Parokrotnie politycy i przedsiębiorcy wspierający „wyjście”, jak np. John Longworth na zebraniu o Brexicie, organizowanym przez United Poles 21 kwietnia w Ognisku, zapewniają Polaków tu zamieszkałych i pracujących, że im i ich rodzinom „nic tu nie grozi”. Wrong!
Oczywiście w pierwszych latach po negatywnym wyniku referendum teoretycznie nic nie powinno się zmienić. Premier Cameron musiałby w pewnym okresie powołać się na Artykuł 50. Traktatu Lizbońskiego, aby oficjalnie rozpocząć negocjacje z Unią co do przyszłych relacji prawnych unijno-brytyjskich. Te negocjacje powinny oficjalnie trwać mniej więcej dwa lata. Najbardziej przychylne dla nas rozwiązania bazowane byłyby na wzorach statusu Norwegii czy Szwajcarii, gdzie dalej Wielka Brytania miałaby pełny dostęp do bezcłowej strefy rynku unijnego, ale w takim wypadku Wielka Brytania musiałaby dalej być otwarta na wolny przepływ nie tylko kapitału, ale również pracowników. Na to prawdopodobnie nowi antyunijni brytyjscy decydenci po zwycięskim referendum by się nie zgodzili świadomi, że to głównie wrogość brytyjskiego elektoratu do wszelkich nowych imigrantów zaważyła nad zwycięstwem zwolenników Brexitu.
Ograniczenia przeciw nowym imigrantom mogłyby wejść w życie dopiero po zakończeniu negocjacji, choć gorączkowa debata narodowa na ten temat rozpoczęłaby by się już zaraz po referendum. Przelicytowaliby się nawzajem w histerii konserwatywna partia z UKIP-em. Każdy by szukał ostrzejszego rozwiązania dla imigrantów. Byliby świadomi, że taka umowa z Unią dla byłego członka UE jest bez precedensu. Także atmosfera w brukowcach i w rządzie byłaby dla Polaków od początku dość napięta i dyskryminujące decyzje już by się rozpoczęły.
Wiemy już co czekałoby na nowych przyjezdnych z Polski po tym wstępnym dwuletnim okresie. Prawo wjazdu byłoby tylko dla turystów i dla studentów z zapewnionym miejscem na uczelni, ale już nie dla tych poszukujących pracy. Dla tych którzy mieliby z góry uzgodnione kontrakty pracy potrzebne byłyby wizy wjazdowe z pozwoleniem pracy (obecnie £575 za kontrakt pracy poniżej trzech lat a £1151 jeśli przekracza trzy lata). Ponadto płaciliby £200 rocznie za ubezpieczenie zdrowia. Poza tym czesne dla polskich studentów byłoby podwyższone do poziomu zwykłych studentów z zagranicy.
Ale co z Polakami już zamieszkałymi w Wielkiej Brytanii, tymi, którym rzekomo „nic nie grozi”? Jeżeli przebywają tu mniej niż 5 lat i nie mają jeszcze załatwionego stałego pobytu (permanent residence) to gdyby stracili pracę, nie mieliby już dostępu do żadnych zasiłków; nawet dla zasiłku dla dziecka nie byłoby gwarancji.
Oczywiście o zasiłku dla dziecka zamieszkałego w Polsce już nie ma o czym mówić. Jeżeli dziecko nie byłoby tu urodzone, wątpliwym jest, czy miałoby tu zagwarantowane miejsce w szkole. Poza tym Polacy tracą prawo do głosowania w lokalnych wyborach, mimo że płacą podatek miejski, a wszelkie podróże między Polską a Wielką Brytanią, nawet na święta czy dla zabiegów dentystycznych, będzie można odbywać tylko przy użyciu polskiego paszportu, a nie dowodu osobistego. Jeżeli osoba tu zamieszkała miałaby nawet jakieś drobne przewinienia prawne na swoim sumieniu w Polsce przed swoim przyjazdem, mogłoby to grozić zatrzymaniem na granicy, a nawet permanentną deportacją, niezależnie od tego czy ma już tu pracę i rodzinę, czy nie.
Wszelkie pozwolenia na nową pracę w Wielkiej Brytanii trzeba będzie już załatwiać przez Home Office, a koszty nowej wizy na 3 letni kontrakt wynosiłby £664. Mogłoby obowiązywać już też wyżej wymienione ubezpieczenie na zdrowie w wysokości £200 rocznie, niezależnie od opłacenia istniejącego National Insurance w tym kraju.
Trzeba być świadomym, że obecnie pracownicy z krajów pozaunijnych uzyskują prawo pracy tylko, jeżeli ich zarobek wynosi przynajmniej £18,600 rocznie. W tym miesiącu kwotę tę podniesiono aż do £35,000. Mogłoby to zobowiązywać Polaków tutejszych bez permanent residence. Ile Polaków mogłoby się pochwalić, że dostają taką stawkę? Może dla Polaków tu przebywających będą jakieś specjalnie złagodzenia w tych przepisach, ale wszystko będzie podlegało temu, co Brytyjczycy wynegocjują z Unią. A czy nie będą tu działać uzgodnienia bilateralne? Czy na przykład Francuzi czy Niemcy byliby traktowani inaczej niż Polacy i Rumuni? Tu dużo będzie zależało od efektywności polskiej dyplomacji, ale i tak konsulaty polskie będą miały urwanie głowy broniąc podeptanych praw poszczególnych polskich rodzin.
Ale nawet Ci posiadających już stały pobyt po pięciu latach czy nawet obywatelstwo brytyjskie po sześciu latach pobytu, nie byliby wolni od kłopotów wynikających z Brexitu. Ta wyżej wymieniona kwota £35,000 dotyczyłaby na przykład najniższego pułapu dochodu obywatela brytyjskiego ściągającego tu z Polski żonę czy syna na stały pobyt. Przy przyjeździe babci do zaopiekowania się dziećmi na dłuższy okres obowiązywałoby zaproszenie pisemne, zatwierdzone przez Home Office. W wypadku dostępu do świadczeń społecznych – te byłyby cofnięte, jeżeli z powodów rodzinnych wróciłoby się do Polski na pewien okres. Poza tym dla tych, nawet z tej powojennej emigracji, którzy chcieliby swoje ostatnie lata przeżyć w Polsce, poziom emerytur brytyjskich nie podlegałby już corocznej podwyżce i byłby zamrożony na stałe.
Czy maluję ten obraz w zbyt czarnych kolorach? Może jednak Brytyjczycy zagłosują w czerwcu, aby zostać. Może interwencja prezydenta Obamy da Wyspiarzom trochę do myślenia. Może jednak, nawet w wypadku zwycięstwa zwolenników Brexitu, Brytyjczycy pozostaliby w jednolitym rynku trzymając się przykładu Norwegii, choć ten wariant byłby o dużo mniej prawdopodobny. Mądrzejsi Polacy wyraźnie zgadzają się ze mną, bo składają masowo podania na obywatelstwo brytyjskie; według Home Office ich liczba wzrosła o 40% w ostatnich dwunastu miesiącach. Wydawcy podręcznika „brytyjskości” Red Squirrel, przygotowującego kandydatów na egzamin potrzebny do nabycia obywatelstwa twierdzą, że ostatnio ilość sprzedanych egzemplarzy wzrosła od 550 do 2250 miesięcznie. Poza tym obywatele brytyjscy zaczynają składać podania na obywatelstwa unijne, np. irlandzkie czy francuskie, aby dalej móc się poruszać po Unii w wypadku Brexitu. Może też Polacy tu urodzeni z pokoleń powojennych będą składali podania na paszporty polskie z tych samych powodów?
Dlatego wciąż nie mogę zrozumieć, że tak wielu Polaków tu zamieszkałych z obywatelstwem brytyjskim myśli o głosowaniu za Brexitem. Widocznie interes Polski i los ich rodaków w Anglii jest im obojętny. Zaś polscy obywatele bez obywatelstwa brytyjskiego nie mają już prawa głosu w referendum 23 czerwca. (…)
Felieton ukazał się w „Tygodniu Polskim”. Skróty pochodzą od redakcji Cooltury.
Napisz komentarz
Komentarze