nasz stosunek do polityki, mody młodzieżowej lub tzw. show biznesu)". Jak ty wspominasz pierwsze lata Kultu, które poza singlem "Piloci / Do Ani" oraz nagraniami, które ujrzały światło dzienne dopiero w roku 2000, były chyba bardziej szaloną młodzieńczą przygodą, niż świadomą realizacją artystycznych planów?
- Nie demonizujmy, że była to tylko przygoda. Była to cała koncepcja i fajnie wtedy się grało. Oczywiście, że na samym początku było to bardzo nieporadne i daleko odbiegało od tego, co mamy dzisiaj, ale nikt tak wtedy nie grał jak my. Z jednej strony byliśmy mocno zainfekowani muzyką reggae i mieliśmy takie myślenie o muzyce, jak mają ludzie grający reggae, ale nie chcieliśmy grać reggae. To samo nam się podobało i używaliśmy wtedy często myślenia funkowego, ale też nie chcieliśmy być funkiem w postaci czystej. Strasznie żałuję, że Piotrek Wieteska i Jacek Szymoniak wtedy odeszli. Ja ten zespół jakoś utrzymałem, ale po odejściu Piotrka i Jacka Szymoniaka Kult stał się taki - powiedziałbym - bardziej normalny. Już było nas wtedy z czym porównać, a jak graliśmy w składzie Wieteska, Szymoniak, Janek Grudziński i Tadek Kisieliński, to nie było nas z czym porównać.
- Powiem ci, że z tamtego okresu najbardziej kocham "Do Ani" i "Krew Boga". Byłem wtedy młodym człowiekiem, który namiętnie słuchał Trójki i pamiętam, że gdy po raz pierwszy usłyszałem "Krew Boga", kompletnie na waszym punkcie zwariowałem (śmiech).
- To o tyle dobrze o nas świadczy, że był to w ogóle pierwszy numer, jaki zrobiliśmy jako Kult. To była pierwsza próba, pierwsze spotkanie, pierwsze dźwięki i od razu była "Krew Boga", która jest z nami do dzisiaj...
- i która wywołuje ciary pomimo, że Piotrek jako współautor tej piosenki powiedział mi kiedyś, że nie lubi jej tak bardzo jak inne utwory jakie stworzył. Ja jednak myślę, że bez "Krwi Boga" nie byłoby Piotra Wieteski takiego, jakiego znamy.
- Myślę, że masz rację.
Napisz komentarz
Komentarze