Z kuchnią nie było tak do końca. Miejscowe przysmaki często gościły na stołach kolonizatorów, a najlepszym przykładem niech będzie tutaj curry, które w wyniku ewolucji stało się daniem narodowym.
Brytyjskie dania typu pie, curry czy stew wędrowały przez oceany i stawały się daniami narodowymi w powstałych po upadku kolonializmu państwach. Niektóre przetrwały w naturalnych formach do dzisiaj, inne stały się historią.
Tym razem opowiem wam o daniu, które swoje korzenie ma w XVI w. i choć może wydawać się niejadalne, to przetrwało do dzisiaj. Danie nazywa się: syllabub.
To bardzo dziwne i na pierwszy rzut oka obrzydliwe co-nie-co. Do piwa lub wina wlewano mleko prosto z krowiego cycka. Po dodaniu cukru oraz usunięciu zwarzonego mleka pito taki napój ze smakiem. W bardziej szanowanych sferach zamiast piwa używano wina, a zamiast mleka śmietany, czasami ubitej częściowo.
Co bardzo ciekawe, przez wieki uważano, że element cienkiej stróżki mleka wyciskanej pod ciśnieniem z krowiego wymiona, stanowi niezbędny element w procesie przygotowania syllabubu. Żywa krowa, jako składnik receptury, nie zawsze była dostępna. Sprytni ludzie wymyślili urządzenie nazywane suchą lub drewniana krową (dry cow, wooden cow). Czasami z braku obu możliwości, po prostu wlewano mleko z wysokości, aby utworzyła się piana. Nigdy nie piłem takiego specyfiku, ale jak mówią źródła, napój taki nie był bynajmniej schłodzony, co wydawałoby się całkiem naturalne. Na samą myśl o mleku z piwem i to na ciepło, robi mi się niedobrze. Tłumaczy to w pewnym stopniu dlaczego syllabub w Ameryce jest raczej daniem historycznym, niżeli realnym. Anglicy jednak nie dali za wygraną i syllabub przetrwał do dzisiaj. Naturalna ewolucja sprawiła, że dzisiaj syllabub jest deserem i to całkiem smacznym.
Równie jak pochodzenie tego przysmaku, podobnie jego nazwa nie są do końca wyjaśnione. Pierwsze referencje z XVI w. odnoszą się do słów „Sille” i „bub”. Pierwsze z nich oznacza rodzaj wina pochodzącego z Sillery we Francji, drugie może oznaczać rodzaj średniowiecznego slangu, określającego napój z bąbelkami. Tak naprawdę jednak nikt nie rozszyfrował jednoznacznie pochodzenia słowa „syllabub”.
Wersji tego deseru możemy znaleźć setki. Ciężko znaleźć ten najbliższy oryginału, ale obawiam się, że kuchnia Tudorów nie przypadłaby nam do gustu, tak czy inaczej. Prosty przepis na „syllabub” w wersji polskiej to 300 ml przecieru z dowolnych owoców (ja uwielbiam mango) 200 ml greckiego jogurtu, 100 ml śmietany ubitej z wanilią i cukrem, 15g prażonych i rozdrobnionych migdałów. Do miski wlewamy przecier z owoców, ubitą śmietanę mieszamy z jogurtem i dodajemy wszystko do przecieru. Mieszamy kilka razy energicznie, aby powstała marmurkowa konsystencja. Przekładamy do wysokich pucharków i dekorujemy migdałami i listkiem mięty lub bazylii.
Podaję wam również przepis na „syllabub” autorstwa Jamesa Martina.
Syllabub z kremu cytrynowego i szampana
Syllabub
8 herbatników imbirowych
100 ml szampana lub wina musującego
285 ml śmietany kremówki (48%)
4 łyżki stołowe cukru pudru
8 łyżek stołowych kremu cytrynowego
Dekoracja
2 łyżki stołowe podpieczonych płatków migdałowych
świeże truskawki
Przygotowanie
Pokrusz herbatniki na dno szklanego pucharka i zwilż je połową szampana lub wina musującego. Ubij śmietanę z cukrem, lecz zanim ubijesz do końca, dodaj resztę szampana lub wina musującego i krem cytrynowy; teraz nie ubijaj długo – chodzi o to, żeby krem pozostawił w ubitej śmietanie żółte pasma. Przełóż mieszaninę do pucharków z herbatnikami i posyp płatkami migdałów i truskawkami.
Napisz komentarz
Komentarze